Fortele aborcyjne
Kiedyś można było odnieść wrażenie, że obecna ustawa aborcyjna była pewnym krokiem w kierunku wyrugowania cywilizacyjnego barbarzyństwa. Nie da się jednak zaprzeczyć, że depcze istnienia coraz większej liczby dzieci. Co więcej, cieszą się z niej aborcjoniści, którzy już dziesiątki lat temu wymyślili, jak tzw. wyjątki aborcyjne przerobić nie tylko na furtki, ale wielkie bramy do masowego dzieciobójstwa.
Postawmy więc sprawę jasno: mamy ustawę aborcyjną, a nie antyaborcyjną. Wkrótce po jej uchwaleniu została zresztą oceniona jako "optymistyczny scenariusz" przez proaborcyjnych komentatorów. Ich strategią jest poszerzanie prawnych granic dopuszczalności aborcji. Oni doskonale wiedzieli, jak się wokół niej poruszać, nawet przed nadejściem aborcji farmakologicznej.
Strategie amerykańskich feministek
Amerykańskie feministki opisały sprawdzone i udane strategie, wykorzystywane w USA przed legalizacją aborcji. W stanach, w których istniały wtedy prawa podobne do polskiego, zezwalające na aborcję w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, czynu zabronionego lub deformacji płodu, wykorzystywano różne sposoby, aby się pod nie podpiąć.
Wymuszanie i zaskarżanie
Feministki w USA sugerowały nawet, co robić, aby fabrykować okoliczności zezwalające na aborcję. Kluczem do sukcesu było znalezienie proaborcyjnego lekarza (często zwykłego eugenika), gotowego użyć każdego pretekstu, albo takiego, który mógł się nabrać na aborcyjne sztuczki. Niektóre były na tyle poważne, że niewielu mogło je zwyczajnie zignorować. Feministki uczyły nie tylko, jak aborcje wymuszać, ale również jak zaskarżać lekarzy i pozywać do sądu tych, którzy nie zechcieli im się poddać. Brak zdecydowanych działań w kierunku wprowadzenia całkowitej ochrony życia płodowego ze strony tych lekarzy, którzy wolą stać z boku, może kosztować ich coraz więcej takich właśnie procesów.
Udawanie gwałtu
Pierwszym fortelem był gwałt, który notabene wykorzystywany jest jako koronny argument za niewprowadzaniem całkowitego zakazu aborcji. Rzućmy okiem na to, do czego naprawdę służy. Amerykańskie feministki opisały, że po zgłoszeniu fikcyjnego gwałtu na policję, należało zasugerować policjantowi odesłanie na badania do wybranego przez kobietę lekarza. Istnieje prawdopodobieństwo, że poczciwy policjant w trosce o zminimalizowanie cierpienia kobiety, godził się na taką sugestię. Taktykę tę opisały w najmniejszych szczegółach. Zalecały również, żeby dla wzbudzenia większej empatii, winę za rzekomy gwałt zrzucić na mężczyzn wzbudzających powszechne społeczne obrzydzenie.
Z doniesień prasowych wynika, że taktyka, choć nieskutecznie, była już w Polsce stosowana. Strategia ta może skutkować brakiem wiary w prawdziwość gwałtów, na czym koniec końców stracą kobiety. Miejmy nadzieję, że policja jest na nią przygotowana.
Udawanie kazirodztwa
Feministki nie cofnęły się nawet przed zrzuceniem winy za rzekomy gwałt na realną osobę z rodziny. Sugerowały, aby obarczyć nią starszego wujka, który kiedyś obraził kobietę, odmówił pożyczenia pieniędzy jej mężowi lub zdobył się na niewybredne żarty seksualne. Uważały też, że takie historie interesują opinię publiczną, a w szczególności prawodawców, którzy chętniej przychylą się do trudnej sytuacji zdesperowanej kobiety. Wyjątek aborcyjny umożliwiający aborcję w sytuacji zaistnienia czynu zabronionego jakim jest kazirodztwo traktowany jest przez feministki jako zwyczajna luka prawna (loophole). Niestety zupełnie legalna i do wykorzystania w Polsce. Tak oto feministki grają na nosie zwolennikom obecnej ustawy, przeświadczonym o swoich dobrych intencjach.
Udawanie choroby psychicznej
Choroba psychiczna kobiety w ciąży nie została (jeszcze) zakwalifikowana jako uprawniająca do aborcji w Polsce, jednak legalność aborcji w przypadku zagrożenia zdrowia kobiety może zawrzeć zdrowie psychiczne.
Strategia ta była szczególnie polecana przez te feministki z USA, które w czasach zakazanej aborcji, organizowały ją za granicą, a potem reklamowały aborcyjną metodę przy użyciu palców. Według nich, symulowanie różnych schorzeń psychicznych było skuteczną metodą na "darmową" aborcję (na koszt podatnika). Feministki wyszczególniały nawet, aby opowiadać o pociągu seksualnym do bardzo dziwnych mężczyzn, aby wzbudzić obrzydzenie psychologa lub psychiatry i pobudzić jego wyobraźnię co do tego, kto mógłby być potencjalnym ojcem dziecka kobiety. Jako otwarcie rozmowy feministki polecały opowieść o nawracających mdłościach, które pojawiły się po raz pierwszy po wrzuceniu nowo narodzonych kotków do ubikacji. Miało to przekonać terapeutę co do absolutnego braku kobiecych instynktów macierzyńskich, które powinny pojawić się u kobiety w ciąży.
