Praktyki duchowe nigdy nie są celem samym w sobie. Źle rozumiane mogą nawet uniemożliwić duchowy wzrost
"Święci są małymi Chrystusami. Oni żyli Jego życiem po Nim. A ogromna różnorodność świętych, ich odmienne stany życia, rozmaite zmagania, cierpienia i charyzmaty, ukazują nam życie Chrystusa przeżywane w wielu miejscach i różnych czasach". Przeczytaj fragment książki Sama Guzmana "Katolicki dżentelmen".
Często wydaje się nam, że życie duchowe składa się z wielu czynności: modlenia się, czytania pobożnych książek, chodzenia na mszę świętą i do spowiedzi, studiowania teologii oraz czynienia aktów pokuty. Choć prawdą jest, że różne praktyki mają istotne znaczenie dla rozwoju duchowego, to jednak nie są one wystarczające dla duchowego wzrostu. W książce "The Heart of Holiness" o. Gary Lauenstein CSsR opisuje, jak podczas swojego nowicjatu u redemptorystów stał się zgorzkniały, ponieważ stracił z oczu powód tak rygorystycznej formacji. To doświadczenie nauczyło go, że religia, a zwłaszcza chrześcijaństwo "nie jest mechanicznym procesem, ale relacją… jest formą przyjaźni - z Bogiem".
Praktyki duchowe nigdy nie są celem samym w sobie. Kiedy podchodzi się do nich we właściwy sposób, służą one do uprawy skalistej gleby serca, pomagają przygotować miejsce dla Boga oraz przybliżać nas do Niego. Służą wprowadzaniu nas w relację z Chrystusem, dzięki której On może nas przemieniać. Innymi słowy, wzrost duchowy to nie tyle kwestia działania, co wpatrywania i stawania się. Jak zauważył arcybiskup Fulton Sheen: "Człowiek sprowadza siebie do poziomu rzeczy, którą kocha". Moi chłopcy, od kiedy tylko byli na tyle duzi, aby to zrozumieć, chcieli być tacy jak ja. "Jestem taki jak ty, tato" - mówią z dumą i rozpromienionymi twarzami. Kiedy zakładam czapkę, oni też chcą założyć. Kiedy się golę, oni też chcą się golić. Kiedy się modlę, oni także chcą się modlić. A jeśli będę niezdyscyplinowany, materialistycznie nastawiony do życia albo porywczy, oni prawdopodobnie też tacy będą. Na każdy sposób chcą być tacy jak ich ojciec, ponieważ dzieci nie stają się takie, jak im się powie, aby były. One stają się takie jak ty.
Pragnienie naśladowania i upodabniania się do ikon nie kończy się w dzieciństwie. Przez całe nasze życie rozpoznajemy wizerunki, które podziwiamy i na których obraz chcemy się stać. To całkowicie naturalne, ale pragnienie to może z łatwością zostać wypaczone albo wykorzystane na korzyść innych. Reklamodawcy wyjątkowo dobrze rozumieją nasze pragnienie stania się czymś, dopasowania się do jakiegoś wizerunku, a spora część reklam jest jedynie projekcją wizerunków, których mamy pragnąć i które powinniśmy naśladować. Im bardziej je podziwiamy, tym bardziej pragniemy.
Idol pochodzi od łacińskiego słowa idolum, co oznacza "wyobrażenie, obraz". I w pewnym sensie każdy idol jest obrazem, którym chcemy się stać. Może to być zarówno dobre, jak i złe, w zależności od tego, jaki wzór wybierzemy. A wzór, który jest zmysłowy, przyziemny i niegodziwy, sprawi, że staniemy się zmysłowi, skoncentrowani na tym, co przyziemne, i niegodziwi. Natomiast model świętości, dobroci, piękna i prawdy przemieni nas na swoje podobieństwo. Przemiana ta dokonuje się zazwyczaj nieświadomie, bez naszego przemyślanego wysiłku.
Bycie naśladowcą Jezusa Chrystusa sprowadza się do tak uważnego wpatrywania się w Niego, że stajemy się Nim. Święty Paweł ujmuje to w taki sposób: "My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu" (2 Kor 3,18). Wszelkie ćwiczenia życia duchowego, wszelkie praktyki mają na celu oczyszczenie naszego duchowego wzroku, tak abyśmy mogli oglądać Chrystusa z "odsłoniętą twarzą" i tak bardzo Go pragnąć, abyśmy zostali przemienieni na Jego podobieństwo.
Kiedy byłem w szkole średniej, modne były bransoletki WWJD (What would Jesus do?). Skrót od pytania "Co zrobiłby Jezus?" miał nam pomóc w dokonywaniu właściwych wyborów w życiu. W teorii wydaje się to proste, ale w praktyce to nieco trudniejsze. Ostatecznie, co zrobiłby Jezus? Żył w zupełnie innym czasie i miejscu. Nie musiał spłacać rat za samochód, utrzymywać żony i dzieci, nie pracował w fabryce ani nie walczył na polu bitwy. Skąd mogę dokładnie wiedzieć, co zrobiłby w tym czasie i miejscu, w odniesieniu do moich trudności i okoliczności?
W tym miejscu wkraczają święci. Święci są małymi Chrystusami. Oni żyli Jego życiem po Nim. A ogromna różnorodność świętych, ich odmienne stany życia, rozmaite zmagania, cierpienia i charyzmaty, ukazują nam życie Chrystusa przeżywane w wielu miejscach i różnych czasach.
Co czyniłby Chrystus w zdemoralizowanych trzynastowiecznych Włoszech? Odpowiedzią na to pytanie jest dla nas św. Franciszek, który został przemieniony na jego obraz. Co zrobiłby Chrystus w obliczu okropności dwudziestowiecznego obozu śmierci? Tu odpowiedzią jest dla nas św. Maksymilian Kolbe, który stał się drugim Chrystusem. Jak Chrystus służyłby rozpustnemu szesnastowiecznemu królowi, zachowując swoje zasady? Tym razem odpowiedź daje nam św. Tomasz More.
Co Chrystus zrobiłby teraz, w tym czasie i miejscu, w twoich okolicznościach? Jesteś powołany do tego, aby zostać przemienionym w Chrystusa, aby żyć Jego życiem i ukazywać odpowiedzi na to pytanie całemu światu.
Fragment książki Sama Guzmana "Katolicki dżentelmen".
Skomentuj artykuł