Nie ma głupszego określenia, niż głowa rodziny. Paweł Królikowski o dzieciach, wychowaniu i wzorcach męskości
Mamy kryzys wartości demokratycznych, a nie męskości czy rodziny. Zwykli ludzie są świetnymi mamami czy ojcami, trzeba im tylko stworzyć do tego warunki.
O aktorstwie, dzieciach i wychowaniu oraz o wzorcach męskości z Pawłem Królikowskim rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Jest Pan znanym aktorem, a zarazem ojcem pięciorga dzieci. W swoim dorobku ma Pan wiele męskich ról. Czy któraś z nich była zbliżona do typu mężczyzny, jakim jest Pan na co dzień?
Paweł Królikowski: Nie pamiętam takiej roli. Do mojej pracy podchodzę tak jak wtedy, gdy zaczynało mi świtać, że chcę być artystą. Wiem, że to jest świat wykreowany, oderwany od rzeczywistości. Grane przeze mnie postacie są do mnie podobne, bo chodzą w mojej skórze - czasem z dłuższymi włosami, czasem z krótszymi lub bez, z tatuażami i bronią w ręku lub z pędzlem i sztalugami. Ale jak wchodzę do domu i zatrzaskuję za sobą furtkę, to tam jest mój świat. Oczywiście czerpie się z prywatnego archiwum osobowości, uczuć, doświadczeń, zdarzeń, na tym się buduje. Ale nie ma takiej roli, o której mógłbym powiedzieć "no, zagrałem, kurczę, naprawdę, aż mnie ciary przeszły i aorta się rozgałęziła".
Świat kreowany przez artystów ma znaczenie kulturotwórcze. Jest źródłem wzorców zachowań, na przykład kobiecych i męskich.
Zabawne, że Polska jest jeszcze takim dziewiczym krajem, w którym ludzie nie odróżniają rzeczywistości kreowanej od codziennej. Wydaje im się, że jestem takim twardym facetem, niezłomnym policjantem, który z 700 metrów potrafi strzelić komuś między oczy z kałasznikowa jednym pociskiem...
Macho po prostu...
Po prostu policjant, z doświadczeniem ze służb specjalnych. Z drugiej strony myślą, że jestem tym, który się zapił, bo jego malarska wrażliwość nie zniosła trudów życia. Albo profesorem onkologii... Fajnie, że obrazy z seriali czasem przypominają rzeczywistość, bo to znaczy, że bajka była nie najgorzej opowiedziana. Można było ją przeżyć, zasnąć i śnić o niej. Ale ja z żadną z tych postaci się nie identyfikuję.
A zagrał Pan ojca piątki dzieci?
Piątki nie, ale grałem trudnego ojca, z nie najprostszym dzieckiem, w filmie "Trzy minuty". Z dwunastoletnim chłopcem stanowiliśmy bardzo ładną, dwuosobową męską rodzinę.
Mówi się o kryzysie ojcostwa. Nic dziwnego, skoro atrakcyjne postacie męskie to bohaterowie kina akcji, a nie ojcowie rodziny. Takie role są nudne?
Nie są nudne. Według mnie mamy kryzys wartości demokratycznych, a nie męskości czy rodziny. Zwykli ludzie są świetnymi mamami czy ojcami, trzeba im tylko stworzyć do tego warunki i szanować ich godność. U nas ojca rodziny można zwolnić z pracy z dnia na dzień. To się zdarza nagminnie, sam tego doświadczyłem, gdy pracowałem w telewizji. Funkcjonujemy w kraju, w którym fakt, że ktoś ma rodzinę, utrzymuje ją, deklaruje swoje życie na potrzeby swoich dzieci, jest traktowany jak jego prywatna sprawa. Bo to jego dzieci. A to nie jest tak.
Gdy inni Europejczycy podbijali kontynenty, zakładali kolonie, Polacy ginęli w powstaniach i wywożono ich na Sybir. Mamy specyficzną historię. Nasz ideał męskości to patriarcha rodu? Romantyk idealista? Heroiczny bohater?
Współczesny mężczyzna to takie nie wiadomo co...
Polak, czy w ogóle?
Zawęziłbym do Polaka, bo najbliższa ciału koszula...
Jakie są cechy prawdziwego mężczyzny? Siła? Odpowiedzialność?
Męskość jest konstrukcją emocjonalną, a nie - złożoną z mięśni. Taki facet może być delikatny, chromy, słaby, łatwo go przewrócić, ale ma poukładane we łbie. Dla mnie bycie mężczyzną, to bycie ojcem. Nie ograniczam tego do prokreacji. Różnie w życiu bywa, nie każdy chce być biologicznym ojcem drugiego człowieka. Można być ojcem zdarzeń, sytuacji, instytucji, przedsięwzięć, idei. Im się poświęcać. To ma sens . Gdy swoje życie jak gdyby oddaje się innym. Także, bądąc singlem, z dawania siebie innym można czerpać siłę.
O, a podobno artyści mają skłonności narcystyczne i są mało odpowiedzialni.
