Nasze dzieci

Dzieci ze szkoły w Kibeho. Miejscowa ludność była bardzo nieufna w stosunku od nas, dopóki nie przyjęłyśmy dzieci. To była absolutna nowość, pierwsza szkoła dla niewidomych w Rwandzie, gdzie żyje ich ponad 20 tysięcy! Przed naszym przyjazdem była tylko jedna na cały kraj szkoła integracyjna dla uczniów z różnymi niepełnosprawnościami. (fot. PolandMFA / flickr.com)
Grzegorz Polak / KAI / slo

O tym, jak doszło do założenia w Rwandzie pierwszego ośrodka dla niewidomych dzieci w tym kraju, dlaczego jej podopieczni mają nieustający lęk przed głodem, mimo iż karmieni są przez siostry do syta - opowiada s. Rafaela (Urszula Nałęcz) ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża.

KAI: Jak Siostra znalazła się w Rwandzie?

S. Rafaela (Urszula Nałęcz): O, to długa droga. Wiele lat temu wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, które zostało założone przez niewidomą matkę Elżbietę Czacką. Naszym charyzmatem jest służba niewidomym fizycznie i - jak to Matka określała - "niewidomym na duszy". Wstępując do zgromadzenia wiedziałam, że będę pracować z niewidomymi. Był to świadomy wybór. Po kilku latach przyjechali do Lasek dwaj księża sercanie, którzy wybierali się na misje do Indonezji. Byli u nas około roku, bo chcieli poznać pracę z niewidomymi, by kontynuować ją na misjach. Oni rozpalili we mnie pierwszą iskrę misyjną.

W 1967 r. poprosiłam przełożonych o wyjazd na misje. Odpowiedź dostałam dopiero po 21 latach, w 1988 r. W międzyczasie Zgromadzenie otrzymało od polskiej misjonarki z Indii informacje o sytuacji niewidomych w tym kraju wraz z zaproszeniem do podjęcia tam pracy zgodnej z naszym charyzmatem. Pojechałam z drugą siostrą do Indii na miesięczny rekonesans. Zaakceptowałam zmianę klimatu i pożywienia, czułam się świetnie. Być może to wpłynęło na decyzje, że posłano mnie bym zorganizowała pierwszą placówkę misyjną naszego Zgromadzenia.

DEON.PL POLECA

Przebywałam tam siedem lat. Zorganizowałyśmy w tym czasie szkołę podstawową z internatem, kursy dziewiarstwa dla dziewcząt oraz otworzyłyśmy dom zakonny. Obecnie są już dwie wspólnoty sióstr i dom formacyjny dla miejscowych powołań.

Ze względu na stan zdrowia, musiałam wrócić do Polski, jednak myśl o pracy misyjnej nigdy mnie nie opuściła. Po kilku latach pojechałam do RPA, ponieważ nasze Zgromadzenie otrzymało propozycję przejęcia zakładu dla niewidomych od belgijskich Sióstr Miłosierdzia, które już od wielu lat nie miały powołań. Wkrótce poznałyśmy, że sytuacja niewidomych w tym kraju była o wiele lepsza niż w innych rejonach Afryki. Dlatego myślałyśmy o otwarciu placówki w innym kraju afrykańskim. Przez ówczesnego ambasadora Polski w RPA, Krzysztofa Śliwińskiego, skontaktowałam się z abp. Henrykiem Hoserem, który pracował wówczas w watykańskiej Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów, a przedtem wiele lat był misjonarzem w Rwandzie. Abp Hoser poradził nam, żebyśmy pojechały właśnie do tego kraju.

Pojechałam tam z siostrą, z którą byłam w RPA. Okazało się, że Rwanda to "tabula rasa", jeżeli chodzi o edukację niepełnosprawnych a szczególnie niewidomych. Większość z nich żyje w izolacji, na marginesie społeczeństwa, ponieważ ślepota według tradycyjnych wierzeń jest rezultatem klątwy. Mimo tego, że wielu ludzi przyznaje się do chrześcijaństwa to przekonanie jest nadal żywe.