Choć w Stanach Zjednoczonych metoda ta przyniosła swoje efekty, feministki ostrzegają jednak kobiety, że skuteczne udawanie choroby psychicznej może kosztować je np. zakaz wykonywania pewnych prac oraz utratę praw rodzicielskich w przypadku sprawy rozwodowej.
Groźby samobójstwa
Jeśli metoda wymuszania aborcji na chorobę psychiczną nie przyniosłaby efektów, feministki proponowały symulowanie skłonności samobójczych. Ze względu na swoją powagę, muszą być one brane na poważnie przez terapeutów, więc wydawały się pewniejszą drogą do uzyskania aborcji. Feministki sugerowały, aby dla wzmocnienia okoliczności zagrozić dokonaniem aborcji samodzielnie albo połączyć groźbę samobójstwa z trickiem na chorobę psychiczną lub kazirodztwem.
Symulowanie poronienia
Feministki szkolące kobiety w "ekstrakcji miesiączki" przy pomocy urządzenia feministycznego patentu (podobnego do aspiratora produkowanego przez Ipas, organizacji znanej z wyroku sprawy sądowej Wandy Nowickiej) opisały przypadki kobiet, które udały poronienie w latach 60. Feministki dokładnie opisywały, co mówić i jak zachowywać się w szpitalu. Polecały mieć oczy szeroko otwarte na wszelkie szpitalne wpadki, aby czym prędzej pozwać personel do sądu. Choć technika poszła na przód i udawanie poronienia stało się dużo trudniejsze, feministki nadal namawiają kobiety do improwizowania i bycia kreatywnymi.
Symulowanie poronienia przez wywołanie niewielkiego krwawienia
Kolejna proaborcyjna autorka opisała, że lekarz sympatyzujący z kobietą domagającą się aborcji może wywołać niewielkie krwawienie tylko po to, aby została ona przyjęta do szpitala w celu "wyczyszczenia", czyli dokończenia wymuszonej w ten sposób aborcji. Autorka podaje, że na całym świecie, tam, gdzie aborcja nie jest w pełni legalna, dokonuje się aborcji w ten właśnie sposób. Przypadek poronienia wpisanego do fikcyjnej karty pacjentki opisała Federacja w "Piekle kobiet".
Choroby potencjalnie zagrażające zdrowiu poczętego dziecka
Kolejnym fortelem opisanym przez aborcjonistów jest zmyślenie choroby skutkującej potencjalną deformacją płodu (np. różyczki). Choć sprawdzenie jej zaistnienia jest możliwe za pomocą testu, nie jest on tani, więc lekarze mogą być niechętni i uwierzyć kobiecie na słowo, zwłaszcza jeśli lekarz jest sympatykiem aborcji.
Rozciąganie prawa już trwa
Z analizy przypadków opisanych w Polsce, a nagłośnionych przez Federację, widać, że taktyka "rozciągania wyjątków" ma w Polsce miejsce. Można założyć, że lobby aborcyjne tylko czeka na kolejne przypadki, aby wraz z amerykańskimi prawnikami z Center for Reproductive Rights móc wnieść kolejną sprawę do każdego możliwego sądu.
Siostry konspiratorki
Warto również zacząć mówić prawdę, że za wszelkie powikłania poaborcyjne, zwłaszcza w przypadkach aborcji wywoływanych przez kobiety na własną rękę, odpowiedzialne są częściowo feministki przedstawiające ją jako prosty zabieg i reklamujące metody aborcyjne. Co więcej, feministki w USA, zwracając się do kobiet "siostry konspiratorki", namawiały do wprowadzania w błąd lekarzy, co również nie może kobietom wyjść na zdrowie. Czy ich polskie siostry są bez winy? Ich tłumaczenie, że za wszelkie powikłania poaborcyjne odpowiedzialni są chciwi, czarnorynkowi aborterzy, jest posunięciem taktycznym, mijającym się z prawdą. Jeśli feministki wierzą, że stanowią oni zagrożenie, to dlaczego ich nie zwalczają?
Z powyższych opisów wynika, że utrzymywanie tzw. wyjątków aborcyjnych nie ma sensu i jest przejawem naiwności prawodawców. Feministki zadają sobie trud, aby wymusić aborcje na koszt podatników i zmusić każdego lekarza do jej wykonywania pod groźbą procesu. Jedynie wprowadzenie całkowitego zakazu wprowadzi jasną sytuację prawną i zatrzyma lawinę procesów. Dlaczego mielibyśmy walczyć z aborcją na dwóch frontach: w szpitalach publicznych i w sektorze prywatnym, a nie na jednym? Aborcja nigdy nie zniknie, ale walczyć z nią można i trzeba, aby ograniczać jej rozmiary. Wprowadzenie całkowitego zakazu pozwoli właśnie to zrobić. Na co czekamy?
Natalia Dueholm jest redaktorem "Opcji na Prawo", inicjatorem Listu dziennikarek przeciwko aborcji.
www.prawdaoaborcji.wordpress.com
www.za-zyciem.pl
Skomentuj artykuł