Cezik o miłości: muszę non stop pielęgnować relację, bo sama z siebie nie będzie działała
"Kiedyś by mnie to bardzo podłamywało, że popularność, o którą tak walczyłem, nagle mi ucieka. A teraz jestem na takim etapie, że mocno doceniam fakt, iż jest rodzina" - mówi znany polski muzyk i youtuber.
Krzysztof Skórzyński: Jesteś rodzinnym facetem?
Cezary Nowak: Coraz bardziej. Rozmawiamy w ciekawym momencie, bo jestem na etapie zmieniania życiowych priorytetów. Zawsze moim priorytetem było zrobienie kariery, bycie sławnym.
Nazywałeś to nawet w ten sposób, otwarcie, przed sobą?
Tak. Chciałem być sławny, chciałem zrobić karierę, chciałem wielkie trasy grać, mieć dużo pieniędzy. No i właściwie niewiele z tego udało mi się osiągnąć.
Nie kokietuj, jesteś znanym gościem.
Kiedyś na pewno byłem bardziej znany. Ale jak spada aktywność twórcza w internecie, to popularność też spada. Wracając do tych priorytetów - kiedyś by mnie to bardzo podłamywało, że popularność, o którą tak walczyłem, nagle mi ucieka. A teraz jestem na takim etapie, że mocno doceniam fakt, iż jest rodzina. I ważniejsze jest dla mnie, żeby dbać o relacje z narzeczoną i dziećmi, niż by siedzieć przez miesiąc, gryźć palce i myśleć o tym, jaki zrobić kolejny klip, żeby ludzie mnie dalej kochali.
Rozumiem, że zacząłeś doceniać codzienność, normalne życie?
Tak.
A nie brakuje ci wyzwań? Codzienność bywa nużąca. Zwłaszcza dla bardzo aktywnych ludzi. A ty przecież artystycznie byłeś bardzo aktywny.
Tak, to bywa trudne. Nie lubię robić tego samego za długo. I cały czas coś się musi zmieniać. A teraz przychodzę do domu i na przykład przez ostatni tydzień Leon wita mnie pytaniem: "Pobawimy się w samochodziki?". Zabawa polega na tym, że udajemy samochody. Jest to pewne wyzwanie intelektualne, muszę się trochę wysilić, żeby się w nie zaangażować. Ale wolę się wysilić, bo wiem, że ten moment może zbudować relację z synem nawet na całe życie. Mógłbym oczywiście sobie powiedzieć: "Jezu, jak mi się nie chce bawić w takie bzdety, idę coś pograć". Ale to jest właśnie ta zmiana priorytetów. Chociaż czuję, że mam potrzebę nagrać na przykład jakąś piosenkę, ułożyć w tym czasie tekst, to wiem, że o wiele większą wartość ma powrót do domu i posiedzenie z rodziną.
A pilnujesz, żeby dzieci nie widziały cię przy pracy?
Dlaczego?
Żeby jasno oddzielać część zawodową od prywatnej.
O matko! Nie mam takich zasad. Nie. Synowie wchodzą tutaj, gdzie teraz siedzimy, do domowej pracowni, na okrągło. Tu mieszka moja mama. Mam tu swój muzyczny warsztat. Oni są tutaj co tydzień z nami, więc wchodzą i patrzą, co robię. Ciężko byłoby oddzielić te dwie strefy, bo w domu jest ukulele, ja sobie cały czas coś na nim brzdąkam, to jest właściwie moja praca. Dzieci widzą mnie więc poniekąd w pracy. Kiedy łażę po domu, to czasami śpiewam, więc też jestem trochę w pracy, wymyślam jakieś melodie. Nie wyobrażam sobie, żebym miał to oddzielać. Nie widzę też powodu, żeby to robić. Przecież to żadna tajemnica, że pracuję. Dzieci mają świadomość, że ludzie dorośli po prostu chodzą do pracy. A że pracuję często spontanicznie, to widzą mnie w akcji na co dzień.
A ty jesteś z muzykalnej rodziny?
Nie.
To skąd ci się wzięły takie zainteresowania?
Moi rodzice zawsze nas pchali do różnych działań artystycznych. Czy to na lekcje gitary, czy na lekcje pianina, czy do szkoły muzycznej. Swoją drogą, to ciekawe. Mój ojciec zawsze przekonywał, że fajnie się rozwijać artystycznie, a ostatecznie pewnie ma do mnie żal, że nie jestem inżynierem.
Ma czy miał?
Ma. Na pewno!
A gdy już byłeś popularny w internecie, usłyszałeś kiedyś od ojca: "Czarek, dajże sobie z tym spokój"?
Oczywiście. Nie raz.
"Weź się do poważnych rzeczy"?
