Rodzice po poronieniu nie pozwalają sobie na żałobę. To błąd

Rodzice po poronieniu nie pozwalają sobie na żałobę. To błąd
(fot. unsplash.com)
Logo źródła: WAM ks. Krzysztof Porosło / Joanna Piątek-Perlak

Świat bywa najbardziej brutalny właśnie dla rodziców, którzy stracili dziecko na wczesnym etapie – mam takie poczucie. Jeśli rzecz dotyczy dzieci kilkutygodniowych, rodzice w ogóle nie wiedzą, że mają prawo przeżyć żałobę. I tak naprawdę rolą psychologa jest uświadomić tym osobom, że tak, mają prawo do żałoby - mówi Joanna Piątek-Perlak, psycholog okołoporodowy.

Ks. Krzysztof Porosło: A czy w takim razie przeżywając stratę – oczywiście już bez względu na to, na którym etapie ciąży ta strata zaistniała – to czy potem można powiedzieć właśnie o jakichś etapach przeżywania żałoby? Oczywiście pewnie każdy przypadek jest indywidualny, ale jakieś prawidłowości są.

Joanna Piątek-Perlak: Jasne, że są. To są etapy żałoby, zawsze takie same. Można też powiedzieć, że świat bywa najbardziej brutalny właśnie dla rodziców, którzy stracili dziecko na wczesnym etapie – mam takie poczucie. Że jak już powiedzmy jest strata tak zwanej późnej obsolety, jak to się nazywa w ginekologii, czyli rzeczywiście chodzi o dzieci mające trzydzieści tygodni i więcej – ja nie mam w ogóle odwagi, żeby nazwać je płodami – to świat jeszcze tego tak nie umniejsza. Natomiast jeśli rzecz dotyczy dzieci kilkutygodniowych, rodzice w ogóle nie wiedzą, że mają prawo przeżyć żałobę. I tak naprawdę rolą psychologa jest uświadomić tym osobom, że tak, mają prawo do żałoby.

Jak to możliwe, że gdy umiera mąż, żona, to generalnie wszyscy wiedzą, jak w żałobie się zachować. Wiedzą, że należy chodzić rok i sześć tygodni na czarno. Że po rodzicach rok. Wszyscy znają te zasady i dają tej osobie prawo do cierpienia. „Aaa, ona straciła męża. No, tak, tak, okej”. Natomiast rodzicom, którzy stracili ciążę, świat tego nie daje. Oczekuje, że tak naprawdę bardzo szybko staną na nogi.

DEON.PL POLECA

Nie ma dla nich przyzwolenia na to słowo „żałoba”, więc osoby, które przeżywają stratę, też nie zawsze chętnie będą się nim posługiwać, bo się go boją. Ale kiedy już się do niego przekonają, to ono przynosi ulgę, że przecież są normalni. Że przecież nie dzieje się nic patologicznego.

I gdy do mnie przychodzą do gabinetu, to bardzo często słyszę, że przychodzą razem, bo ktoś kazał im przyjść, „bo sobie nie radzą”. Więc pytam, czemu sobie nie radzą. „Bo minęły dwa tygodnie, a ja nadal płaczę”.

Jak to jest? Dopiero dwa tygodnie, a ktoś już nie pozwala im płakać. Po mężu by ktoś pogłaskał, powiedział: „Masz prawo płakać, dobry był z niego człowiek”. A po dziecku: „Wstań w końcu na nogi, bo minęły już dwa tygodnie”.

Etapy żałoby są zawsze takie same, tylko człowiek na różnych etapach porusza się w nich w różny sposób. Rysuję moim pacjentom taką krzywą żałoby, taka wizualizacja im bardzo pomaga. Na początku mamy wstrząs. To jest pierwsza faza. Jest wstrząs, szok, że się to wydarzyło. To jest wtedy, kiedy na USG dowiadujemy się, że serduszko nie bije. Albo kiedy lekarz kiwa głową, czy nawet nie kiwa, i pacjent widzi w jego oczach, że coś jest nie tak. Kiedy wydarzy się okręcenie pępowiną czy jakaś inna straszna historia, to mamy do czynienia z szokiem, niedowierzaniem. Następuje wystrzał adrenaliny. Nawet do człowieka nie dochodzi jeszcze, że to się stało, że naprawdę tak jest. Pacjenci wtedy myślą, że przecież jak pójdą gdzie indziej czy nawet już dotrą do szpitala, to się okaże, że serduszko bije, że to wszystko nieprawda, że jeszcze można liczyć na cud. Jest też wtedy nadzieja, wewnętrzna walka, zaprzeczenie, że „to mnie nie dotyczy”.

