Księża powinni świadczyć o ubóstwie
"My, księża, aby wiarygodnie głosić Ewangelię, musimy naśladować Chrystusa w Jego bezsilności. Dzisiaj już wiem, że leżąc na zimnej posadzce podczas święceń prezbiteratu, powinienem był zaprzyjaźnić się z nią raz na zawsze"
„jakby smutni, lecz zawsze radośni,
jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu,
jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko”
(2 Kor 6,10)
Rozmowa Jezusa ze smutnym i zdesperowanym młodzieńcem, który miał wiele posiadłości, znana każdemu chrześcijaninowi (por. Mk 10,17–22), przypomina, że Jezus nie ma oferty dla bogatych, a Jego drużyna składa się z ludzi ubogich. Ewangelia nie zagwarantowała im materialnego sukcesu, nie zapewniła czci i szacunku. Zbawiciel nie obiecywał pokrzywdzonym, że Anioł Boży w cudowny sposób uwolni ich od ucisku i pomści wyrządzone zło. Sam został skrzywdzony, pogardzony przez możnych tego świata i skończył jak pospolity przestępca. Idąc na śmierć, nie prosił o adwokata, nie odgrażał się.
Nie mam wątpliwości co do tego, że my, księża, aby wiarygodnie głosić Ewangelię, musimy naśladować Chrystusa w Jego bezsilności. Dzisiaj już wiem, że leżąc na zimnej posadzce podczas święceń prezbiteratu, powinienem był zaprzyjaźnić się z nią raz na zawsze. Powinienem był wziąć głęboko do serca słowa św. Pawła, że Bóg postawił na mnie tylko dlatego, że wybiera to, co głupie, słabe, mało szlachetne, wzgardzone i to, co w ogóle nie jest (por. 1 Kor 1,27–28). Jeśli posłany do cierpiących niedostatek sam nie doświadczę niedostatku i nie będę prowadził życia prostego, zaciskając nieraz pasa, to znaczy, że nigdy nie poznałem Jezusa Chrystusa, który zrezygnował z własnego domu i który samotny oraz głodny zmagał się z pokusą zamienienia kamienia w chleb.
Mieć wszystko, co potrzebne do dostatniego życia, i móc wszystko. To podstawowe pokusy każdego człowieka. Tęsknota za tym, aby wszystko i wszystkich kontrolować, mieć kontakty i znajomości, móc zaradzić każdemu problemowi, od wieków pozwalała księżom czuć się uprawnionymi do chlubienia się nie tylko wyjątkowym statusem w społeczeństwie, ale i niezłą operatywnością. Jeszcze nie tak dawno ulubione przesłanie niejednego wiejskiego proboszcza, a zarazem jego jedyne filozoficzne zdziwienie, wyrażało się w słowach: „Co? Ja nie mogę?!”.
Do czego nas to doprowadziło i do czego jeszcze doprowadzi? Na pewno nie do Boga. Droga bowiem do Niego wiedzie poprzez doświadczenie słabości. Doświadczenie Bożej mocy nie jest nigdy nagrodą za nasze wysiłki w dążeniu do doskonałości, lecz odpowiedzią Boga na naszą bezsilność.
Który z dzisiejszych mężczyzn obleczonych w sutannę może powiedzieć za Pawłem Apostołem: „Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4,8–9)?
Mieć wszystko, co potrzebne do dostatniego życia, i móc wszystko. To podstawowe pokusy każdego człowieka.
Jezuici są dzisiaj szczególnie wezwani do zmiany dotychczasowego stylu życia, do towarzyszenia osobom wykluczonym, mając przyjaciół w ubogich, stojąc po stronie osób narażonych na niesprawiedliwe traktowanie, zepchniętych na margines społeczeństwa i uważanych za niepotrzebnych, by u ich boku, bez wygód i przywilejów, realizować misję pojednania i sprawiedliwości. Jako ubodzy z ubogimi. Jako bezsilni z bezsilnymi. Taka postawa, według Uniwersalnych Preferencji Apostolskich Towarzystwa Jezusowego, ma cechować wszystkie posługi pełnione przez jezuitów na całym świecie. Oby te piękne słowa nie pozostały tylko na papierze, wzbogacając watykańskie archiwa niezrealizowanych projektów.
