Mój syn nie cieszy się z powrotu do szkoły. Mi też jest ciężko
Początki nigdy nie są łatwe… Po kilku miesiącach przerwy czeka nas powrót do szkoły. Przyglądam się więc sobie i widzę ile we mnie skrajnych emocji.
Mój syn nie cieszy się z powrotu do szkoły, bo wie, że został oddzielony od wcześniejszej grupy. Na szczęście będzie z nim jeden z najlepszych kumpli, ale z nim spotyka się teraz też poza szkołą. Siedmiolatek, który doświadczył, że uczyć można się w domu z mamą nie widzi sensu, by siedzieć w głośnej, zatłoczonej szkole.
Mnie jest ciężko, tak po prostu. Wydawać by się mogło, że powrót dzieci do placówek przyniesie ulgę, ale tak naprawdę nie do końca tak jest.
Nie boję się epidemii, bo żyjąc wśród ludzi wiem, że narażona jestem wszędzie (choćby w sklepie czy kościele…). Boję się raczej tego, że moje dziecko złapie przeziębienie, a przez telefon lekarz go nie zbada, nie pomoże nam nikt.
W świecie, w którym trzeba liczyć na swoją intuicję i wiedzę jest ciężko. Brak wsparcia ze szkoły (wiele decyzji nie rozumiem i nie potrafię przyjąć – jak choćby rozdzielenie dzieci, które były ze sobą dwa lata na siedem różnych grup). Boję się też nauczania zdalnego, bo wiem jak wyglądało w poprzednim roku, a nauczyciel się nam nie zmienił. Dla mnie oznacza to nauczanie dziecka zupełnie samodzielnie.
Matka, nauczycielka, terapeutka. Co prawda z wykształceniem pedagogicznym, ale bez dystansu emocjonalnego, z lękiem o rozwój dziecka. Bez rozmów z innymi rodzicami na szkolnym korytarzu. Bez wsparcia, które daje siłę.
Pomoc dla rodziców to utopia, doświadczyłam tego przez ostatnie miesiące. Nazywam więc swoje lęki, pokazuje je Jezusowi i pytam co dalej.
„Zostaw to na co nie masz wpływu, a rób to, co jest w twoim zasięgu” – wypiszę to sobie na czole by patrząc w lustro nabierać dystansu do siebie, świata i przeciwności.
Dziś jestem słaba, mimo że silniejsza o doświadczenia ostatnich miesięcy. Dziś nie staram się być twarda pomimo wszystko, dla „dobra” dziecka… Teraz dbam też o siebie i staram się zachęcać do tego innych.
Skoro nie dano mi wsparcia, muszę znaleźć je dla siebie sama. I znajdę, choćby to poszukiwanie było trudne, to wiem, że warto.
Zapas kawy i melisy. Dobra książka i Biblia leżąca otwarta na kuchennym parapecie. Kawa z przyjaciółką. Krówki w hurtowej ilości. Bycie blisko Jezusa, bo „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. I tak, to w Nim dziś szukam siebie. Nie ratunku, siebie. Wierzę, że On otacza mnie zewsząd i kładzie na mnie swą rękę (Psalm 139 ;)).
Tekst pochodzi z bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł