Marek Kamiński: moje bieguny pozwoliły przezwyciężyć chorobę dwubiegunową

Fot. Wydawnictwo WAM / YouTube
Marek Kamiński / Joanna Podsadecka

"Bieguny, choroba dwubiegunowa… Ciekawią mnie podobieństwa i różnice między tymi pojęciami… Bieguny mają moc. Choroba dwubiegunowa ma moc innego typu. Dwa bieguny na krańcach ziemi i dwa bieguny emocji" - mówi znany podróżnik.

Joanna Podsadecka: Kiedy umiera ktoś młody, pełen życia, mnożą się pytania o sens, wszyscy zaczynają się zastanawiać nad tym, co istotnego po człowieku zostaje. Myślisz o tym czasem?

Marek Kamiński: Szczerze mówiąc, nie zastanawiam się zbyt często, co po człowieku zostaje. Koncentruję się na tym, by jak najlepiej być tu i teraz. Mam świadomość, że po mnie zostaną może książki. Czytelnicy piszą, że im pomogły. Odkąd przeczytałem parę takich listów, jeszcze częściej myślę o sile książek. Choć od dzieciństwa przecież nie opuszczała mnie wiara w moc lektury. Za każdym razem, gdy ktoś pisze, że moja książka pomogła mu znaleźć siebie, wypowiedzieć najskrytsze marzenie czy wyjść z depresji, robi to na mnie wrażenie. To paradoks, że "Moje bieguny" pozwoliły przezwyciężyć chorobę dwubiegunową. Także gra słów jest tu fascynująca.

Opowiedz więcej o tym przezwyciężeniu choroby dwubiegunowej.

Szedłem do Santiago de Compostela i gdy byłem w Belgii, napisał do mnie na Facebooku nieznajomy z pytaniem, czy może do mnie dołączyć na jeden dzień. Przy- szedł, zjedliśmy coś i potem szliśmy razem. Poza Polską niewielu ludzi towarzyszyło mi przez tyle godzin w trasie, spytałem więc, dlaczego zadał sobie taki trud. Opowiedział mi o tym, że cierpi na chorobę dwubiegunową (na którą składają się następujące po sobie okresy depresji i euforii) oraz że jest biznesmenem, który prowadzi z sukcesem firmę i dużo lata po świecie. Mówił, że kiedy nadchodzi atak choroby, to zaczyna czytać książkę "Moje bieguny". Uczepił się takiego fragmentu, w którym pojawiają się słowa: "jest zimno, cieplej nie będzie".

Chodziło w nim o to, że gdy jest minus sześćdziesiąt stopni, to chciałbym, żeby było inaczej, bo fajnie przez godzinę przebywać w tak niskiej temperaturze, to egzotyka, ale gdy trwa to całą dobę, to jest bardzo nieprzyjemnie. Po paru dniach w takiej temperaturze prawie zwątpiłem, że dojdziemy z Wojtkiem Moskalem na biegun. Wtedy właśnie napisałem słowa: "jest zimno, cieplej nie będzie". Pogodziłem się z sytuacją. Myślimy często, że akceptacja jest bezradnością. Wcale nie, akceptacja daje siłę. Nie ma sensu walczyć z czymś, czego nie można zmienić. Należy skupić się na tym, na co mamy wpływ. Mimo że było bardzo zimno, to przecież sam wybrałem cel wyprawy i realizowałem swoje marzenie. To, że jest zimno i cieplej nie będzie, nie znaczy, że mam się źle czuć. Moje samopoczucie nie musiało zależeć od temperatury. Nie chciałem być cierpiętnikiem. Mężczyźnie, którego poznałem w Belgii, te słowa pomagają, gdy przychodzi atak choroby. I jeżeli to działa, to jestem szczęśliwy. Bieguny, choroba dwubiegunowa… Ciekawią mnie podobieństwa i różnice między tymi pojęciami… Bieguny mają moc. Choroba dwubiegunowa ma moc innego typu. Dwa bieguny na krańcach ziemi i dwa bieguny emocji. Tak, niewątpliwie jest to frapujące.

Przypomniało mi się zdanie z ostatniej powieści Wie- sława Myśliwskiego Ucho Igielne: "Świat zmienia się i od słów, nie tylko słowa od świata". Opowiedziana przez ciebie historia potwierdza jego prawdziwość.