Gdy wczytamy się w tekst o kuszeniu Jezusa na pustyni (por. Łk 4,1–13), zauważymy, że nasz Zbawiciel doświadczył jeszcze jednej bardzo powszechnej dziś pokusy, aby rzucić się w przepaść i sprawdzić, czy jest skazany na sukces. Niejednokrotnie chciałem mieć stuprocentową pewność, że idę we właściwym kierunku i że Bóg zawsze pomoże mi wyjść z opresji. „Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże co do ciebie, żeby cię strzegli, i na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień” (Łk 4,10–11). To diabelska pokusa! Nie da się jej pomylić z Bożą obietnicą: „Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia” (Mt 10,22).
Gdy mój współbrat, pracujący w muzułmańskim kraju, został zapytany w jednym z polskich kościołów, dlaczego będąc na Zachodzie, nie zaapeluje o międzynarodową obronę chrześcijan prześladowanych w jego kraju, powiedział: „Chrześcijanie zawsze byli prześladowani. To jest jedna z obietnic, jaką zostawił nam nasz Pan. Raczej wy powinniście zastanowić się nad sobą, bo jeśli nie jesteście prześladowani, to nie z nami, lecz z wami jest coś nie tak. My jesteśmy gotowi umrzeć za Chrystusa, a wy widocznie potrzebujecie jeszcze ewangelizacji”.
Doświadczenie niedostatku
Ojciec Pedro Arrupe uważał, że jest tylko jeden sposób, by człowiek mógł pojąć znaczenie i bogactwo ubogiego życia: „musi sam doświadczyć rzeczywistego ubóstwa – nie wystarczy samo pragnienie bycia ubogim”. Pisał do jednego z przełożonych zakonnych1, że „ubóstwo nadaje prawie-sakramentalną wartość naszej pracy apostolskiej, nie tylko dlatego, że przygotowuje apostoła do pracy, ale również dlatego, że jest znakiem Jezusa Chrystusa kreślonym jako szczególne Boże błogosławieństwo zarówno nad apostołem, jak i nad duszami, dla których pracuje”. Podkreślał, że jezuita „musi zawsze tęsknić za ubogim życiem”, że powinien „posiadać i używać tylko to, co jest niezbędne do życia i pracy” i w swoim codziennym życiu „doświadczyć przynajmniej niektórych konsekwencji ubóstwa, albowiem byłoby niedorzecznością mówić, że jesteśmy ubodzy, a jednocześnie nie doświadczać niedostatków ludzi ubogich”.
Jeśli nawet osoba zakonna żyje skromnie, to w wielu krajach, w tym w Polsce, może liczyć na wiele przywilejów ułatwiających życie, jakich nie mają niezamożni ludzie świeccy: obfite śniadanie bez konieczności stania w kolejce po chleb, darmowa opieka medyczna w najlepszych klinikach, pomoc ze strony zaprzyjaźnionych z nami lekarzy i prawników, ułatwienia w załatwianiu różnych spraw urzędowych dzięki życzliwości parafian i absolwentów naszych szkół, wsparcie ze strony hojnych darczyńców i wiele innych. „Słusznie moglibyśmy siebie zapytać, gdzie podziało się nasze rzeczywiste ubóstwo” – pisze ojciec Arrupe, zwracając jezuitom uwagę na niewiarygodność wypowiadanych przez nich słów o wartości ślubu ubóstwa. Niektórzy dopowiadają, niby w formie dowcipu, że zakonnicy ślubują ubóstwo, a świeccy je praktykują.
