Atrakcyjność po ślubie?
Idziemy z dziećmi, już nastoletnimi, na bardzo miłe spotkanie w gronie kilku zaprzyjaźnionych rodzin z kręgów "kościelnych". Piknik na zielonej trawce i rozmowy o przyszłości rodziny w Polsce - jest sympatycznie, ciekawie i słonecznie. Wracając, wymieniamy się uwagami na temat spotkania. Nasza córka pyta: - No dobrze, ale dlaczego te panie z katolickich rodzin są takie brzydkie?
Czar prysł - przyglądamy się im w myślach - może nie tyle brzydkie, co zaniedbane, mają wszak ładne oczy, miły uśmiech, gęste włosy, lub niezłą figurę, ale żaden z tych atutów nie został zauważony, niedoskonałości zaś ukazały się w całej krasie. Panie wyglądały tak, jakby strona zewnętrzna w ogóle ich nie interesowała. Brak makijażu, byle jaki strój, tak, jakby kobiece wdzięki uważały za coś zbędnego, nieistotnego.
A ciało to co?
Ten przykład odnosi się rzecz jasna tylko do wybranej grupy, konkretnych osób, ale pokazuje pewien sposób myślenia, który chyba w większym stopniu dotyczy pokolenia jeszcze wychowanego w szarzyźnie i zgrzebności PRL. Sposób myślenia niebezpieczny, naszym zdaniem, dla małżeństwa, choćby było ono nie wiem jak uduchowione i rozmodlone. Młodsze generacje, wychowane w innej kulturze wizualnej, wykazują już znacznie większe zainteresowanie ciałem. Na zewnątrz, owszem, ale czy przekłada się to na małżeńską codzienność, czy trwa również w domu po ślubie?
Oto ślub przed ołtarzem i katolickie małżeństwo - a więc wierność po grób, wspólne pielęgnowanie wartości, wychowywanie dzieci, wspólna modlitwa. A wspólnota naszych ciał? Czy chcemy i potrafimy być dla siebie nawzajem atrakcyjni 5, 10, 20, 30 lat po ślubie? Niemożliwe? A czemu nie?. Czy zdajemy sobie sprawę, jakie to ważne i jak tę atrakcyjność zachować? Bo przecież bez tego wzajemnego przyciągania i fascynacji naszą kobiecością i męskością, bez podobania się mężowi i żonie, czułości, fizycznej bliskości inne sprawy i dziedziny naszego życia także mają się o wiele gorzej.
A tymczasem wyobraźmy sobie "typowy" literacki lub filmowy schemat - obrazek z życia małżeńskiego. Poranek - ona w papilotach i workowatej "podomce", w przyklapanych kapciach krząta się po kuchni. On nieumyty, worki pod oczami, w podkoszulku niezakrywającym wydatnego brzucha, pali w oknie papierosa. Bo w bajkach wszystko kończy się na ślubie, w historiach o miłości rzadko opowiada się o miłości poślubnej, nie mówi się o tym, jak dalej "żyli długo i szczęśliwie". Za to powyższych obrazków aż nadto. To, po co się pobierać, pomyślą niektórzy?
Chwile wspólnej celebracji
Ale może być całkiem inaczej. Sobotni lub niedzielny poranek, w domu zapach świeżej kawy, ja robię twarożek, bo jestem w tym mistrzynią, mój mąż gotuje jajka na miękko, bo tylko on utrzymuje właściwy czas gotowania i, w sportowych strojach, w których nam do twarzy, przy muzyce, siadamy do śniadania. Potem idziemy na rower, czasem na basen, na spacer, gdy uda nam się wygospodarować czas, to jak najwięcej rzeczy robimy razem. Aż do wieczora - a wieczór, noc, to takie nasze święto po dobrze spędzonym dniu, który nas do tego święta prowadził. Więc nie rozpoczynamy go już całkiem rozmemłani, byle jacy, przygotowani tylko do snu. Z mężem także można poflirtować, pouwodzić trochę żonę, czemu nie? Problem polega na tym, żeby nam się chciało.
Bardzo łatwo jest odpuścić sobie, pofolgować wygodnictwu i lenistwu w domu. Tak bardzo spinamy się i staramy się dobrze wypaść na zewnątrz, tyle mamy obowiązków i zadań. I tacy jesteśmy zwyczajnie i po prostu zmęczeni. W domu zatem niczego nie musimy, tak sobie po cichu nieraz myślimy - masz mnie taką, jaka jestem - już tak się do siebie przyzwyczailiśmy, że nawet na siebie nie patrzymy.
Nasza wzajemna troska
Czy wobec tego atrakcyjnych osób płci przeciwnej mamy szukać i wypatrywać na ulicy, albo może w telewizji - wszak przyjemnie na kimś ładnym zawiesić oko. Naprawdę nie po to się pobieraliśmy. Kochamy się, a zatem chcemy dawać sobie siebie nawzajem w jak najlepszej formie. Dbamy o zdrowie, figurę, nie tylko dla siebie, ale i po to, by nasi małżonkowie mieli do czynienia z ładną, sympatyczną kobietą lub wysportowanym, sprawnym facetem, a nie smutnymi, zapuszczonymi i zmęczonymi życiem osobnikami. Naszym zaniedbywaniem się wodzimy naszych małżonków na pokusy interesowania się innymi. Jak najbardziej może to być przyczynek do zdrady.
I bywa.
Wszystko to wcale nie znaczy, że mamy upodabniać się do rozmaitych wzorców i ideałów piękna, tzw. celebrytów, królujących aktualnie w kolorowej prasie, telewizji, Internecie. My mamy być piękni dla siebie - to wystarczy. My tworzymy nasze własne ideały, chcemy sami w sobie nawzajem odkrywać i znajdować to, co najlepsze. Sygnały wysyłane dbaniem o siebie, strojem, uśmiechem, to znak, że mi na współmałżonku zależy, że staram się o niego, chcę być dla niego atrakcyjna. To sygnał, że zależy nam na naszym małżeństwie, miłości, na jakości naszych uczuć i naszej codzienności, która bez chwil święta, bez wspólnych tajemnic, szybko więdnie i usycha.
Bo też im więcej mamy naszych tajemnic, tych tajnych kodów, o których wiemy tylko my dwoje i nie dzielimy ich z nikim, im więcej drobinek prywatnego piękna, tym bardziej stajemy sobie nawzajem bliżsi.
Zofia i Sławomir Ratajscy, 26 lat po ślubie
Skomentuj artykuł