Koniec z kultem młodości!

Koniec z kultem młodości!
(fot. Kris Krug / flickr.com / CC BY)
Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies / slo

Starzeć się jest dziś znacznie trudniej niż dawniej również dlatego, że młodości i byciu młodym przypisuje się niemal absolutną wartość. W reklamach pokazuje się tylko młodych i pięknych ludzi. Kult młodości wypiera inne treści. Wszystko to, co wygląda dojrzalej i starzej, musi natychmiast zejść na drugi plan.

Dlatego właśnie starzejący się człowiek odczuwa jeszcze silniej, że tracąc młodość, traci coś niezastąpionego. To uczucie jeszcze mocniej skłania go do spoglądania wyłącznie na to, co minione i utracone. Zamiast mierzyć się z teraźniejszością, stara się za wszelką cenę jak najdłużej zachować młodość lub przynajmniej jej pozory. W ten sposób człowiek widzi wyłącznie to, czego już nie może lub nie ma, a zbyt mało uwagi zwraca na to, co jeszcze jest i leży przed nim, i na to, co nowego może jeszcze rozpocząć.

W ten sposób dochodzimy do być może najbardziej specyficznego problemu związanego z wiekiem. Człowiek ma przed sobą już tylko bardzo niewiele przyszłości i dlatego jest skłonny raczej widzieć we wszystkim stratę i konieczność rezygnacji; stąd też tendencja do spoglądania wstecz lub pragnienie zatrzymania za wszelką cenę tego, co właśnie traci. Ale z drugiej strony, już sama świadomość ograniczenia w czasie daje starszemu człowiekowi pewne specyficzne nastawienie do życia i pewne szczególne możliwości. Trzeba się jednak nauczyć z tego korzystać.

DEON.PL POLECA

Każdy człowiek z wiekiem staje przed koniecznością decyzji, czy chce się trzymać kurczowo tego, co właśnie mu się wymyka, czy też raczej otworzyć się na nową postawę wobec życia i na nowe możliwości i przemiany, jakie z niej wynikają.

Z tym wszystkim łączy się jeszcze coś, co zdaje się ściśle powiązane z rozwojem nauk przyrodniczych. Ich sukcesy doprowadziły poniekąd do swoistego przemitologizowania naszego życia. Po II wojnie światowej doszło do gruntownej rewizji wszelkich ideologii, co zresztą było konieczne. Ale czasem okazuje się, że powstała w ten sposób pustka, a nasze życie zostało pozbawione pewnej ważnej wartości. Jesteśmy nawet bardzo dumni z tego, że nie mamy już żadnych złudzeń, ale oznacza to także niebezpieczeństwo, że utracimy poczucie szerszego sensu naszej egzystencji. Współczesny człowiek zbyt łatwo stawia znak równości między przekonaniami a złudzeniami czy rzeczami nie znajdującymi "naukowego potwierdzenia".

Bruno Bettelheim w swojej książce Aufstand gegen die Masse, opierając się na osobistych doświadczeniach obozowych, wspomina o grupie, której członków, jak sam przyznaje, zgodnie z teorią psychoanalityczną musiałby włączyć do kategorii ludzi z zaburzeniami neurotycznymi bądź cierpiących z powodu urojeń. Stwierdził, że ich osobowość "musiała rozpaść się pod silną presją duchową". A jednak ci właśnie ludzie "zaprezentowali nie tylko niespotykaną godność ludzką i wielkość, lecz także zdawali się całkowicie odporni na wpływ obozowego życia". Mówi w ten sposób o świadkach Jehowy. Jeśli nie podejdziemy do tych słów z ironią i lekceważeniem, bo są dla nas niewygodne (chociaż tak być wcale nie powinno), to musi nam to dać wiele do myślenia. Widać tu najwyższe z ludzkich osiągnięć i potwierdzenie faktu, że człowiek dla idei, dla wyższego celu, dla jakiegoś sensu — takiego, którego wartość nie powinna być poddawana pod dyskusję, lecz prowadzić do działania — może dokonać rzeczy zdumiewających, a w każdym razie o wiele więcej, niż mógłby osiągnąć bez takiej podbudowy.

Oczywiście jest to stara prawda. Ale przy okazji robienia porządków z ideologiami powinniśmy uważać, by nie wylać dziecka z kąpielą, bo czasem wydaje się, że wszystko, co zawiera religijną nutę, jakiś cień metafizyki czy mistyki, jeśli nie ideologii, klasyfikujemy automatycznie jako nienaukowe czy wręcz neurotyczne i natychmiast odrzucamy. Często nie zdajemy sobie sprawy, że w ten sposób powołujemy do życia nową ideologię, wiarę w rozum, od którego człowiek oczekuje odpowiedzi na wszystkie pytania, jakich sam sobie nie potrafi udzielić. Kryje się za tym głęboka nieufność wobec wszystkiego, co nie może być "naukowo" wyjaśnione. Skoro eksperymenty i odkrycia nauk przyrodniczych dają wyniki tak pewne i nie budzące wątpliwości, to człowiek ma nadzieję, że nigdy nas one nie rozczarują.

