Magdalena Guziak-Nowak: Zachód powinien uczyć się edukacji seksualnej od nas, a nie odwrotnie
- Chcesz mieć seks? To żyj na własny rachunek, a nie bądź na garnuszku u rodziców. Amerykanie nie bali się powiedzieć tego wprost prawie 30 lat temu. W 1993 roku British Medical Journal podał, iż istnieją dowody na to, że wbrew przypuszczeniom, dostępność do antykoncepcji prowadzi do wzrostu wskaźnika aborcji. A u nas środowiska lewicowe chcą zmieniać rzeczywistość prawną i kulturową w takim sposób, by seksualizacja była możliwa od najmłodszych lat – mówi Magdalena Guziak-Nowak.
Współautorka serii podręczników do wychowania do życia w rodzinie, członkini zarządu Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka, prywatnie żona i mama, wyjaśnia w rozmowie z KAI trzy główne modele edukacji seksualnej oraz opowiada o skutkach ich wdrażania. Przypomina też tzw. standardy WHO oraz akcję celebrytów #sexedpl.
KAI: Niedawno w mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia minister edukacji Barbary Nowackiej z modelką Anją Rubik, odpowiedzialną za kampanię #sexedpl. Jakich zmian dotyczących edukacji seksualnej możemy się spodziewać po nowej władzy w najbliższym czasie?
Magdalena Guziak-Nowak: - Spodziewam się co najmniej przeniesienia szkodliwych, zachodnich wzorców edukacji seksualnej do polskich szkół w ramach przedmiotu, który prawdopodobnie stanie się obligatoryjnym. Polska lewica inspiruje się np. niemiecką edukacją seksualną, a za naszą zachodnią granicą przedmiot ten jest dla uczniów obowiązkowy.
Edukacja seksualna jest dobra. chodzi jednak o jej kształt
Czy jest Pani zaskoczona?
- Ani trochę. Gdybym sama miała lewicowe spojrzenie na świat, wprowadzenie edukacji seksualnej zgodnej z tzw. standardami WHO, głośnymi kilka lat temu, byłoby moim priorytetem, nawet przed kwestiami związanymi z ustawą aborcyjną czy prawnym zrównaniem związków jednopłciowych z małżeństwami. Dlaczego? Ponieważ taki sposób kształcenia sprzyja wychowywaniu kolejnych pokoleń, popierających postulaty rynku antykoncepcyjnego czy aborcyjnego. Oczywiście, sama edukacja seksualna jest dobra. Więcej, jest konieczna. Zadajmy sobie jednak pytanie o jej kształt.
Czy mogłaby Pani przypomnieć, na czym polega problem z projektem #sexedpl?
- Projekt ten powstał w 2017 roku i opierał się głównie na krótkich materiałach wideo z udziałem polskich celebrytów, udostępnianych w internecie. Narracja dla nas, dorosłych, była taka: polskie nastolatki nic nie wiedzą o seksie, rodzice z nimi nie rozmawiają, szkoła milczy jak zaklęta, więc trzeba do tego zaangażować celebrytów w social mediach. Zresztą wszelkie lewicowe propozycje edukowania młodzieży w tej kwestii opierają się na wymienionych założeniach, mimo że są one nieprawdziwe.
Wróćmy jednak do #sexedpl. Autorzy kampanii podkreślają, że ich celem jest mówienie o współżyciu jak o higienie dentystycznej i odarcie seksualności z jakiegokolwiek wstydu. Sama Rubik przekonywała, że „Pitagoras nie uratuje ci życia, ale prezerwatywa tak”, a jako dorosła, odpowiedzialna i aktywna seksualnie kobieta zawsze ma przy sobie prezerwatywę, ponieważ nie na każdego mężczyznę można liczyć. Robert Biedroń, który także był twarzą kampanii, opowiadał, jak jego mama poradziła sobie z faktem, że ma syna geja. Inna aktorka polecała młodzieży „pigułkę dzień po”.
Nie było mowy o miłości, wierności, konsekwencjach współżycia
Dla mnie najbardziej szokujący był spot z Mateuszem Banasikiem, który robiąc sobie kanapkę, opowiadał o „pierwszym razie”, który w jego opinii może obyć się bez miłości, ale – jak powiedział – „z doświadczenia wiem, że wtedy lepiej smakuje”. Na koniec owinął kanapkę folią spożywczą, która miała być analogią do prezerwatywy i życzył wszystkim... smacznego. W kampanii społecznej nie było mowy o miłości, wierności, odpowiedzialności za uczucia drugiej osoby, nie wspominając o pokazaniu konsekwencji współżycia, a jedyną normą była tzw. świadoma zgoda. Celebryci nadużyli swojej popularności do promowania takiego stylu życia.