Błędne pojęcie religijności
Przed dwoma tysiącami lat, gdy Józef wraz z Maryją w zaawansowanej ciąży szukał miejsca w betlejemskiej gospodzie, nikt się nimi nie zainteresował. Ludzie religijni byli zajęci wyznawaniem religii, uczestniczeniem w religijnych obrzędach i przestrzeganiem świętych nakazów. Kto by interesował się jakimiś przybyszami stojącymi w kolejce? Religia była dla nich ważniejsza niż zajmowanie się obcą kobietą w ciąży. Troszczyli się o własną czystość i nieskazitelność wobec Bożego Prawa. Najważniejsze było, i jest dotąd dla niektórych katolików, by nie narazić się Bogu, nie zapomnieć o modlitwie, nie złamać zakazu spożywania mięsa. Wielu współczesnych księży umacnia takie podejście do wiary i rozumie pobożność jako częste uczestniczenie w obrzędach organizowanych w parafii, skrupulatne przestrzeganie postów, trzymanie się z dala od ludzi o innych poglądach i wstrzymywanie się w niedzielę od pracy. Warto zapytać, gdzie w tym wszystkim jest Bóg i czy wpatrzeni w zdobienia ołtarza, zajęci odmawianiem modlitw nie tracimy okazji, by pomóc żywemu Chrystusowi w niesieniu krzyża?
Jakub w swoim liście, podając definicję prawdziwej pobożności, nie mówi o modlitwie, nie wspomina o pielgrzymkach, procesjach, adoracjach, lecz o bezinteresownej trosce o najbardziej potrzebujących (por. Jk 1,27).
Poczucie wstydu i kapłańska pokora
W ostatnich latach nie jest nam obce, jako osobom duchownym, poczucie wstydu z powodu czynów współbraci, którzy powinni wskazywać drogę do Boga, a dopuścili się niesprawiedliwości i haniebnych czynów wobec bezbronnych dzieci, tuszowali zbrodnie i do dziś oskarżają pokrzywdzonych o spisek. To jest bardzo smutne, lecz bardzo ważne doświadczenie. Wstyd prowadzi do oczyszczenia i przypomina nam, że zostajemy księżmi nie dla zaszczytów i pierwszych miejsc, nie dla tytułów, nie dla dobrego imienia.
Wobec grzechu każdy jest bezradny i nie ma też nikogo, kto by nie zgrzeszył. Ta dramatyczna rzeczywistość upadku człowieka jest zawsze szansą na całkowite oddanie się Bogu, na uczenie się pokory i miłości wobec każdego, nawet najbardziej okrutnego grzesznika proszącego o przebaczenie.
Zawsze czuję się skrępowany, gdy ktoś w Wielki Czwartek składa mi życzenia, wychwalając mój stan kapłański jako najbardziej zaszczytne powołanie. Wielki Czwartek nie jest świętem hierarchii kościelnej, lecz świętem Eucharystii. W centrum Mszy nie stoi prezbiter. Jest on tam po to, by obsługiwać Pański stół, a nie odbierać zaszczyty. Tak jak oberżysta i kelner, kapłan posługuje z pokorą siostrom i braciom w Chrystusie.
Wstyd prowadzi do oczyszczenia i przypomina nam, że zostajemy księżmi nie dla zaszczytów i pierwszych miejsc, nie dla tytułów, nie dla dobrego imienia.
Niechętnie też przyjmuję zaproszenia na tak zwane Msze prymicyjne, podczas których powołanie neoprezbitera celebruje się jako wyjątkowe wywyższenie człowieka, niemal zmienionego w swojej istocie, a młody ksiądz całowany jest po rękach przez styrane życiem staruszki.
Gdy Jezus nauczał tłumy, bezradni uczniowie zwrócili Mu uwagę, że słuchających Go ludzi trzeba nakarmić. „Wy dajcie im jeść!” (Mt 14,16) – usłyszeli od Mistrza. Polecenie wydane uczniom: „Dajcie im jeść” oznacza, że księża nie są po to, by brać, lecz po to, by dawać, by dzielić się z ludźmi swoim czasem, życzliwą obecnością, pomysłami, nadzieją, troską, miłością. A Jezus to pomnoży.