Potem jest faza złości. Szukania winnych. Bardzo często jesteśmy wściekli wtedy na lekarza, na to, że na pewno coś źle zrobiono. Burza złości. Ja kiedyś prawie oberwałam od jednego pana, bo widziałam, że on taki bunt właśnie przechodzi i nie potrafi sobie z nim poradzić. Jesteśmy wściekli. Nadal jesteśmy na etapie podwyższonej adrenaliny.

To są dwie fazy, które widać na zewnątrz: smutek, płacz, żal. Widzimy, że ta osoba jest taka właśnie niepozbierana, że ona jeszcze nie rozumie, co się stało. Ale działa na tak zwanym autopilocie, wie, co ma zrobić. Mniej więcej. Wie, że trzeba zorganizować pogrzeb. Wie, że trzeba to, to i to. I ta siła jeszcze go trzyma.

Potem jest najgorsza faza żałoby, z którą tak naprawdę nie radzi sobie już nikt. Bo otoczenie nie akceptuje, że to tak długo trwa. Bo przecież ileż można nie wychodzić z domu czy czegoś nie robić? I bardzo trudno jest to rodzicom w żałobie przyjąć, że właśnie tę żałobę przeżywają. Trafiają do takiej niecki, następuje wtedy dezorganizacja życia, dezorganizacja osobowości, dezorganizacja wszystkiego. Takie bagno. Po prostu nic się nie chce, nie widzimy sensu, nic nas nie cieszy, płaczemy. Mogą się zdarzyć myśli samobójcze. To naprawdę najtrudniejsza faza, bo nigdy nie wiemy, ile ona będzie trwała.

I zawsze wtedy mówię pacjentom, że to jest takie dno i na tym dnie jest punkt odcięcia, od którego się odbijamy i zaczynamy iść w górę. I jak tłumaczę to pacjentom, to oni bardzo chcą ode mnie usłyszeć, że są już za tym punktem odcięcia. Że już są na tym etapie, na którym się wspinają, że dużo tej żałoby mają już za sobą. Bo wiadomo, że kiedy idziemy w górę, to zmierzamy w stronę akceptacji.

Akceptacja brzmi: wiem, że moje dziecko umarło. Wiem, że poroniłam. Wiem, że to nie była niczyja wina. Wiem i rozumiem. Boli mnie to, ale wiem, rozumiem. Taka prosta, ładna ta akceptacja.

I każdy pacjent, który do mnie trafia, bardzo chce być już na tym etapie. Ale jak ksiądz myśli: jest czy nie jest?

Jak trafia, to jeszcze nie jest.

Nie jest. To dopiero początek jego drogi żałoby. Tak naprawdę ja uświadamiam pacjentom, że wszystko dopiero przed nimi, bo ta faza najdłużej trwa. Ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć ile. Jedni przejdą ją w pół roku, inni będą potrzebowali roku.

Dosyć istotne jest to, że w tej trzeciej fazie, kiedy już nas nie trzyma adrenalina, kiedy już nas nie trzyma złość, kiedy dopada nas bylejakość, nicość, samotność – same takie złe emocje – mamy poczucie, że to będzie trwało i trwało w nieskończoność. Czujemy, że już nikt tak naprawdę nie chce nam pomóc. Świat drażni to, że my tęsknimy i mówimy o naszym dziecku, bo świat już dawno nie chce o tym słyszeć.

Warto jeszcze dodać, że w żałobie po dziecku są kamienie milowe, które są ważne. Kobieta, która poroniła, zawsze pamięta planowaną datę porodu. Zawsze. Kiedy do mnie trafia, to rozmawiamy o tym, kiedy było poronienie, ale pytam też: „A kiedy się miał dzidziuś urodzić?” czy: „Kiedy miał być poród?” – zawsze wie. Kładzie rękę na brzuchu, zaczyna płakać, bo właśnie sobie uświadamia, że nie jest w ciąży. I tak naprawdę – ludzie zazwyczaj nie zdają sobie z tego sprawy – ona odlicza ten czas. Kiedy ja ją pytam: „To w którym tygodniu byłabyś teraz?”, wie. Ktoś z zewnątrz nawet nie pamięta, kiedy poroniła, a ona pamięta, w którym byłaby dzisiaj tygodniu. Jednym z tych kamieni milowych jest data, kiedy miał nastąpić poród, a go nie było.

Kolejne kamienie milowe przypadają w ostatnich miesiącach roku, mam wtedy najwięcej pacjentów w gabinecie. Najpierw jest październik, ważna data. Nie wiemy o tym, że 15 października jest Dzień Dziecka Utraconego, póki to nas nie dotyczy.