Były te zwrotki. Zależy od tego, na jakim byłem etapie. Gdy byłem na etapie wznoszącym, to słyszałem: "Okay, super, fajne, fajne". Bez przytyków inżynieryjnych. Natomiast gdy byłem na fali opadającej, no to: "Może daj już z tym spokój, widzę, że oglądalność kiepska, to może wróć tutaj, ja mam przecież firmę, to byś tutaj coś porobił, przejął", i tak dalej. "A przecież możesz robić muzykę po godzinach, jaki to problem". No tak, najlepiej pracować cały dzień, po godzinach robić muzykę, a spać nie wiadomo kiedy. Sukcesywnie puszczałem to mimo uszu. Teraz to się już na pewno nie zmieni. Nie będę inżynierem. Byłby to zupełny absurd. Nie sprawia mi to żadnej przyjemności. W ogóle praca w zawodzie, w którym trzeba myśleć matematycznie, bardzo logicznie, jest nie dla mnie. Ech, ja w ogóle nie mam takich umiejętności.
A może nie lubisz poukładanego świata? Nie chcę się bawić w psychoterapeutę, ale może tu jest twój "problem"?
Chyba nie o to chodzi. Znam przecież kolegów, z którymi studiowałem, i widzę, że mają ciekawe wyzwania i projekty w pracy. Często jeżdżą za granicę, co chwilę, jak jest nowe zadanie, poznają nowych ludzi. Wydaje mi się więc, że to jest bardzo ciekawa praca, jeśli się ją lubi i się na niej zna. I nikt z moich kolegów nie jest zamknięty w czterech ścianach, jak ja bywam. Ale ja po prostu tego nie znoszę i tyle.
W domu w tych marzeniach o zostaniu gwiazdą, muzykiem, to mama cię bardziej wspierała?
Przebąkiwałem, że chciałbym zająć się muzyką, ale nikomu raczej nie mówiłem, że chcę być wielkim, sławnym gwiazdorem. To były marzenia, które zachowywałem dla siebie.
Ale w pewnym momencie całe twoje otoczenie widziało już, że inżynierem nie będziesz, nie chcesz pracować od ósmej do szesnastej, tylko najchętniej byś usiadł z gitarą, kartką i długopisem. Mama też próbowała cię od tego odwieść?
Mama nie, ale też nie było z jej strony jakiegoś wielkiego werbalnego dopingu. Po prostu: "Okay, fajnie, podoba mi się, rób dalej, dziękuję, dobranoc" (śmiech). Moja rodzina jest dość oszczędna w słowach. Nie jesteśmy typami, którzy się przytulają na dzień dobry, opowiadają sobie o wszystkim i tak dalej. No, poza moim najstarszym bratem. On i mama są bardziej wylewni we wzajemnych relacjach.
Dlaczego?
Hm. Jest sześć lat ode mnie starszy. Może dlatego, że jest pierwszy? Trudno powiedzieć. Tak wyszło, że on z mamą mają dużo bliższe relacje. Ale generalnie, mimo iż nie jesteśmy jakimiś gburami, to rozmowy między nami, rodzinne, nie są łatwe… na przykład właśnie między mną a moim starszym bratem. Moja Kasia i żona mojego brata się śmieją, że same muszą wszystko załatwiać. Bo my nie jesteśmy się w stanie dogadać. Nasze rozmowy wyglądają tak: "No, hm, dobra, nara", i koniec.
Zawsze tak mieliście?
(śmiech) Jak sobie przypominam, to myślę, że były różne etapy. Ale chyba jednak w naszych relacjach przeważał chłód.
Nie obawiałeś się, że takie same relacje zbudujesz we własnym domu, z dziećmi, z narzeczoną?
Właśnie nie. Mam mocne postanowienie, żeby tak nie było. Odkąd mamy dzieci, pilnuję tego jeszcze bardziej. Zupełnie inaczej rozmawiam ze swoimi chłopakami niż z rodzicami czy bratem. Czuję, że mogę być bardziej sobą. Nie muszę się ukrywać ani być spięty. Zdałem sobie z tego w pełni sprawę, gdy poczułem, że mam dom, że już jestem z kimś na stałe, mamy dzieci. Mam wrażenie, że to jest miejsce, w którym mogę być w pełni otwarty. Dbam więc o to, żeby te relacje były dużo cieplejsze i dużo bardziej wylewne niż te, których sam doświadczyłem w domu.
Rozmawiając z kimś, kogo znam tylko z twórczości artystycznej, z wywiadów, z obecności w internecie, odkrywam, że jesteś zupełnie innym facetem, niż Wielu ludzi myśli. Zbudowałeś obraz luzaka, który tu zaśpiewa o forfiterze, tu pośmieje się z Krzysia Ibisza, wszystko podlane takim sosem "śmiesznostki" - a w gruncie rzeczy jesteś chyba bardzo poważnym facetem.
