Dzieci ulicy

(fot. Giandomenico Ricci / flickr.com)
Magdalena Szynkaruk / slo

Zarabiają na życie żebrząc, myjąc szyby samochodowe lub kradnąc. Mają od kilku do kilkunastu lat. Większość swojego życia spędzają na ulicy, która stanowi środowisko wychowujące, opiniotwórcze, zapewnia środki do przeżycia i wspiera emocjonalnie. Nie o nich jednak dziś mowa.

Dzieci ulicy to nie jest grupa jednorodna. Tak zwana trudna młodzież wywodzi się najczęściej z rodzin biednych, z problemami alkoholowymi (dla tych dzieciaków ucieczka na ulicę bywa z ich punktu widzenia nierzadko życiową koniecznością), albo z takich, w których rodzice nie mają pomysłu na to, jak wychować swoje dzieci i brak zainteresowania rekompensują dużymi kwotami kieszonkowego, które powinno rozwiązać wszelkie problemy. Te dzieci przeżywając bunt młodzieżowy, uciekają z domu z powodu nudy i braku alternatywnych rozwiązań. Jednak w obu przypadkach rodzice nie poświęcają swym dzieciom ani czasu, ani uwagi, zostawiając je właściwie samym sobie.

DEON.PL POLECA

Dbają, ale to za mało…

W dzisiejszych czasach zwykło się dzielić młodzież na dobrą i trudną - tę złą, której w powszechnej opinii nie warto dawać szansy. Bo jeśli ktoś już raz zszedł na złą drogę, to automatycznie należy go przekreślić. Brzmi to być może brutalnie, ale z perspektywy pedagoga społecznego jest bardzo prawdziwe.

Trudna młodzież - nie znaczy wcale gorsza. Jest to w wielu przypadkach bardzo wrażliwa młodzież. O ich “odpadanie" i marginalizowanie się można również oskarżać tych, którzy życie społeczne i zawodowe traktują wyłącznie jako sposób samorealizacji. Trudna młodzież jest owocem trudnych czasów, które zafundowaliśmy sobie wspólnie, poprzez ciągłe życie w biegu, utratę wrażliwości, wyścig szczurów na drodze zawodowej. Rodzice bardzo często usprawiedliwiają się, iż tyle pracują, ponieważ chcą zapewnić swoim dzieciom wszystko! Dbają, bo kupują modne ciuchy, drogie gadżety, nie ograniczają wyjść na dyskoteki, wyciągają z kłopotów. Zamiast spędzić razem troszkę czasu czy wspólnie wakacje - wysyłają dzieci na drogie kolonie, obozy itp. - finansują uczestnictwo w drogich zajęciach sportowych, muzycznych, językowych. Uważają, że bezstresowo wychowują dziecko na ideał.

Możemy potomkom zapewnić dobra materialne, ale pieniądze nigdy nie zastąpią dzieciom miłości, uwagi, zainteresowania ich osobą. Dziecko, któremu wszystko wolno i które wszystko ma, niekoniecznie czuje się bezpieczne i szczęśliwe, bo nie może liczyć na wsparcie emocjonalne w sytuacjach stresowych. W obliczu niesatysfakcjonujących relacji rodzinnych komputer postrzegany jest jako coś, co nie limituje im czasu ani uwagi, a jednocześnie daje poczucie “kontaktu" przez możliwość poznawania nowych osób. Coraz częściej wirtualne środowisko staje się podstawowym środowiskiem życia młodych ludzi. Dzieci mają tzw. wirtualnych rodziców i internetowych przyjaciół, którzy zastępują rzeczywistych i, niestety często, nieistniejących.

Ulica jako szkoła życia

“Dzieci ulicy" - to dzieci i młodzież poszukujące swojej “szansy" w rzeczywistości ulicy wielkich miast. Ulica od dawna była miejscem, gdzie człowiek wkraczał w rzeczywistość ponadprywatną, gdzie dokonywał wyborów związanych nie tylko z kierunkiem przemieszczania się, ale gdzie również mógł sprzedawać lub konsumować usługi i towary, gdzie sprawdzał się jako element ludzkiej zbiorowości. Zawsze jednak kontakt z rzeczywistością reprezentowaną przez “ulicę" kojarzył się nam negatywnie z niebezpieczeństwem i zagrożeniem. Dla niektórych ulica stanowiła ostatnią deskę ratunku, gdyż właśnie tam na jej czarnym rynku usług mogli sprzedać coś, co dawało im szansę przetrwania. Ulica jest miejscem sprawdzenia się i inicjacji w rzeczywistość ponadosobistą - dzieje się tak, gdyż system edukacyjny, który przekazuje nam szkoła i rodzina, nie jest już autorytetem dla młodych ludzi. Młodzi ludzie, aby zdobyć ważne dla nich umiejętności, wychodzą poza ten system.