To jakieś bzdury. Artyści - jeśli używamy tego określenia poważnie - to ludzie, którzy potrafią więcej niż inni. Są utalentowani, przesiębiorczy. Zdarzają się oczywiście i tacy jak Van Gogh, którzy obcinają sobie ucho i przymierają głodem. Ale to są przypadki potwierdzające regułę. Artystą można być w wielu dziedzinach.
Podważa Pan styl życia cyganerii i bohemy - francuskich impresjonistów, surrealistów, czy tradycje Piwnicy pod Baranami?
W kraju, w którym nie można było normalnie wymawiać polskiego alfabetu, udawanie przed głupkami-komunistami jeszcze większych głupków, było dobrą zasłoną dymną - żeby Dymny mógł mówić to, co chciał. Tam było dużo papierosów, alkoholu, nieprzespanych nocy. Mało kto to wytrzymywał. Ludzie dzisiaj już zapomnieli, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych alkohol był czymś dość powszechnym. I to nie tak wyrafinowany, jak dzisiaj - wieloletnie trunki, leżakowane wina z apelacją itd.. Taki wtedy był świat. Faceci żyli do sześćdziesięciu paru lat, kobiety niewiele dłużej, dziś się przesunęła ta granica.
Kobiety nadal żyją dłużej.
Za karę... (śmiech). Jesteśmy różni. Na przykład faceci są bardziej rozbiegani emocjonalnie za swoimi dziećmi. Tak zawsze było. Kobiety są bardziej opanowane, nawet w sytuacjach kryzysowych. Kiedy dziecko chorowało, to matki miały pewniejszą rękę. Chłop świrował, bo jego basowe struny nerwowe nie wytrzymywały tak wysokiej częstotliwości.
Dawniej ojcowie opiekę nad dziećmi zostawiali matkom. Dzisiaj bardziej się angażują, spędzają z nimi więcej czasu.
Stefan Kisielewski opowiadał kiedyś żartobliwie, ale głęboko, jak jego dzieci miały do niego pretensje, że z delegacji zagranicznych nie przywozi im żadnych zabawek, a inni tatusiowie tak. Uważał, że najlepszą zabawką dla dziecka jest puszka po konserwie i kawałek tektury - bo rozwija wyobraźnię. Coś w tym jest. Moje dzieci rozpieszczam, zasypuję wręcz zabawkami. Ale czterolatkowi kupuję zabawki, które mogą być dla niego jakimś wyzwaniem. Tu nie chodzi o to, żeby było jak w scenach biblijnych (moja żona je lubi): siedzi ojciec, przy nim synowie, a on im tłumaczy duby smalone i takie tam... Dzieci są inteligentniejsze od miłych obrazków. Są czujne, zwłaszcza wtedy, gdy nam się wydaje, że nas nie widzą. Trzeba mieć świadomość, że właśnie to, jacy jesteśmy naprawdę, jest wzorcem dla naszych dzieci. Nie to, co im chcemy w naszym zarozumialstwie i durnym zadufaniu w siebie przekazać w sytuacjach oficjalnych lub półoficjalnych. W tym cała trudność.
Dużo czasu spędza Pan z dziećmi?
Ostatnio bardzo dużo. Mam wrażenie, że moje dzieci mają mnie już po dziurki w nosie.
Jak być wzorem dla swoich dzieci? Państwa starsze dzieci też wybrały drogę artystyczną. Tata im imponuje?
Dzieci są takimi samymi ludźmi jak my, tylko trochę mniejszymi. Gdy widzą, że to, co ojciec robi, odnosi jakiś skutek, niekoniecznie w branży medialnej, będą chciały go naśladować. Jeśli szewc robi dobre buty, dzieci to docenią. Uczą się od nas, kiedy jesteśmy prawdziwi, a nie przebieramy się za króla i mówimy: "słuchaj synu, będziesz moim spadkobiercą". Nie. On weźmie z nas przykład, jak już zdejmiemy tę togę, koronę i berło, i sięgniemy do lodówy po piwo, które zostało z wczorajszej balangi. Dziecko akurat to zapamięta, bo jest ciekawsze - zdarzyło się naprawdę. Wracając do szewca: jak ktoś robi w życiu coś, co ma sens, to dzieci - bez względu na to, czy umieją go nazwać, czy nie - wychwytują to na zasadzie zwykłego, codziennego podziwu. To, co przynosi sens, daje taką malutką radość. I z tych radości jak dziurki po szpilkach składa się cała czarna dziura naszego życia.
Czy są jakieś prace, które w domu wykonuje tylko Pan lub żona, zgodnie z podziałem ról na męskie i żeńskie?
Dobrze, jak jest jakiś podział ról. Ale samo określenie jest bardzo mylące. To nie jest podział, tylko przypisanie roli. Ten "podział" tak naprawdę powinien ludzi łączyć. Od kiedy chodzi się po kuli ziemskiej, konflikt jest na nim zbudowany. Na niedogadywaniu się ról, komedii omyłek. Ja wiem, że coś lubię robić i coś mi wychodzi, druga strona też widzi, że jej coś wychodzi. Ale zacznie mi przeszkadzać ,,bo niech on też będzie taki jak ja..." Mówi mi: zrób to. Ja mówię: nie umiem. I co słyszę: to się naucz!