To właśnie lęk przed rozczarowaniem przyczynił się do przypisania zawyżonej wartości prawdom głoszonym przez nauki przyrodnicze. Ale, by posłużyć się przykładem, czy wiemy o miłości coś więcej, gdy zgłębiliśmy wszystkie techniki seksualne oraz procesy fizjologiczne i podchodzimy do zagadnienia z perspektywy czysto naukowej? To, że dzisiaj tak kurczowo trzymamy się wyłącznie racjonalnej i doświadczalnej wiedzy, świadczy jedynie o lęku przed tym, co irracjonalne, co człowiek odsuwa od siebie jako nierozsądne czy nierozumne, a przecież jest to "druga strona" naszego życia. Jest to lęk, który być może zasługiwałby na dokładniejsze zbadanie.

Szczególnie wyraźnie widać tę jednostronność, gdy mowa o starości — w kategoriach somatycznych jest ona wyłącznie czymś negatywnym, stanem stopniowej utraty. Człowieka opuszczają siły fizyczne, a często także psychiczne i intelektualne; organy zużywają się, pojawiają się złogi, zwapnienia itd. Tym właśnie straszą nas medycyna i nauki przyrodnicze. Nie sposób przecenić sugestywnej siły, jaką wywiera na nas ten sposób patrzenia na człowieka, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z naukowym autorytetem. Oczywiście to wszystko prawda, ale poza tym istnieje coś jeszcze: są (i to wcale nie tak rzadko) wielkie osiągnięcia starości, zwycięstwa nad chorobą, radość życia aż do podeszłego wieku. Czysto medyczna lub przyrodnicza wizja starości sprawia posępne wrażenie. Nie mówi ona nic o zdolności do zmian, o bogactwie doświadczeń życiowych ani o gotowości do kierowania się ku transcendencji.

Jeśli rozpatrujemy starość wyłącznie jako doświadczanie braku, to w konsekwencji staramy się te braki załagodzić, oczywiście środkami medycznymi. W miarę ich stosowania człowiek zdaje się coraz bardziej i bardziej na ich pomoc, przybierając często postawę biernego oczekiwania na cudowny środek. Może to osłabić naszą własną inicjatywę i kreatywność, gdyż skazuje nas na wyłączne, niemal hipochondryczne zajmowanie się ciałem.

Starzejący się człowiek może dziś jeszcze na dwa sposoby konkurować z młodością: wnosząc, po pierwsze, ogólne doświadczenie życiowe, i po drugie, osobistą dojrzałość, mądrość życiową, jaką zdobył w toku swojego biologicznego i duchowego rozwoju, przeżywając ludzkie kryzysy i przemiany, nawiązując różne relacje i wypełniając zadania. Krótko mówiąc, może przekazać to wszystko, co składa się na życie w pełni ludzkie i czego na przestrzeni lat się nauczył i doświadczył. Tu właśnie starzejący się człowiek ma coś do zaofiarowania młodości.

Czymś bardzo smutnym i bolesnym jest, jeśli zamiast tego usiłuje konkurować z młodością i nie potrafi się zestarzeć. Dlatego nierzadko ośmiesza się i traci szczery szacunek, jaki młodzi byliby gotowi żywić w obliczu jego przekonywających ludzkich osiągnięć, w tym także wobec jego umiejętności starzenia się.

W dzisiejszych czasach, w obliczu zarysowującej się tak wyraźnie przewagi młodości, przed starzejącym się człowiekiem stoi nowe wyzwanie, jakiego nigdy przedtem nie było w tej samej postaci. Stoi on mianowicie przed zadaniem stworzenia nowego wizerunku starości, przeżywając swój wiek w przekonującej formie. Jednym z podstawowych warunków, by mogło się to udać, jest niepoddawanie się ogólnej sugestii, że młodość jest nadrzędną czy wyłączną wartością. Im mniej uwagi poświęcamy temu, co bezpowrotnie stracone, im bardziej staramy się patrzeć przed siebie, nawet gdy widzimy bliski koniec — tym większa jest szansa, że znajdziemy prawdziwą wartość starości.

Wiecej w książce: Jak szczęśliwie przeżyć drugą połowę życia - Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Koniec z kultem młodości!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.