Widzę w tym działanie Pana Boga. Ówczesna matka generalna powiedziała: "ja daję aprobatę i błogosławieństwo, ale nie stać nas na wsparcie finansowe, niech siostra szuka sponsorów". Był lipiec 2006 r. kiedy przyjechałam w tym celu do Polski z RPA. Na kilku spotkaniach mówiłam przyjaciołom o naszych planach. Za parę dni zaproszono mnie na rozmowę do pani prezydentowej. Pierwsza dama wysłuchała moich informacji z zainteresowaniem, po czym poprosiła o przygotowanie odpowiedniej dokumentacji projektu i obiecała pomoc. Pełna nadziei wróciłam do Rwandy, tym bardziej, że dzięki przyjaciołom uzyskałam pewną sumę pieniędzy, która umożliwiła mi dalsze działania.

Polscy pallotyńscy misjonarze użyczyli mi lokum, udało się kupić kawałek ziemi i przygotować plany. Przed Bożym Narodzeniem 2006 r. powtórnie przyjechałam do Polski na trzy miesiące. Złożyłam dokumenty i plany budowlane w kancelarii prezydenta. Za kilka tygodni dostałam z MSZ zaproszenie na rozmowę z dyrektorem departamentu współpracy rozwojowej. Mówiłam o planach współpracy z fundacjami polskimi i zagranicznymi oraz że liczymy na pomoc indywidualnych darczyńców. Wtedy pan dyrektor zapytał: "A ile by siostra oczekiwała od nas?". Odpowiedziałam, że każda pomoc jest dla nas bardzo cenna. "No to dajemy sto procent" - oświadczył i wyjaśnił, że po wejściu do UE Polska ma obowiązek wspierać kraje rozwijające się. Po różnych próbach zdecydowano, że odbywać się to będzie nie poprzez instytucje państwowe, ale za pośrednictwem misjonarzy, którzy gwarantują prawidłowe wykorzystanie funduszy. Od podjęcia decyzji do rozpoczęcia budowy minął rok. Kilkakrotnie w tym czasie do Rwandy delegacje z Polski, aż wreszcie 28 lutego 2008 r. nastąpiło podpisanie umowy.

Tak. Pani Kaczyńska planowała przyjechać do Rwandy w maju 2010 r., aby zobaczyć ośrodek, do powstania którego tak bardzo się przyczyniła. Niestety, zginęła w katastrofie pod Smoleńskiem...

Miejscowa ludność była bardzo nieufna w stosunku od nas, dopóki nie przyjęłyśmy dzieci. To była absolutna nowość, pierwsza szkoła dla niewidomych w Rwandzie, gdzie żyje ich ponad 20 tysięcy! Przed naszym przyjazdem była tylko jedna na cały kraj szkoła integracyjna dla uczniów z różnymi niepełnosprawnościami. Uczyli się razem: głusi, niewidomi, upośledzeni fizycznie i umysłowo, w bardzo trudnych warunkach, bez odpowiednich pomocy naukowych, bez wykwalifikowanego personelu. Po oficjalnym otwarciu naszej szkoły władze oświatowe przekształciły tamtą placówkę integracyjną w drugą szkołę dla niewidomych. Pozostałe dzieci przeniesiono do innych ośrodków. Obecnie w dwóch szkołach podstawowych uczy się zaledwie 250 dzieci.

Kiedy powstał projekt naszej szkoły, władze dystryktu chętnie go zaaprobowały także dlatego, że dawał on szanse zatrudnienia licznym bezrobotnym mieszkańcom Kibeho. Ale trzeba przyznać, że władze miejscowe dotychczas okazują nam życzliwość.

Rwanda nie ma żadnych bogactw naturalnych. To mały, górzysty kraj z ogromnym zaludnieniem. Są tereny, gdzie na kilometr kwadratowy przypada tysiąc osób. Uderzają w oczy ogromne dysproporcje. Są jednostki, które stać na zakup działki, na której budują wielopiętrowy hotel, a koszt samej działki sięga kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Jednak większość ludzi głoduje. Jedzą raz dziennie, albo rzadziej. Jeżeli nie mają co jeść, piją bananowe piwo, żeby zagłuszyć poczucie głodu. Nigdy nie mają pewności, że jutro na pewno będzie posiłek. Dzieci przychodzą do nas przeważnie niedożywione lub nawet z chorobą głodową, której pierwszym dostrzegalnym objawem są proste włosy, choć normalnie włosy Afrykańczyków są mocno skręcone.