Didache interpretuje dwanaście koszów zebranych ułomków jako symbol zebrania w jeden Kościół wyrzutków społeczeństwa, odtrąconych, zapomnianych, nienadających się do niczego… To z nimi mamy tworzyć Kościół i dla nich mamy żyć.
Dzięki bezsilności
Kiedyś Jacek Santorski zaprosił mnie na spotkanie z młodymi biznesmenami, na którym miałem zmierzyć się z pytaniem: Czy biznesmen zostanie zbawiony? „Jeśli biznesmen zostanie zbawiony – odpowiedziałem – to nie z powodu sukcesów, jakie osiągnął, lecz dzięki porażkom, jakie poniósł”. Podpisałbym się pod tym także dzisiaj i odniósł również do księży.
Ewangelia daje nam piękny przykład porażki, dzięki której Piotr zostawił sieci i poszedł za Jezusem. Ten kompetentny, wprawiony w łowieniu rybak siedział w łodzi zmęczony całonocną pracą i zapytany o efekty swoich trudów musiał przyznać się do porażki: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy” (Łk 5,5). Nasze kompetencje, doświadczenia, wyćwiczone umiejętności mogą tylko przeszkadzać w otwarciu się na łaskę.
Paweł Apostoł nie chlubi się ani swoimi mistycznymi uniesieniami, ani sukcesami apostolskimi, ani swoją znajomością prawa, lecz jak sam pisze: „Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości” (2 Kor 11,30) i w kolejnym rozdziale dodaje: „Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,9–10).
Księża powinni być świadkami tego, że ubóstwo i materialny niedostatek, niemoc i cierpienie przybliżają człowieka do Boga.
Czy ktoś jeszcze pamięta dzień, gdy schorowany Jan Paweł II pokazał się w oknie swojego apartamentu, by odmówić z wiernymi modlitwę Anioł Pański i prócz kilku niezrozumiałych dźwięków nic więcej nie był w stanie z siebie wydobyć? Z wielkim trudem nakreślił dłonią znak krzyża i… I to było wszystko, co w swojej bezsilności mógł uczynić. To był moment, w którym zrodziło się niejedno powołanie i niejedno zatwardziałe serce uroniło łzy.
Jeden z niemieckich księży, opowiadając o swojej decyzji wstąpienia do seminarium, powiedział, że urzekł go Jan Paweł II. Nie miał na myśli jego umiejętności nawiązywania kontaktu z ludźmi ani jego teologicznych kompetencji. Nie zafascynowało go to, że tak jak on jeździł na nartach i kochał góry. To nie słowa wybitnego papieża powaliły go na kolana, lecz ich brak – jego niezłomna wiara w potęgę bezsilności. Przemówiło do niego otwarte okno, w którym schorowany starzec w białej sutannie, pokonany przez chorobę, nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Boża moc w ludzkiej słabości się doskonali.
Księża powinni być świadkami tego, że ubóstwo i materialny niedostatek, niemoc i cierpienie przybliżają człowieka do Boga. Powinni sami uczyć się Jezusa Chrystusa (por. Ef 4,20), nie z podręczników teologii, lecz krocząc z ubogimi, odrzuconymi, cierpiącymi z powodu niesprawiedliwości. Zamiast ubierać Chrystusa w religijne uroczystości i świąteczne atrakcje, zbyt ciasne dla Zbawiciela całej ludzkości, pozwólmy odrzeć się z zaszczytnych szat i stańmy u boku Boga wałęsającego się po ulicach, grzebiącego w śmietniku, próbującego wykupić leki za kwotę wyższą od emerytury.
Czyż nie jest to prostsze od prowadzenia parafialnej buchalterii? Wystarczy rzucić wszystko i być z ubogim Chrystusem. Czasem użyczyć Mu swojego głosu, czasem swoich dłoni.
1. Por. List Pedro Arrupe SJ skierowany do Vincenta D’Souza SJ, przełożonego Prowincji Goa-Poona w Indiach (8 stycznia 1973).
Tekst pochodzi z najnowszego numeru "Życia Duchowego" (100/2019). Więcej znajdziesz tutaj.
Skomentuj artykuł