Dlaczego właściwie środowiskom lewicowym miałoby zależeć na seksualizacji młodego pokolenia?
- O seksualizacji mówimy, gdy dana osoba jest przekonana, że jej wartość wynika wyłącznie z atrakcyjności seksualnej lub określonego zachowania i to do tego stopienia, że wyklucza inne cechy np. inteligencję, czy osobowość. To uprzedmiotowienie osoby pod względem seksualnym, sprawienie, że wszelkie ludzkie działania będą postrzegane właśnie przez ten pryzmat. W uproszczeniu – młody człowiek, wychowany na takich treściach nie zadaje sobie pytania, co zrobić, by być mądrzejszym, wrażliwszym, inteligentniejszym. Celem jest za to bycie bardziej „seksi”.
Jak podejmować przemyślane decyzje o relacji, gdy kryterium jest bycie "seksi"?
Seksualizacja nie jest dla lewicy celem samym w sobie. Oprócz przygotowywania klientów dla pewnych produktów czy usług, taki sposób wychowania w długiej perspektywie przynosi zmiany prawne, jeszcze większą ingerencję w kulturę itd. Lewica proponuje, by w centrum ludzkich aktywności i zainteresowań był seks. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby spłycać wartość budowania więzi także na tej płaszczyźnie. Zawsze jednak będę protestować przeciwko sprowadzaniu człowieka do tego jednego wymiaru. Bo czy człowiek, szczególnie młody,, dla którego najważniejszym celem jest bycie „seksi” i według tego kryterium szuka partnera życiowego, jest zdolny podejmować dobre, odpowiedzialne, przemyślane decyzje?
A żyjemy w czasach, kiedy „prawo” do niczym nieograniczonej ekspresji seksualnej urasta do rangi prawa podstawowego, jak dostęp do czystej wody. Staje się, zdaniem niektórych, tzw. nowym prawem człowieka. Zmiany prawne to nakręcają, a z kolei taki sposób myślenia o człowieku implikuje zmiany prawne. To system naczyń połączonych. Przypomnijmy sobie chociażby skrajnie lewicowy projekt „Legalna aborcja bez kompromisów”, złożony w poprzedniej kadencji sejmu w 2022 roku. Feministki żądały aborcji bez zgody rodziców dla 13-letnich dziewczynek. Walcząc o dostęp do aborcji, przy okazji chciały obniżyć do 13 lat tzw. wiek zgody, który w Polsce wynosi 15 lat.
Dziecięcy, naturalny wstyd ma wartość chroniącą
Środowiska lewicowe wykorzystają każdą sytuację, by seksualizować od najmłodszych lat. Na wczesnym etapie jest łamany zdrowy, naturalny wstyd dziecka, który ma wartość chroniącą.
W roku 2001 Amerykańska Akademia Pediatrii wyodrębniła trzy główne modele edukacji seksualnej – A, B oraz C. Czy mogłaby Pani wyjaśnić, na czym polega różnica między nimi?
- Model A opiera się na wychowaniu do wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem (kościelnym czy cywilnym) oraz wierności jednemu partnerowi przez całe życie. Jest tu też miejsce na naukę anatomii, fizjologii, metod planowania rodziny, antykoncepcji, ale podana wiedza nie ogranicza się do suchych faktów, jest osadzona w kontekście miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Ten model jest w Polsce realizowany od roku 1998.
Edukacja seksualna typu B zakłada przekazywanie uczniom wiedzy, w tym o dostępności do środków antykoncepcyjnych czy aborcyjnych, bez promocji jakichkolwiek zasad moralnych. W pewnym sensie ten model nauczania wyczerpuje się w technicznym instruktażu współżycia. Funkcjonuje np. w Szwecji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Model C jest połączeniem obydwu powyższych.
Standardy WHO zawierają wiele niepokojących postulatów
Edukacja seksualna typu B realizuje tzw. standardy WHO, matrycę zachowań seksualnych zaproponowaną w roku 2012 przez biuro regionalne WHO. Jakie są główne zastrzeżenia do tego dokumentu?