Dzieci niedożywione, zagłodzone, mają bardzo obniżoną odporność i łatwo chwytają wszystkie choroby. Ponieważ nasze dzieci miały w domu rodzinnym co najwyżej jeden posiłek dziennie, nakładają sobie ogromne porcje. Myślałyśmy, że po jakimś czasie ten nawyk zaniknie, bo przecież jedzą trzy razy dziennie do sytości. Tymczasem lęk przed głodem tkwi w nich tak głęboko, że nie jesteśmy w stanie go zlikwidować. Nawet miejscowi wychowawcy nie umieją nam pomóc w wyplenieniu tego nawyku, bo jest to powszechny sposób odżywiania się.

Czasami przywożą nam dzieci tak uszkodzone wskutek choroby głodowej, że nie rokują rozwoju umysłowego i nie jesteśmy w stanie im pomoc. Niektóre Siostry Misjonarki prowadzą przy ośrodkach zdrowia centra dożywiania dla dzieci z chorobą głodową. Jeśli matki współpracują z siostrami w leczeniu, udaje się uratować chore dziecko. Warto wspomnieć, że wiele dzieci traci wzrok z powodu niedożywienia, infekcji oczu lub braku higieny. Tym, które trafiają do naszego ośrodka zapewniamy stałą opiekę lekarską ogólną i okulistyczną.

Zaczynamy naukę od klasy zerowej, w której dziecko powinno nadrobić zaległości i zaniedbania intelektualne, nauczyć się samoobsługi i innych czynności niezbędnych w życiu codziennym, aby w następnym roku zostało przyjęte do klasy pierwszej. Realizujemy taki sam program nauczania jaki obowiązuje we wszystkich szkołach podstawowych w Rwandzie. Stosujemy tylko inne metody nauczania. Klasy są nieliczne, 10-osobowe, bo nauczyciel - jeśli to potrzebne - musi mieć możność indywidualnej pracy z dzieckiem. Używamy też innych pomocy niż w szkołach dla dzieci widzących, np. pismo punktowe, mapy plastyczne, pomoce do geometrii itp. Oprócz przedmiotów ogólnokształcących jest nauka orientacji przestrzennej (dzieci uczą się poruszać w terenie z białą laską, bez przewodnika). Prowadzimy zajęcia terapii wzroku. Dzieci, które nie są całkowicie niewidome przeważnie nie potrafią korzystać z pozostałego wzroku. Boją się poruszać samodzielnie, obserwują przedmioty dotykiem. W ubiegłym roku z miejscowego personelu przygotowałyśmy dwie nauczycielki do prowadzenia tych ćwiczeń. Dzięki temu każdego dnia kilkoro dzieci uczestniczy w zajęciach indywidualnych orientacji lub terapii widzenia.

Trzy siostry z Polski. Do nas należy organizacja i koordynacja pracy. W szkole i internatach pracuje 25 osób, w tym 13 nauczycieli i 12 wychowawców. Oprócz pracowników pedagogicznych zatrudniamy 31 osób, które pomagają w różnych działach ośrodka (kuchnia, pralnia, sprzątanie itp). Zarówno personel pedagogiczny jak i pracownicy fizyczni rekrutują się spośród miejscowej ludności. Jest to istotne nie tylko dlatego, że zapewniamy im stalą pracę, ale przede wszystkim należąc do tego samego kręgu kulturowego dobrze rozumieją nasze dzieci. Przychodzą na ogół nieprzygotowani do tej pracy, więc staramy się im dać podstawowe informacje i przeszkolenie praktyczne. Każdy z kandydatów do pracy otrzymuje do przestudiowania zasady służby niewidomym. Przechodzi też kurs nauki alfabetu Braille'a, zakończony egzaminem.

Jedna z nas trzech odpowiedzialna jest za podnoszenie kwalifikacji nauczycieli i ich codzienną pracę w szkole, druga za poziom pracy wychowawców w internacie i za pracowników fizycznych. Do mnie należą kontakty z władzami oświatowymi i administracyjnymi, zdobywanie funduszy, zaopatrzenie itp.