Znajomy, który prowadzi wielką firmę, miał jakiś czas temu duże kłopoty i też kazał napisać sobie na ścianie, że "jest zimno, cieplej nie będzie". Kiedy jest ciężko, wszyscy by chcieli, żeby było lżej. A wyjściem z sytuacji nie jest zmiana temperatury, bo to nie od nas zależy, ale zmiana sposobu myślenia. Jeżeli ludzie nie kupują naszych produktów, to znaczy, że należy podjąć jakieś działania. Przecież konsumenci nie będą po nie sięgać, bo my tego chcemy. Musimy zaakceptować to, co jest, i zaproponować nowe rozwiązania, wyjść ze schematu, który nas więzi.

Rozmawiamy krótko po zamordowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Było mnóstwo dyskusji o tym, jak mowa nienawiści zmienia świat, w którym żyjemy. Czy z bezsensu takich śmierci może wypływać jakiś sens?

Na pewno wszystko jest po coś. Mam nadzieję, że nie ma śmierci daremnych, że zdarzenia budzące taki żal muszą coś zmienić. Wierzę, że jest jakiś głębszy sens w śmierci, która tak nami wstrząsnęła. Choć wolałbym żyć w świecie, gdzie takie wydarzenia nie mają miejsca. Gdańsk nigdy nie kojarzył mi się z przemocą.

W dzień finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, 13 stycznia, pobiegłem rano z Gdyni-Orłowa przez Sopot do Gdańska. To dziesięć kilometrów. Znów - jak tysiące razy wcześniej - poczułem podziw dla tego miasta, z którym tyle mnie łączy. Myślałem o tym, jakie Trójmiasto jest wspaniałe, piękne. Kilka godzin później poleciałem do San Francisco. Kiedy dotarłem na miejsce, żona przysłała mi wiadomość, że Pawła ugodzono nożem. Krótko po tym (bo to jednak istotna różnica czasu) dowiedziałem się, że nie żyje. Śledziłem stamtąd wszystko, co działo się w Polsce.

Władze Gdańska, zastępczyni prezydenta Aleksandra Dulkiewicz i ci, którzy z nim pracowali, apelowali, aby to zło przekuć w dobro. Ludzie spontanicznie gromadzili się na placach, by być razem, wykonywali mnóstwo serdecznych gestów. Trudno było w tych dniach nie poczuć, że w Gdańsku znowu wieje wiatr historii i rodzi się solidarność. Zastanawiam się, na jak długo tamten tydzień przeobrazi Polskę, jaki ślad zostawi. Takie wydarzenia przywracają sprawom odpowiednie miary. Szczególnie w kraju, w którym na co dzień jest tyle kłótni o rzeczy nieistotne.

Na pewno ta śmierć wydaje owoce. To jest paradoks. Trzeba było przyznać, że mowa nienawiści mocno się rozpanoszyła. Po zabójstwie zobaczyliśmy inny obraz Pawła niż ten, który przez cały 2018 rok promowały media publiczne. Nie chcę wchodzić w politykę, ale to niesamowite, jak śmierć zmieniła myślenie o prezydencie Adamowiczu, jak dobro, którego dokonał w Gdańsku, wyłoniło się zza tej śmierci.

Poznałem Pawła Adamowicza podczas strajku w 1988 roku. W 1997 roku, gdy był radnym i przewodniczącym Rady Miasta, dostałem Medal św. Wojciecha. Później spotykaliśmy się przy różnych okazjach. To był dobry i bardzo otwarty człowiek, a jednocześnie stanowczy, znający swoją wartość, mający sprecyzowane przekonania. Miał też w sobie naturalność i pokorę. To nie jest częste połączenie u polityków. Nie mam wątpliwości, że zostawił ślady w Gdańsku i w gdańszczanach. Pamięć o nim i wartościach, którym był wierny, żyje w innych, podobnie jak idee, w które wierzył i które promował. W ciszy następującej po cudzej śmierci wiele da się usłyszeć. I zrozumieć. Książka "Gdańsk jako wspólnota", którą Paweł napisał krótko przed zabójstwem, może być dziś zupełnie inaczej odczytana.

Fragment pochodzi z książki: "Bądź zmianą"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Marek Kamiński: moje bieguny pozwoliły przezwyciężyć chorobę dwubiegunową
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.