Nikt dla mnie nie zrobił tyle, co ty!

Pan Bóg daje jej światło i łaskę patrzenia z nadzieją na wszystko, co się wokół niej wydarza (fot. 4nitsirk / flickr.com)

Zapewne każdy z nas spotkał ludzi, którzy – gdy się tylko pojawią – od razu niosą ze sobą życie i przywracają nadzieję, a najsłabszym, zwłaszcza chorym i niepełnosprawnym pomagają w dźwigać ich niełatwy los. Opowiem o jednej z takich wyjątkowych osób.

Panią Irenę Koch po raz pierwszy spotkałem roku 1982, w klasztorze Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża na Piwnej w Warszawie. Co tydzień organizowała spotkania dla grupy niewidomych. W ramach praktyki duszpasterskiej na teologii postanowiłem kontynuować moje doświadczenie posługi niewidomym zapoczątkowane na Królewskiej w Krakowie. Od razu uderzyła mnie niespożyta energia Pani Ireny, jej optymizm oraz umiejętność organizowania czasu. Potrafiła po zakończonej pracy w Instytucie Matki i Dziecka, przyjść na spotkanie z upieczonym przed chwilą biszkoptem! Pani Irena z wykształcenia jest biologiem i pracuje w Zakładzie Patomorfologii, gdzie zajmuje się immunodiagnostyką nowotworów u dzieci.

Duchowy przełom

Jak sama mi kiedyś opowiedziała, duchowym przełomem w jej życiu był 13 grudnia 1981 roku, a więc wprowadzenie stanu wojennego. Wtedy, po wielu latach, uczestniczyła we Mszy Świętej. Od razu włączyła się w prace Prymasowskiego Komitetu pomocy internowanym. Współorganizowała pomoc dla ich rodzin. Myślę, że od tamtego trudnego dla naszej ojczyzny czasu, tak bardzo ceni sobie codzienną Eucharystię. Źródłem jej duchowej siły i męstwa jest Pan Jezus. Zawsze zauważałem w niej też głęboki szacunek do kapłanów.

Pani Irena odprawiła dwa “tygodnie” ignacjańskich rekolekcji. Stara się co jakiś czas odnowić to doświadczenie intensywnej kontemplacyjnej modlitwy powracając na różnego rodzaju sesje i skupienia. Jest dla mnie przykładem osoby świeckiej, która z przyjemnością praktykuje permanentną formację duchową! Zdobyła się nawet na to, by przez kilka lat studiować teologię dla świeckich. Irena nie ma w domu telewizora. Pojawia się on tylko w wyjątkowych okolicznościach. Kupiła go jednie na jakiś czas, by razem z ciężko chorą Lucynką śledzić pielgrzymkę Ojca świętego w 1999 roku do Polski. Trzy lata temu telewizor pojawił się, gdy umierał Sługa Boży Jan Paweł II. Jej wielką radością była ostatnio pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której lubi opowiadać. Dzieli się też przezroczami z ojczyzny Jezusa za pośrednictwem internetu.

Wakacyjne i zimowe wyjazdy

W roku 1983, niedługo po drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, pojechałem na dwutygodniowe wakacje z niewidomymi do miejscowości Kiczory. Do dzisiaj wspominam naszą wyprawę na Babią Górę! Irena prawie przez cały czas coś gotowała, a ja pomagałem jej palić drzewem w kuchni, gdzie prawie nie było cugu! Centralnym wydarzeniem dnia była Msza Święta odprawiana przez ks. Bronisława Dembowskiego. Irena zawsze dbała, by wszystko było pięknie przygotowane. Niewidome dziewczęta wychowane w Laskach bardzo pięknie śpiewały. Dzieciom czytaliśmy wieczorami Pismo Święte. I tak jest do dzisiaj. Co roku Irena organizuje letni wyjazd (przez kilka lat były też zimowe).

Pomimo, że w grupie znajduje się wiele osób niepełnosprawnych, panuje tam zawsze pogodna atmosfera. Doświadczam tego co roku, bo staram się być na tych wyjazdach choćby przez parę dni. Irena zaprasza na nie studentki i studentów z różnych uczelni o profilu pedagogicznym. Trzeba przyznać, że jest osobą wymagająca względem siebie a także wobec innych. Umie jasno, “po amerykańsku” mówić pewne rzeczy wprost. Najbardziej zależy jej na tym, by ci, których zaprasza, jak najlepiej wypoczęli, chodzili na spacery, szli w góry. Na przykład w wakacje 2007 roku zdobyliśmy Lubań w Gorcach.

Zawsze w drodze

W najważniejszym doświadczeniu wiary, nadziei i miłości Pani Irena ciągle jest w drodze. Bardzo lubi podróżować i to najczęściej z plecakiem, w którym są zawsze dobre rzeczy do jedzenia i notatnik z adresami. W swoim domu pojawia się późnym wieczorem. Niestety, pewnego dnia w zimie została napadnięta, odebrano jej torebkę. Na szczęście na tym się skończyło.

Irena umie wykorzystać czas do tego stopnia, że nawet podczas gotowania dla grupy czterdziestu osób, słucha na przykład kaset z konferencjami ojca Józefa Augustyna SJ o rachunku sumienia! I nic się nie przypali!

Irena nie spaceruje, raczej szybkim krokiem zmierza do kolejnego celu: a to do Lasek bo trzeba poczytać komuś, kto jest w szpitalu, a to na pocztę z niewidomą osobą, a to na jakąś uroczystość, ślub czy chrzest dziecka, a to na prymicje. Dla niej nie istnieją wielkie odległości. Jeśli czuje, że powinna być na Mszy Świętej w Nowym Sączu, bo ktoś ma ważną uroczystość, to wsiada w pierwszy pociąg z Warszawy i odjeżdża z powrotem tego samego dnia, bo nazajutrz trzeba iść normalnie do pracy! Wielką radość sprawił mi jej przyjazd z grupą niewidomych na moje prymicje do Nowego Sącza w 1985 roku.