No, często nawet po prostu smutnym!
Jesteś melancholijny?
Bywam. A moja praca to pewna kreacja. Oczywiście wychodzi mi ona w miarę naturalnie. Nie jest tak, że sobie kogoś wymyśliłem. Jestem też sobą, gdy walczę z forfiterem czy robię żarty z Krzysia. Tylko że to jest kreacja na potrzeby mojej pracy. Jak wracam do domu, to jestem spokojny, często zamyślony. Nie zawsze mam ochotę na wygłupy. Na pewno jest różnica między tym, co widać na ekranie, a tym, co widać na co dzień.
Na ile dom rodzinny ma wpływ na to, jakim się jest człowiekiem?
O, myślę, że ogromny. Na pewno to, jacy są nasi rodzice, ma wielki wpływ na nas.
A ty jaki dom chcesz stworzyć?
Taki, gdzie po prostu możemy sobie o wszystkim mówić, każdy każdemu. Nie chodzi o to, że nikt nie może mieć żadnych tajemnic. Ale jeśli ktoś ma potrzebę się wygadać, to wie, że może przyjść w każdej chwili i zostanie wysłuchany.
Tacy jesteście ze swoją narzeczoną?
Powiem szczerze (śmiech), my mamy ciężką relację. Jesteśmy zderzeniem dwóch pożarów. Kłócimy się dużo i są to mocne spięcia, ale też na szczęście oboje zawsze racjonalnie mówimy sobie, że chcemy być razem i nie mamy zamiaru odpuszczać, więc okay, kłóćmy się, ale gdy już jest po wszystkim, to trzeba się pogodzić. A gdy się kłótnie powtarzają za często i widać, że jest jakiś konkretny problem, to go musimy w końcu rozwiązać. Mam proste podejście do związku. Wiem, że muszę non stop pielęgnować tę relację, bo sama z siebie nie będzie działała. Trzeba cały czas mieć rękę na pulsie.
A pilnujecie, żeby dzieciaki nie widziały waszych kłótni?
Z tym mamy problem, bo często widzą. To jest coś, nad czym musimy mocno popracować.
Ja często widzę, że jeżeli z żoną się pokłócimy przy dzieciakach, to za chwilę następuje efekt domina. Najstarszy zaczyna się kłócić ze średnią, najmłodsza też się zaczyna drzeć. Nie wiemy dlaczego. Dopiero po chwili sobie uświadamiamy, że to my wprowadziliśmy nerwowy element. Widzicie coś takiego u siebie?
Nie wiem, czy dopuszczamy do siebie taką myśl. Bo trzeba by wtedy przyznać, że bardzo często dajemy ciała. Boję się, że ma to niemały wpływ na dzieci. Oj, zdecydowanie jest to coś do przepracowania.
Potrafisz już jakoś podsumować to swoje prawie czteroletnie ojcostwo? Przygotowywałeś się do bycia tatą?
Umiarkowanie. Starałem się poczytać trochę mądrych książek i blogów, ale raczej szedłem na żywioł. Dopiero przy drugim synu nie było takiego efektu, że "o cholera, co teraz?", tylko: "jest fajnie, wszystko zgodnie z planem". Drugie dziecko to zupełnie inna bajka. Przy pierwszym człowiek nie wie wielu rzeczy. A przy drugim pewne rzeczy sobie odpuszcza. To znaczy, jak się pierwsze wywróci, to się dzwoni na pogotowie. A jak się drugie wywróci… (śmiech) Jest taka anegdota, że kiedy pierwsze dziecko połknie pięć złotych, to się jedzie na pogotowie. Kiedy drugie połknie pięć złotych, to się czeka, aż wydali. A trzeciemu się potrąca z kieszonkowego.
Coś w tym jest. Mam własną, prawdziwą wersję tej anegdoty. Pierwsze dziecko kąpaliśmy w wanience i łokciem sprawdzałem temperaturę wody. Drugie dziecko kąpaliśmy już w brodziku pod prysznicem, a trzecie w umywalce. Nikomu już nawet się wody nie chciało wlewać. A gdyby dziś przyszedł do ciebie twój kumpel, który się spodziewa dziecka, to powiedziałbyś mu, że jego życie się wywróci do góry nogami?
Wiem z własnego doświadczenia - samo się nie wywróci.
Nie?
Myślę, że to jest bardzo indywidualne. Tak jak wspomniałem, ja sobie sam wywróciłem to i owo zawczasu. A teraz w końcu zacząłem zmieniać swoje priorytety. Dla dzieci, dla mojej narzeczonej. To jest w ogóle wielka zmiana.
Wywiad jest fragmentem książki "Świat na głowie. Rozmowy z ojcami o największym wyzwaniu życia"
Skomentuj artykuł