Później przychodzi 1 listopada, który dla rodziców po stracie jest strasznym dniem. Stresują się na długo przed tą datą, bo przecież nie wiedzą, jak oni teraz ten 1 listopada mają spędzić.

A potem święta Bożego Narodzenia. Pierwsze święta po stracie dla większości rodziców są okrutne. Z każdej strony są atakowani Mikołajem, kolędami, radosnymi reklamami, rodzinami. A oni są samotni. I gdy dla wszystkich to taki specyficzny czas, rodzinny, magiczny, oni przechodzą straszne chwile. Oni się kilka miesięcy wcześniej potrafią zastanawiać, jak to przeżyją. Bo przecież zabraknie tam kogoś. I jak oni mają teraz wejść w tę rodzinę ze swoją żałobą? Przecież wszyscy się będą cieszyć. Kompletnie się o tym zapomina, że dla nich to jest bardzo trudny czas. Muszą przeżyć te święta, zobaczyć, jak bardzo to boli. Dlatego uważam ten czas za kolejny kamień milowy.

Rodzice po stracie muszą też przeżyć Nowy Rok. Odciąć taką grubą kreską ten czas. Przeżyć pierwszy Dzień Matki i pierwszy Dzień Dziecka. Przeżyć rocznicę narodzin i śmierci. Pamiętajmy, że nie zawsze jest to ten sam dzień. I tak naprawdę oni w trakcie tej drogi orientują się, na którym etapie żałoby są.

Najbardziej idealnie jest, gdy zbliżamy się do roku, czyli mamy rocznicę śmierci czy poronienia, i jesteśmy na etapie akceptacji. To jest idealna sytuacja i tak to powinno być. Kiedy pracuję z rodzicami po stracie, przeprowadzam ich przez te etapy żałoby, przeprowadzam ich przez te kamienie milowe po to, by rocznica nie była dla nich straszną datą. Żeby oni w ten rok wchodzili z wdzięcznością. Bo można wejść z wdzięcznością i to jest coś, czego nie potrafimy sobie na początku wyobrazić, ale właśnie tak jest.

Moim zadaniem jest też obserwowanie, czy moi pacjenci na tej krzywej się poruszają. Bo jak przestają się poruszać, nie chcą dalej iść, osiadają na mieliźnie, to wchodzimy w tak zwaną patologiczną żałobę, o której istnienie, nawiasem mówiąc, psycholodzy się spierają. Ale ja uważam, że ona jest. Mam tu na myśli na przykład fora internetowe, jest ich mnóstwo na Facebooku czy w innych mediach społecznościowych, dla rodzin, rodziców po stracie. Oni się tam karmią śmiercią. Karmią się tym, że minęło kilka lat, a oni trwają w żałobie.

Zostają w tej niecce.

Tak. I często te nowe osoby, które dołączają do tej grupy, są karmione właśnie tą niecką. Że „zawsze będziesz cierpieć”, że „nigdy już nie będzie jak kiedyś”, że „minęło już od mojej straty siedem lat, a mnie nadal się nie chce żyć”. Ja to wszystko rozumiem. Z pełną empatią podchodzę do każdego i zawsze też mówię, że życie po stracie dziecka jest zupełnie inne. Nie mogę powiedzieć, że jestem tą samą osobą. Moi pacjenci też nie powiedzą, bo w obliczu takiego doświadczenia człowiek się zmienia. Ale to nie jest tak, że już zawsze będzie źle. Na początku powiedziałam, że śmierć dziecka jest złem. I tak naprawdę jest, ja nie umiem powiedzieć, że jest dobra, nie potrafię. Nasze dziecko umiera, spotyka nas zło. Natomiast to od nas będzie zależało, czy my w tym zostaniemy. Czy ta strata nas zniszczy całkowicie, czy zobaczymy, że mamy jeszcze życie przed sobą. Naszym zadaniem jest nauczyć się żyć pomimo tego, że nie ma naszego dziecka. Pomimo tego, że nasze dziecko umarło. I być szczęśliwym, bo to jest coś, co można osiągnąć. Dlatego właśnie nie lubię tych miejsc. Naprawdę uważam, że one są wręcz zagrożeniem dla wielu osób, które nie znajdą nadziei, bo wpadając tam, pomyślą: „Aha, to już zawsze tak będzie” – nie pójdą szukać pomocy.

Czy można w ogóle powiedzieć o tym, że jakiś sposób przeżywania żałoby jest patologiczny, zły, destrukcyjny dla człowieka – jakiegokolwiek użyjemy słowa. Są psycholodzy, którzy mówią, że nie. Że to trzeba uszanować, że każdy ma swój rytm. I pewnie tak jest, że on jest zróżnicowany.