- Standardy WHO zawierają wiele niepokojących postulatów. Byłam pierwszą dziennikarką w Polsce, która napisała artykuł na ten temat. Pamiętam, że kiedy oddałam go do publikacji, moja redakcja początkowo nie chciała go wydrukować. Skąd to wiesz, gdzie mamy źródła? – pytano mnie, bo to, co zaproponowało WHO, po prostu nie mieściło się w głowie.
Zachodni eksperci zalecali np. nauczenia 4-latków masturbacji, a potem było tylko gorzej. Dzieci wchodzące w okres dojrzewania powinny mieć pełną wiedzę na temat technik współżycia, środków poronnych, aborcji, pornografii, a 15-letnia dziewczyna ma wiedzieć, że chirurgicznie da się odtworzyć przerwaną błonę dziewiczą. Kiedy ponad dziesięć lat temu po raz pierwszy zobaczyłam pluszowe narządy rozrodcze, będące wyposażeniem przedszkoli niemieckich, trudno było w to uwierzyć. Nikt nie uczy 4-latka, gdzie znajduje się woreczek żółciowy albo trzustka, ale anatomię narządów rozrodczych szczegółowo opowiadają książeczki, filmiki, zabawki.
WHO nie ponosi odpowiedzialności za poglądy autorów wytycznych
Dla mnie symptomatyczne były dwa zdania napisane drobnym druczkiem na okładce owych wytycznych: „WHO i UNDP nie ponoszą odpowiedzialności za szkody powstałe w wyniku wykorzystania tych informacji, a poglądy w niej wyrażone należą do autorów i niekoniecznie reprezentują stanowisko biura regionalnego Światowej Organizacji Zdrowia dla Europy, Programu Narodów Zjednoczonych do Spraw Rozwoju, ich zarządu, ani Krajów członkowskich Organizacji Narodów Zjednoczonych”.
Myślę, że w 2024 roku dzieciom żyje się dużo trudniej, niż to było w przypadku ich rodziców czy dziadków. Z jednej strony wielka presja na dobre wychowanie i wykształcenie, rozwój osobisty. Papież Franciszek zauważył kiedyś, że wiele dzieci ma więcej zajęć niż dyrektorzy dużych firm. Z drugiej strony na bardzo wczesnym etapie rozwoju wymaga się od dziecka, by wybrało swoją ścieżkę zawodową. I na te żyjące pod presją dzieci nakłada się kolejny, zbędny ciężar: musisz zdecydować, czy jesteś dziewczyną czy chłopcem i jaka jest twoja orientacja seksualna. Kiedy masz 12 lat, naprawdę trudno to unieść. Oczywiście, standardy WHO promują tzw. płeć kulturową. Myślę, że lewica będzie chciała ustawić polską edukację seksualną na tę modłę.
Czy można w jakiś sposób określić skuteczność poszczególnych modeli edukacji seksualnej?
- Warto spojrzeć na pięć kryteriów uwzględnianych w międzynarodowych badaniach i statystykach, chociażby Eurostatu. Są to: odsetek nastolatków z inicjacją seksualną w wieku 15 lat, liczba ciąż nastolatek w wieku 15-19 lat, udział aborcji dokonanych przez nastolatki w wieku 15-19 lat w ogólnej liczbie aborcji w danym kraju, liczba legalnie przeprowadzonych aborcji na 1000 żywo urodzonych dzieci, uwzględniając nastolatki w wieku 15-19 lat oraz zachorowania na choroby przenoszone drogą płciową.
Badania dowodzą, że to Zachód powinien uczyć się edukacji seksualnej od nas
Jeśli porównamy wyniki, jakie w tych kryteriach uzyskały kraje realizujące model B (Szwecja, Wielka Brytania i Niemcy) z Polską, to możemy wnioskować, iż to Zachód powinien uczyć się edukacji seksualnej od nas, a nie odwrotnie. Polska młodzież później zaczyna współżycie seksualne niż jej zachodni koledzy czy koleżanki – w Polsce mamy o wiele niższy niż w Szwecji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii odsetek nastolatków z inicjacją seksualną w wieku 15 lat. Po drugie, liczba ciąż na 1000 nastolatek w wieku 15-19 lat, również jest w Polsce niższa – w roku 2017 wynosiła 11, w Szwecji – 17. Po trzecie, także porównanie udziału aborcji dokonanych przez nastolatki w wieku 15-19 lat w ogólnej liczbie aborcji, wypada korzystnie – w Polsce wskaźnik ten wynosił 1,7 proc, a w Wielkiej Brytanii aż 12,4 proc. Po czwarte – i te dane są druzgocące – w Polsce liczba legalnie przeprowadzonych aborcji na 1000 żywo urodzonych dzieci przez nastolatki w wieku 15-19 lat w Polsce wyniosła ok. 1,8. W Szwecji – 3 035, w Wielkiej Brytanii – 1 048 i warto dodać, że wielokrotnie w przypadku tych młodych dziewczyn są to powtórne aborcje. Ostatnie kryterium – zachorowalność na choroby przenoszone drogą płciową, także lepiej prezentuje się w statystykach dla Polski. Nad Wisłą liczba zachorowań na na HIV/AIDS na 100 000 mieszkańców wyniosła 3,2, w Szwecji – 4,6 w Wielkiej Brytanii – 10,6. Są to dane WHO za lata 2007-2012.
Amerykanie szybko zauważyli, jakie szkody przynosi wczesne rozpoczęcie współżycia
W Stanach Zjednoczonych na przełomie lat 60. i 70. wprowadzono edukację seksualną typu B lub C, jednak już w 1996 roku nastąpiła zmiana na model A. Jakie skutki przyniosła te zmiana?
- Tamtejsze władze dosyć szybko zorientowały się, że promocja szczególnie modelu B jest opłakana w skutkach. Wskaźnik ciąż wśród nastolatek był bardzo wysoki, młodzież szybko rozpoczynała współżycie seksualne i pojawiało się coraz więcej zachorowań na HIV i AIDS. W roku 1996 przeznaczono 250 milionów dolarów z funduszu federalnego na edukację seksualną typu A, która miała pokazać młodzieży korzyści społeczne, psychologiczne oraz zdrowotne, wynikające z abstynencji seksualnej.
Edukacja ta była nakierowana na pokazanie uczniom, że pożądaną normą jest abstynencja seksualna poza małżeństwem – zapobiega zarówno tzw. niechcianym ciążom, jak też chorobom przenoszonym drogą płciową. Opierała się na założeniu, że monogamiczny, wierny związek małżeński jest oczekiwanym standardem aktywności seksualnej, a wszelkie kontakty seksualne pozamałżeńskie mogą mieć negatywny wpływ na sferę psychiczną i fizyczną. Podkreślano, że przed rozpoczęciem aktywności seksualnej konieczne jest osiągnięcie samowystarczalności. Chcesz mieć seks? To żyj na własny rachunek, a nie bądź na garnuszku u rodziców. Amerykanie nie bali się powiedzieć tego wprost prawie 30 lat temu.
Mniej nastoletnich ciąż, bo więcej... abstynencji seksualnej
Zmiany w modelu kształcenia szybko przyniosły bardzo dobre rezultaty. Już w latach 1991-95 nastąpiła pewna zmiana tendencji. Zanotowano spadek ciąż nastolatek z poziomu 96 na 1000 do 87 na 1000. W 67 proc. przypadków spadek ten był spowodowany zwiększeniem populacji amerykańskich nastolatków, którzy zdecydowali się zachować abstynencję. Nie są to dane organizacji katolickich czy pro-life tylko Narodowego Centrum Statystyk Zdrowotnych oraz Instytutu Alana Gutmachera.
Wniosek z tej analizy był bardzo prosty: rosnąca wstrzemięźliwość seksualna nastolatków jest spowodowana nie tylko strachem przed HIV i AIDS, ale też wynikiem edukacji seksualnej typu A. Temat ten był podejmowany w bardzo wielu czasopismach naukowych. W tamtych czasach także badacze brytyjscy zaczęli się budzić i zauważać, że ich styl edukacji seksualnej wywołuje dramatyczne konsekwencje. W Wielkiej Brytanii odwrót od edukacji seksualnej typu B rozpoczął się później, chociaż już w 1993 roku British Medical Journal podał, iż istnieją dowody na to, że wbrew przypuszczeniom, dostępność do antykoncepcji prowadzi do wzrostu wskaźnika aborcji.
Źródło: KAI / mł
Skomentuj artykuł