Dwa lata temu władze oświatowe zmieniły strukturę nauczania w szkole podstawowej i średniej. Przed zmianą nauka w szkole podstawowej trwała 6 lat, obecnie dziewięć. W szkole średniej nauka trwała sześć lat, w ciągu 3 lat realizowano program ogólnokształcący, a następnie program profilowany. Obecnie trzy pierwsze lata szkoły średniej przeniesiono do szkoły podstawowej. Nauka w szkole średniej trwa trzy lata z programem profilowanym. Dzieci rwandyjskie - i nasze również - w większości są zdolne i po 9-tej klasie mogą uczyć się w szkole średniej, o ile ich rodziny będą w stanie pokryć koszty nauki. Natomiast niektórzy nasi uczniowie z różnych przyczyn skończą tylko 9-latkę (sieroty, uczniowie przerośnięci wiekiem lub o obniżonym poziomie umysłowym). Obecnie mamy grupę młodzieży w wieku 15 a 17 lat, która realizuje program klasy piątej. Ta grupa nie będzie w stanie ukończyć szkoły średniej. Planujemy zorganizować dla nich szkolenie zawodowe, np. kurs dziewiarstwa maszynowego lub wyplatania. Rwanda jest krajem górzystym i mimo położenia w strefie równikowej ma taki klimat, że na wyroby dziewiarskie zawsze będzie zbyt. Tradycyjnym rękodziełem jest tutaj wyplatanie koszyków, mat itp., głównie z liści bananowych, liści agawy, sizalu, trawy. Musimy poszukać instruktorów, zdolnych nauczyć tego zawodu dzieci niewidome. W dalszej przyszłości myślimy o garncarstwie, stolarstwie użytkowym.

Rwanda nastawia się obecnie na turystykę, która da zatrudnienie wielu ludziom. Chciałybyśmy, aby wśród nich znaleźli się też przygotowani zawodowo nasi wychowankowie.

Tak. W niedziele i święta uczestniczymy tam we Mszy św. Jest ono oddalone około jednego kilometra od naszego ośrodka. Kult Matki Słowa, jak się mówi o Madonnie z Kibeho, bardzo się rozszerzył nie tylko w samej Rwandzie. Przyjeżdżają pielgrzymi z różnych krajów, także z Ameryki i z całej Europy, w tym z Polski. Dzieci chętnie chodzą do Matki Bożej, niezależnie od wyznania. Jest to miejsce niezwykłe. Matka Boża z Kibeho przepowiedziała wizjonerkom "rzekę krwi", co nastąpiło w 1994 r., kiedy Rwandę ogarnęło ludobójstwo. W samym Kibeho zginęło wówczas ok. 25 tys. ludzi, pochodzących z okolicznych wsi.

Trudno mi na to odpowiedzieć. Kościół i władze robią sporo, żeby do podobnej tragedii nie doszło, starają się utrzymać pokój i doprowadzić do pojednania. Znamy jednak przykłady ludzi, którzy straciwszy najbliższych nie tylko przebaczyli mordercom, ale pomagają im wrócić do normalnego życia. Ufamy, że ludobójstwo się nie powtórzy...

Każde dziecko, które przychodzi jest niepowtarzalne. Ono przychodzi do mnie, do nas, jako dar, jako widomy znak błogosławieństwa Bożego. Zdajemy sobie sprawę, że możemy temu dziecku "otworzyć świat". Na ogół przychodzi ono z bardzo trudnych warunków, ale z ogromnym bagażem zaufania. Wytwarza się bezpośredni stosunek między nami a dziećmi, tworzy się bardzo rodzinna atmosfera. Myślę, że to, iż jesteśmy z nimi 24 godziny na dobę jeszcze pogłębia tę rodzinną więź i poczucie że jesteśmy wspólnotą, że razem tworzymy dom. To są rzeczywiście nasze dzieci, a wiele z nich - dzieci odrzucone, sieroty - ma tylko nas.

Przymierzamy się do budowy szkoły. Wieść o ośrodku rozeszła się bardzo szybko i przybywają do nas dzieci z całego kraju. Już w tej chwili mamy na każdym poziomie nauczania po dwa zespoły, i aby sprostać potrzebom, musimy mieć szkołę, która będzie w stanie przyjąć wielu uczniów. Nowa struktura szkolnictwa wymaga zbudowania sześciu nowych klas. Oprócz tego myślimy o szkoleniu zawodowym, dzieci nam wyrastają, więc nadszedł już ostatni moment, żeby zabezpieczyć ich przyszłość. Do tego potrzebne są pomieszczenia na warsztaty. Dzięki państwowemu odznaczeniu i nagrodzie KIK, które otrzymałam w Polsce, otworzyły się przed nami różne drzwi i - przede wszystkim - serca. Jest odzew, ale nadal nie mamy dostatecznych funduszy potrzebnych do rozbudowy. Mamy jednak ogrodzony teren pod budowę, kosztorys wstępny, plany i chcielibyśmy w tym roku zacząć budowę.