Tak, ja się z tym zgadzam.

A z perspektywy na przykład współmałżonka, który widzi swoją żonę, trwającą kolejne miesiące, lata w kompletnej życiowej apatii, pozbawioną sensu życia. Taka osoba traci nie tylko dziecko, ale też współmałżonka. Jakie syndromy powinny zaniepokoić?

To bardzo trudne pytanie. Oczywiście żałoba jest procesem indywidualnym, fazy, o których powiedziałam, przechodzi się we własnym tempie i według własnego scenariusza.

Ale mogą się też wydarzyć rzeczy złe, krzywdzące. Mam tu na myśli na przykład pozostawanie na dnie. Psychologowie twierdzą też, i całkowicie się z tym zgadzam, że generalnie żałoba nie wymaga terapii, nie wymaga pracy psychologa. Ale trzeba zadać pytanie, dlaczego ja od pięciu lat mam tak ogromną liczbę pacjentów, że czasem nie jestem w stanie ich wszystkich przyjąć?

Bo jest różnica pomiędzy śmiercią współmałżonka a śmiercią dziecka. Nawet w skali stresu dwóch amerykańskich psychiatrów (Holmes i Rahe, 1967) śmierć współmałżonka jest na pierwszym miejscu, a śmierć dziecka? Wie ksiądz, na którym? Tam są czterdzieści trzy czynniki. Śmierć dziecka w ogóle nie została uwzględniona. Nie istnieje. Nie jest ujęta na tej skali. Czasem twierdzę z przekąsem, że gdyby tę listę tworzyły kobiety, to może by ją zmieniły. Śmierć współmałżonka została uznana za najgorszą rzecz, jaka może nas w życiu spotkać. Dziecko należałoby umieścić ponad skalą.

Najbardziej się cieszę, kiedy para trafia do mnie na początku, na tych pierwszych etapach. Złości, szoku. To jest bardzo dobry moment bo ja im zakładam koło ratunkowe, daję czas, żeby oni się wypłakali, przepłakali. Wiem, że oni ruszą, odbiją się od dna. Że jak wpakuję ich na tratwę, to oni ze mną popłyną. A nie, że zostaną gdzieś na mieliźnie, nie wiadomo gdzie ich będę szukać. Najważniejsze, żeby znaleźć dobrego psychologa na samym początku. Nie jak będzie za późno.

Bo nad czym my pracujemy na początku? Nad poczuciem winy. Każda kobieta, każda, zawsze się obwinia. Zawsze. O wszystko. O to, że poszła, o to, że wstała, o to, że torbę ziemniaków wniosła, szklanki podniosła, że się coli napiła, że może za wcześnie, że może za późno. Każda.

Że nie zauważyła syndromów.

Właśnie! „Gdybym wcześniej do lekarza pojechała, to na pewno bym uratowała”. Każda tak myśli.

Mężczyźni też się winią, tylko w inny sposób, bo mężczyźni winią się na zasadzie odpowiedzialności. Że może nie zawiózł na czas, że może się nie zaopiekował odpowiednio i tak dalej. Inny rodzaj winy, ale też jest.

O winie w ogóle się nie mówi. Zawsze na początku zadaję pacjentce pytanie o poczucie winy i każda kobieta potwierdza, że je przeżywa. Uświadamiam tym mamom po stracie, że to powszechne, że każda tak czuje, ale tak naprawdę trzeba jak najszybciej zmienić myślenie, przestać się obwiniać.

Joanna Piątek-Perlak – psycholog okołoporodowy i mama po stracie dziecka. Od pięciu lat pomaga osobom, którym umierają dzieci na różnym etapie, przede wszystkim w ciąży. Prowadzi grupę wsparcia dla rodziców po stracie. Wspiera też pary, które rodzą ciężko chore dzieci i wcześniaki. Zajmuje się również pomocą psychologiczną dla par leczących się z powodu niepłodności.

Fragment książki "Życie ze stratą" (Wydawnictwo WAM)

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
red. ks. Krzysztof Porosło

Utrata dziecka nienarodzonego to jedno z najtrudniejszych przeżyć, jakie może spotkać rodziców. Często oprócz bólu związanego ze stratą kogoś, kogo już zdążyli pokochać, doświadczają braku zrozumienia. Nieraz brakuje im wsparcia najbliższych, a także osób, które...

Skomentuj artykuł

Rodzice po poronieniu nie pozwalają sobie na żałobę. To błąd
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.