Ulica wkradła się też w rzeczywistość wirtualną; nie musimy wychodzić w tej chwili z domu, aby tak naprawdę znaleźć się na ulicy. Dostęp do zasobów ulicy może mieć każdy za pomocą internetu. Rodzice nie widzą jednak żadnego zagrożenia, nie zwracają uwagi na to, że ich dziecko nie wychodzi nigdzie z kolegami czy koleżankami. Spędzanie czasu przed monitorem komputera uważają za bezpieczne, bowiem dziecko siedzące w domu nie może przecież robić nic złego…

Wystarczy być i przytulić

Niejednokrotnie, gdy rozmawiam z rodzicami, słyszę słowa: Pani chyba żartuje, mój syn nie mógłby tego zrobić, wszyscy inni, ale nie on... Przecież on ma w domu wszystko… Dzieje się tak, gdy dziecko wykorzystało już wszystkie sposoby na to, aby zwrócić uwagę rodziców na siebie i chcąc, aby chociaż przez chwilę zainteresowali się nim - wychodzi na “ulicę". Często prowadzi to do drobnych przestępstw, które nie do końca są przemyślane - ale dla tego młodego człowieka niekiedy jest to jedyna szansa, żeby rodzic zainteresował się nim. To rozpaczliwe wołanie o czas tylko dla siebie i szczere rozmowy z rodzicami. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby ta pojedyncza sytuacja zakończyła się zgodnie z zamierzeniami młodego człowieka i na tym się skończyła owa przygoda z “ulicą". Niestety, w wielu przypadkach tak nie jest. U większości z rodzicami zupełnie się nie rozmawia. Najczęściej rodzice nie mają na to czasu, bo wracają bardzo zmęczeni z pracy i marzą tylko o tym, aby odpocząć. Mówią, że nie potrafią rozmawiać ze swoimi dziećmi, bo zawsze kończy się to kłótnią, że dzieci nie potrafią docenić tego, co oni dla nich robią. Zazwyczaj rodzice nie przyjmują do wiadomości, że duża wina leży po ich stronie. Nie chcą przyznać się, że za mało czasu poświęcają dzieciom, że tak naprawdę nie są z nimi związani emocjonalnie. Uświadomienie rodzicom tego jest swego rodzaju szokiem, wówczas zaczynają kojarzyć fakty, ale bywa, że jest już za późno. Dlatego trzeba rozmawiać ze swoimi dziećmi, znajdować dla nich czas pomimo zmęczenia, żeby nie okazało się, że jest już za późno. To od rodziców zależy kształtowanie samooceny i zachowania dzieci. Z dzieckiem czasem po prostu wystarczy być. Przytulić, obdarować uśmiechem, pomilczeć. Te proste gesty są dla dzieci najważniejsze.

Magdalena Szynkaruk - pedagog społeczny, ukończyła podyplomowe studia terapii pedagogicznej w Warszawie, kierownik Klubu Socjoterapeutycznego dla Młodzieży “Caritas" w Warszawie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dzieci ulicy
Komentarze (3)
W
Wojtek1957
7 sierpnia 2013, 13:07
W tzw. minionych czasach dzieci pomagały rodzicom nie tylko w sprzątaniu, ale także w remontach (mówimy o dzieciach ulicy, więc pomijam wieś, gdzie jest rzeczą normalną, że dzieci pomagają w pracach polowych i przy gospodarstwie). Uważam za błąd wychowawczy, gdy współcześnie dzieci "chroni się" przed pracą, a zapewnia im naukę i rozrywki. Oczywiście praca ma być odpowiednia do wieku dziecka. Skutek jest taki, że rodzice nie mają czasu a dzieci się nudzą. Tymczasem wspólne z rodzicami wykonywanie jakichś czynności jest okazją do nauczenia się przez dzieci wielu pożytecznych rzeczy, jak też do rozmów rodziców z dziećmi. Tylko, że obecni rodzice też niewiele potrafią i do wszystkiego wołają "fachowca". Stąd dziedziczenie nudy.
M
Mateczka
6 sierpnia 2013, 21:05
zgadzam się z  Twoją Jazmig wypowiedzią w 100%.Sama mam przykład dzieci w bloku,którymi rodzice się nie zajmowali i gdy sięgnę pamięcią do lat dziecinnych to także moi rowiesnicy z rodzin, w których dominował alkohol uciekali własnie na ulicę, czyli problem stary ,jak świat.
jazmig jazmig
6 sierpnia 2013, 19:12
Autorka trochę buja w obłokach. Młodzież na ulicy była zawsze, także za Gomułki i Gierka. Rodzice wtedy pracowali, potem stali w kolejkach po różne towary. Czasu na zajęcie się domem było mało. Dlatego pogląd, iż problem pojawił się w ostatnich czasach, jest poglądem błędnym. Problem z dziećmi z normalnych rodzin jest taki, że one nie mają de facto żadnych obowiązków. Z nudów wyjdą na ulicę i nie w tym jest problem, lecz w tym, w jakie towarzystwo "wdepną". Mądrzy rodzice poślą dzieci na jakieś zajęcia, np. pływalnia lub inny sport, kółka zainteresowań itp. Jednak jest tego mało, a szkoły niczego nie organizują, bo nie mają na to pieniędzy, co jest winą rządu, a nie rodziców i szkół. Starsze dzieci mogą przecież ugotować obiad, zrobić zakupy, posprzątać mieszkanie itp. Jeżeli rodzice nie stawiają tego rodzaju wymagań, to źle robią.