Co Pan najbardziej lubi robić w domu?
Mam dość duży archipelag małych zajęć. Dom jest pewnym mechanizmem techniczno - emocjonalnym. Ja jestem trochę taki mechanik, a trochę jestem emocjonalny. Bardzo lubię w domu być i go czuć, słuchać. Coś tam naprawić, ulepszyć, coś przynieść, coś dorobić, założyć nową lampę, starą zdjąć, coś zepsuć, naprawić znowu...
Jak żona jest w pracy, to kto robi obiad?
Jak trzeba, to ugotuję.
Są różne modele związku. Który jest lepszy - partnerski? W Kościele coraz częściej używa się terminu "równa komplementarność", który łączy tradycyję z nowoczesnością.
To określenie jest bardzo trafne. Komplementarny, czyli pasujący do siebie i współgrający. Człowiek nie jest "kompletny", tylko "komplementarny". Tam, gdzie ja mam czegoś mniej, ktoś ma więcej. Na tym polega nasze stereofoniczne uzupełnienie. Jak moje niskie tony z wysokimi tonami żony nakładają się na siebie, to razem dają bardzo ładne brzmienie. Tak powinno być.
Oj, narazi się Pan feministkom!
Feministki są tak samo diabła warte, jak ci, co mają przerost testosteronu. Wydaje mi się, że tam, gdzie obowiązują niepisane umowy, wchodzimy w najbardziej intymną, drogocenną sferę każdego związku. To jest to, na co się nie umawiamy w obecności notariusza, ale to, co stanowi o sile i pięknie związku jednego człowieka z drugim.
Jako młody aktor prowadził Pan program dla dzieci "Truskawkowe Studio", pisał do niego piosenki. Nie brak Panu takich programów w dzisiejszej telewizji?
Nie, bo nie zabawiam dzieci telewizją. Ograniczam oglądanie do godziny - półtorej dziennie. Jak program jest fajny to trzy godziny. Ale nie panikuję, bo są kanały tematyczne z naprawdę dobrymi programami dla dzieci. Są też oczywiście programy, które sa niewiele warte. Świetne były "Teletubisie". Ten program został skonstruowany dla dzieci w przedziale 2-3 lata - oglądały go z otwartymi buziami. Perfekcyjnie zrealizowany, przepiękny, hit na cały świat. Rewelacyjny, a bardzo prosty. Wybudowana górka z trawy, coś, co można zrobić w każdym polskim studiu. Niestety mentalność polskich, że tak powiem, władców telewizyjnych, bywa tak ograniczona, że fakt, iż telewizję można robić z talentem i odnieść sukces, nawet bez wielkich środków, do nich nie dociera.
Co to znaczy być "głową rodziny? Jest Pan głową swojej?
Głowa, jaka głowa... To nic nie znaczy. Jest się tatą, który kocha swoje dzieci, a dzieci szanują i kochają tatę. Nie ma głupszego określenia.
Dawniej tak się mówiło. Mężczyzna był głową rodziny, bo jako jedyny zarabiał, trzymał kasę i podejmował decyzje. Kobieta miała być szyją.
Jakie decyzje? To są bajki. Każdy normalny facet, odpowiedzialny za swój dom, jest strapionym człowiekiem i zasięga języka od żony, od starszych dzieci, od teściów. Co to znaczy: jestem głową rodziny? Czy to, że robię coś, bo tak chce i tak ma być?! (irytacja).
To co ma facet robić, żeby być facetem?
Pójść na polowanie i wrócić z kawałkiem mięsa. Wrócić w całości, dla dzieci i żony. A nie, przyjść z wbitym mieczem, przypiętym orderem i po śmierci patrzeć na swój portret. Tak postępują idioci.
Pan oczywiście poluje?
Nie. Ale zacznę!
Paweł Królikowski - aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, realizator telewizyjny. W 1987 roku ukończył Wydział Aktorski w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu. W latach 1987-90 występował w Teatrze Studyjnym' 83 w Łodzi. Od roku 1992 współpracownik TVP, twórca m.in. programu dla dzieci "Truskawkowe studio" (1990-2000). Znany z bardzo wielu filmów i seriali, w tym: "Czwarta władza", "Samo życie", "Na dobre i na złe", "PitBull", "Fałszerze - powrót Sfory", "Przystań", "Szpilki na Giewoncie", "Instynkt", "Ranczo". Na egzaminach do szkoły teatralnej poznał swoją przyszłą żonę, Małgorzatę Ostrowską - Królikowską (znaną m.in. z serialu Klan, w którym gra Grażynę Lubicz). Mają pięcioro dzieci: dorosłych Antoniego (ur. 1989) i Jana (ur. 1992) oraz Julię (ur. 1999), Marcelinę (ur. 2001) i Ksawerego (ur. 2007). Jego brat Rafał Królikowski również jest aktorem, podobnie jak syn - Antoni.
Skomentuj artykuł