***

Siostra Rafaela (Urszula Nałęcz) urodziła się 12 października 1934 r. w Warszawie. Po maturze w Liceum ss. Zmartwychwstanek w Warszawie zainteresowała się pracą ośrodka w Laskach. Wkrótce zrozumiała, że ta praca jest jej życiowym powołaniem. Do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża wstąpiła w 1954 r. Pierwsze śluby złożyła w 1956 r., a śluby wieczyste w 1963 r.

Uzupełniwszy swe wykształcenia w Instytucie Pedagogiki Specjalnej, w latach 1954-1976 i 1986-1989 była pracownikiem pedagogicznym w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Laskach. Ponadto w latach 1974-1979 pracowała w duszpasterstwie powołań, prowadząc liczne rekolekcje dla młodzieży w całej Polsce. W latach 1979-1986 pracowała w warszawskim klasztorze sióstr franciszkanek. Po wprowadzeniu stanu wojennego była silnie zaangażowana, obok ówczesnej przełożonej generalnej matki Almy, w prace Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom.

Pragnienie wyjazdu na misje pojawiło się w końcu lat 60., jednakże formalna zgodę przełożonych otrzymała w 1981 r. Niestety, stan wojenny pokrzyżował te plany. Zostały one zrealizowane w lipcu 1989 r., kiedy s. Rafala wyjechała do Indii tworzyć tamtejszą pierwszą placówkę misyjną Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Własną energią i pomysłowością stworzyła wkrótce ośrodek podobny do tego w podwarszawskich Laskach.

Po siedmiu latach pobytu w Indiach s. Rafaela powróciła kraju, by podreperować zdrowie. W czasie pobytu w Polsce była odpowiedzialna za budowę kaplicy w Szkole dla Niewidomych w Rabce oraz Domu Rekolekcyjnego w Laskach.

We wrześniu 2002 r. wyjechała do Siloe na północy RPA, aby przejąć szkołę dla niewidomych założoną przez belgijskie zgromadzenie zakonne. Jedyna taka katolicka szkoła i internat w Siloe po kilkudziesięciu latach istnienia byłyby zamknięte z braku wykwalifikowanego personelu, gdyby s. Rafaela z jedną jeszcze towarzyszką nie odpowiedziały na usilne prośby kilku biskupów afrykańskich.

W sierpniu 2006 r., namówiona przez lekarza i misjonarza, arcybiskupa Henryka Hosera, wyjechała do Rwandy, aby tam tworzyć rwandyjskie Laski. Ośrodek w Kibeho powstał, gdyż s. Rafaela odpowiedziała na dramatyczną sytuację niewidomych dzieci w kraju odbudowującym się po skutkach straszliwej rzezi wielu setek tysięcy osób oraz dzięki pomocy z Polski, USA i Niemiec, gdzie udało się uzbierać pieniądze na zakup ziemi. Dzięki pomocy Ministerstwa Spraw Zagranicznych w styczniu 2007 r. rozpoczęto budowę ośrodka, a w lutym 2008 r. przyjęto pierwszą grupę niewidomych dzieci rwandyjskich.

W 2011 r. s. Rafaela została odznaczona przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz otrzymała nagrodę " Pontifici-Budowniczemu Mostów".

Dzieło s. Rafaeli można wesprzeć wpłacając na konto:

ZGROMADZENIE SIÓSTR FRANCISZKANEK SŁUŻEBNIC KRZYŻA

z dopiskiem - dla szkoły w Rwandzie

ul. Piwna 9/11,
00-265 Warszawa

PKO BP SA. 8 Oddział / Warszawa
Pl. Bankowy 2

36 1020 1013 0000 0902 0120 3744 - PLN

90 1020 1013 0000 0102 0020 9593 - EUR

34 1020 1013 0000 0002 0154 9153 - USD

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze dzieci
Komentarze (1)
RS
Rafal Sopot
8 sierpnia 2012, 22:47
Nic dodac, nic ujac, tylko pomagac. Moze tylko przypomne o istnieniu Ruchu Solidarnosci z Ubogimi z 3 swiata - MAITRI. (<a href="http://www.maitri.pl">www.maitri.pl</a>). Tam mozna "zaadoptowac" dziecko, czyli zobowiazac sie do pomocy w eddukacji i zywieniu nawet wybranego dziecka.