Irena bardzo lubi jechać do Zakładu Niewidomych w Laskach, założonego przez matkę Elżbietę Różę Czacką. Drewniana kaplica i stojący nieopodal dom rekolekcyjny, otoczony brzozami i sosnami, stwarzają niepowtarzalny klimat. No i modlitwa Sióstr, ich prostota i uduchowienie a także wysoka osobista kultura sprawiają, że czuje się tam bardzo dobrze. Często wspomina wybitnych księży związanych z Laskami, jak choćby zmarłego przed paroma laty ks. Tadeusza Fedorowicza, który swoją długoletnią posługę pośród zesłanych do Kazachstanu Polaków opisał w książce pt. Drogi Opatrzności. Na cmentarzu w Laskach znajduje się także grób Lucynki, którą pani Irena opiekowała się przez trzy lata. Przyjęła ją do siebie jak kogoś bliskiego z rodziny. Od ponad 26 lat prawie co tydzień odwiedza w szpitalu w Laskch ciężko chorego na SM niewidomego pana Adama. Parę miesięcy temu powiedział do niej: Nikt dla mnie nie zrobił tyle, co ty!

Na wszystko ma czas

Pani Irena nie obnosi się ze swoją wiarą czy pobożnością. Za to chętnie jest wszędzie tam, gdzie ludzie się modlą, zwłaszcza na Mszy Świętej. Bardzo często chodzi na Mszę o godz. 7.00, a potem szybko do pracy! Czasem zadaję jej pytanie: Jak ty na wszystko znajdujesz czas? Pasuje do niej zdanie z modlitwy bł. Ruperta Mayera SJ z Monachium: Panie, jeśli Ty chcesz, na wszystko mam czas, teraz i w wieczności. Bywało i tak, że Wolontariuszka Pana Boga czuwała wiele nocy w ciągu dziesięciu lat przy chorej na gościec postępujący kobiecie z warszawskiej Pragi. Była taka potrzeba, bo chora była osobą samotną od trzydziestu lat przykutą do łóżka. Przez dziesięć lat opiekowała się także swoją ciężko chorą sąsiadką, Krysią. Kiedyś mały, niewidomy i chory na raka Bartek powiedział do niej: Pani jest taka użyteczna. I chyba wszystko w tym zdaniu wyraził.

Przy Irenie nawet najciężej chorzy czują się bezpiecznie. Jest także wielkim wsparciem dla rodziców przeżywających dramat choroby swoich dzieci. Razem z mamą chorych dzieci założyła Stowarzyszenie “Bartek”, aby pomagać dzieciom chorym na nowotwory. Nieraz mówi mi, że wśród dzieci nie ma przygnębienia chorobą, one żyją teraźniejszością. Irena umie patrzeć śmierci w oczy – to jej wielki dar od Boga,. W jej sercu jest głęboka wiara w życie wieczne, darowane każdemu z nas przez Zmartwychwstałego Jezusa. Nie znaczy to, że nigdy nie zadaje sobie najtrudniejszego pytania: dlaczego tyle cierpienia?

Irena jest bardzo wrażliwą a zarazem mężną kobietą. Nie boi się nawet najtrudniejszych sytuacji. Pan Bóg daje jej światło i łaskę patrzenia z nadzieją na wszystko, co się wokół niej wydarza. Irena stara się na różny sposób ulżyć ludziom w cierpieniu. Dlatego, kiedy tylko nadarza się możliwość, na przykład dzięki ludziom dobrej woli, organizuje dla swoich podopiecznych wyjazdy na operacje do Londynu czy Sztokholmu. Udaje się jej spotkać przyjaciół, którzy ją duchowo i materialnie wspierają.

Życzenia zawsze na czas

Irena ma dar pocieszania ludzi i dodawania im odwagi przez listy. Znalazłszy chwilę wolnego czasu siada, wyjmuje z torebki dziesiątki kartek pocztowych i pisze, pisze! Regularnie otrzymuję od niej życzenia na Wielki Czwartek, w dniu modlitwy za kapłanów, na św. Ignacego, bo w tym dniu mam rocznicę święceń. Nieraz przypomni mi – ku memu własnemu zdziwieniu – o urodzinach mojej siostry, czy rocznicy ślubu mojej chrześnicy!
Spotkanie z osobami pokroju pani Ireny jest wielka łaską. Mnie osobiście Warszawa kojarzy się z takimi ludźmi jak ona!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nikt dla mnie nie zrobił tyle, co ty!
Komentarze (4)
1 marca 2011, 22:05
 O tak bardzo jest potrzebne "rozglaszanie" dobrych rzeczy naszej codziennosci. Przepiekne swiadectwo o swietych wokol nas...
Krzysztof
1 marca 2011, 19:59
 Bardzo dobre swiadectwo. Takiego "rozglaszania" dobrych rzeczy, ktore sie wokol nas dzieja, potrzeba nam wiecej i czesciej.
V
volfi
28 lutego 2011, 11:03
Dużo serdeczności dla Pani Ireny, Aga - racja - dobro nie potrzebuje fleszy.
A
Aga
28 lutego 2011, 10:53
Cudowna osoba, na szczęście jest jeszcze kilka takich "mężnych kobiet", które nie potrzebują blasku fleszy, żeby biła od nich jasność - prawdziwe światło!