Dlaczego Bóg każe mi tak długo czekać?
Przeprowadzka do miejsca, w którym niekoniecznie chcesz mieszkać, chociaż na razie tak po prostu musi być, jest sporym wysiłkiem emocjonalnym. Z trudem powstrzymałam łzy, wsiadając do auta zapakowanego pudłami i jadąc w kierunku naszego kolejnego nowego domu.
Zamknęłam za sobą drzwi pustego mieszkania, które tak wiele dla mnie znaczyło. To tam spędziliśmy pierwsze miesiące jako trzyosobowa już rodzina. Tam Leila stawiała swoje pierwsze kroki. To w pobliskim parku karmiliśmy razem kaczuszki.
Przeprowadzka z 1,5-rocznym, ruchliwym dzieckiem nie należy do najłatwiejszych zadań.
To fizycznie. A przeprowadzka do miejsca, w którym niekoniecznie chcesz mieszkać, chociaż na razie tak po prostu musi być, jest sporym wysiłkiem emocjonalnym. Szczególnie kiedy, jak ja, jest się osobą, dla której to, jak wygląda dom i jego otoczenie, jest bardzo ważne.
Ten nowy nie wygląda tak, jakbym tego chciała. Bardzo dużo myśli i energii ostatnio na to przeznaczyłam. I na to, co bym mogła zrobić, żeby (przy małych dostępnych środkach, bo oszczędzamy na nasz własny dom) to zmienić.
I nie ma nic złego w tym, że chcę mieszkać w przytulnym, ładnie urządzonym miejscu. Przeciwnie. Wierzę, że jako żona i kobieta to moja domena; coś, za co jestem u nas odpowiedzialna. Chcę stworzyć miejsce, w którym będziemy mogli odpocząć, gościć ludzi; w którym po prostu będziemy czuć się dobrze.
I to są dobre aspiracje. Tylko że ostatnio to wszystko spędzało mi sen z powiek. Sprawiało, że byłam zestresowana. I sfrustrowana. Moje (dobre) aspiracje zamieniły się w perfekcyjne, nierealne na ten moment dążenia. Moje serce zaczęło skupiać się nie na tym, co powinno - czyli na budowaniu pokoju w moim domu, rozsiewaniu miłości; na zapewnieniu sobie i mojej rodzinie odpoczynku, który jest bardzo potrzebny - bo było zajęte myśleniem o tym, żeby wszystko wyglądało idealnie i to już, teraz...
Bo ściany nie są tego koloru, co bym chciała. Bo meble nie takie, jakie sama bym wybrała. Bo zza okna słyszę na razie samochody, a nie szum drzew...
Wiem, że to lekcja. To, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, w tym nieidealnym miejscu - to (między innymi) dlatego, że moje serce ma jeszcze trochę lekcji do odrobienia.
Żebym w tym całym chaosie, żyjąc na pudłach i w miejscu, które razi moją duszę - żebym mimo tego wszystkiego mogła mieć pokój w sercu. Ten pokój, który tylko ON może nam dać. Niezależny od naszych okoliczności. Od tego, gdzie mieszkamy, co robimy, co posiadamy, ile zarabiamy, ile i czy mamy dzieci lub męża...
Czasami On stawia nas w sytuacjach lub przedłuża pewną sytuację, dlatego że nasze serce nie jest jeszcze gotowe na ten kolejny krok.
On, w swojej miłości - mimo że to tak bardzo dla nas trudne i często bolesne - chce, żebyśmy - kiedy wszystko inne zawodzi - pobiegli do Niego. Żeby to On mógł wypełnić nasze serce - tak, że wszystko inne będzie - ważnym i potrzebnym - ale dodatkiem.
Tak, żeby On był Tym, czego potrzebujemy najbardziej. Tym, co nas usatysfakcjonuje jak nic innego.
Czuję, jak On w tym całym chaosie mnie woła. Kiedy moja głowa jest wypełniona pytaniami, kiedy brakuje mi sił - czuję delikatny podszept w sercu:
"Odpocznij w mojej obecności. Zwolnij. Nie pozwól, żeby to, co jest ważne dla tego świata (piękne wnętrza, duży dom, zarobki etc.), przysłoniło Ci to, co jest najważniejsze. Relację ze Mną. Relacje z innymi. Twoją misję tutaj, na ziemi".
I kiedy zwalniam, kiedy się zatrzymuję; kiedy wsłuchuję się w Ten Głos - może nie zmienia się moja sytuacja - ale zmienia się moja perspektywa.
Panie, Ty wiesz, czego naprawdę potrzebuję. Ty wiesz, kiedy (i czy) będę gotowa to otrzymać. Pomóż mi ufać Ci, czekając na Twoją odpowiedź. Wiem, że Ty nie przychodzisz za wcześnie, ale też nigdy za późno. Pomóż mi w tym czasie czekania szukać ukojenia i satysfakcji w Tobie. Dziękuję Ci dzisiaj za Twój pokój w moim sercu.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Żona i Mąż.
Skomentuj artykuł