Dzieci bez szans na życie

(fot. Tampa Band Photos / flickr.com)
Iwona Galińska

W polskich szpitalach, nie licząc gabinetów prywatnych, w latach 1956-85 w wyniku aborcji zginęło 36 mln dzieci. Okres ten był rajem aborcyjnym.

Zabijano na życzenie. Kobiety, nieświadome tego, co czynią, pozbywały się "kłopotu", myśląc, że usuwają jakiś bliżej nieokreślony zespół komórek lub twór podobny do ziarnka fasoli, z niewykształconymi jeszcze narządami wewnętrznymi. Rewolucji w świadomości kobiet dokonał dopiero słynny "Niemy krzyk" - film nakręcony przez amerykańskiego lekarza Bernarda Nathansona, który w swojej przeszłości zawodowej przyczynił się do zalegalizowania aborcji w Stanach Zjednoczonych.

Aż dziwne, że kobiety, bogate w taką wiedzę, która dobitnie uświadamia im, że zabijają ukształtowanego już człowieka, który się boi i ucieka przed narzędziami chirurgicznymi, nadal decydują się na taki zabieg. Widocznie lepiej jest żyć w cieple egoizmu i błogiej nieświadomości, która nieprzyjemne fakty wypiera z psychiki.

Nowe prawo aborcyjne zakłada w określonych przypadkach dokonanie aborcji do końca trzeciego trymestru ciąży. O tym, jak często wyglądają owe wyjątkowe przypadki, świadczy historia, która bulwersowała opinię publiczną przed kilkoma laty. Aborcji została poddana czternastoletnia dziewczyna, która zaszła w ciążę ze swoim kolegą z klasy. Dowodzono nieprawdy o gwałcie. Matka dziewczyny oraz grupa propagatorek aborcji na czele z obecną wicemarszałek Sejmu Wandą Nowicką wywierały nacisk na niezdecydowaną dziewczynę. Kilka szpitali odmówiło dokonania zabójstwa, dopiero wyznaczony przez Ministerstwo Zdrowia szpital w Gdańsku dokonał tego morderstwa. Matka dziewczyny złożyła pozew o odszkodowanie za utrudnianie procederu do Strasburga i wygrała. Morderstwo dziecka przysłuży się jeszcze do wzbogacenia się tej rodziny!

Późne aborcje

W świetle prawa zabija się dzieci do 12. tygodnia ciąży, ale są sytuacje, i to dość częste, że pozbawia się życia dziecka, które dożyło w łonie matki 28.-30. tygodnia. O tych przerażających historiach, dokonujących się również w polskich szpitalach, mówi Maria Bienkiewicz, długoletnia obrończyni życia nienarodzonych oraz pracownica fundacji Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. - W kilku szpitalach warszawskich przeprowadza się późne aborcje. Zdarzają się, niestety, ginekolodzy, którzy doszukują się chorób genetycznych. Do takiego lekarza zgłasza się kobieta będąca w trudnej sytuacji życiowej, mająca kilkoro dzieci, i słyszy od ginekologa: - Dziecko ma problemy zdrowotne. Proszę iść na górę i zakończyć ciążę. Zdesperowana, pozostawiona sama sobie, często godzi się z tą decyzją. Zostaje wywołany przedwczesny poród. Jest zasada, że matka nie może widzieć rodzącego się dziecka. Dostaje środki odurzające. Do jej szyjki macicy wkłada się preparat wywołujący skurcze macicy. Leży otumaniona z podłożonym wiadrem lub miską. Akcja porodowa może trwać długo. Dziecko rodzi się. Wpada do tej miski czy wiadra. Ono żyje. Długi czas kwili, dając odgłosy życia. Nikt z personelu się nim nie interesuje.

- W latach 60. XX wieku - wspomina prof. Roman Czekanowski - przedwcześnie urodzone dzieci były topione w wiadrach z wodą lub wystawiane na mróz, aby zamarzły. W statystykach szpitalnych wpisywano, że urodziły się martwe. Dziś umierają w naczyniach na odpady, odstawione gdzieś na bok. Położne mają zakaz udzielania maleństwom pomocy. Strach przed utratą pracy paraliżuje ich działania. Żyją w ciągłym stresie psychicznym. Wiedzą dobrze, co się dzieje na oddziałach położniczych, i nie mogą niczego zmienić. Niektóre nie wytrzymują tej presji i odchodzą z pracy. I wówczas zaczynają mówić - o oddziałach ginekologicznych, gdzie stoją pięciolitrowe słoje, do których upycha się dzieci urodzone podczas aborcji, o włożeniu jeszcze ruszającego się dziecka do formaliny, o pojemnikach, do których z innymi odpadami wkładane są duże noworodki, urodzone podczas zabiegu. Nie dość, że zostały zabite, to jeszcze odbiera się im prawo do godnego pochówku...

Na te praktyki jest pełne przyzwolenie państwa. Gdy Maria Bienkiewicz zgłosiła te dzieciobójstwa do prokuratury, sprawę umorzono, twierdząc, że "nie ma mowy o zabójstwie", jedynie o "urzędniczym zaniechaniu". Na wniosek śp. prof. Zbigniewa Religi sprawa ta miała trafić do ponownego rozpatrzenia. Ale jak dotąd nie ujrzała światła dziennego. W latach 90. XX wieku w warszawskim szpitalu na Bródnie na oddziale neurochirurgii przeprowadzano eksperymenty w leczeniu choroby Parkinsona. Próbowano leczyć tę chorobę, używając do tego komórek mózgowych dzieci poczętych. Na jeden dzień umawiano 8 kobiet, które miały być poddane aborcji. W tym czasie na oddziale neurochirurgii, na stole operacyjnym czekał już pacjent z otwartą czaszką. Lekarz ginekolog indukował poród, obcinał dziecku główkę i niósł na oddział neurochirurgii. Tam dokonywano transplantacji komórek mózgowych. Teoretycznie te eksperymenty zostały obecnie zabronione, ale nie ma pewności, czy barbarzyńske praktyki nie mają jeszcze miejsca.

Wszystkie te fakty nie pochodzą z filmowego horroru, ale mają realny wymiar w państwie prawa, jakim szczyci się Polska. Czy są zbyt okrutne i mogą ranić uczucia odbiorców? Lepiej je zamieść pod dywan i udawać, że aborcja to tylko niewinny zabieg, pozbycie się kłopotu. Takie jest zdanie feministek, szczycących się liczbą swoich aborcji.

Nieformalne statystyki wykazują, że 70 proc. indukowanych dzieci rodzi się zdrowych. A zresztą to nie argument, aby zakazać aborcji. Kto ma bowiem prawo do odebrania życia dziecku upośledzonemu? Kto może decydować o życiu czy śmierci niepełnosprawnego człowieka? Jedynie Bóg jest dawcą życia i śmierci. Jak dotąd jednak zespół lekarzy niczym pluton egzekucyjny wydaje wyrok na to najbardziej bezbronne istnienie.

Dzieci, które przeżyły

W Polsce żadne urodzone przez indukowany poród dziecko nie ma prawa przeżyć. Ale o tym, jak wielka jest wola życia, świadczą zanotowane przypadki żywych narodzin podczas aborcji w Stanach Zjednoczonych. Żyje tam 44 tys. takich osób i są one namacalnym świadectwem tych zbrodni.

W 1977 r. w 6. miesiącu, po 5 dniach aborcji, urodziła się zupełnie zdrowa Melissa Ohden. Tak samo jak Josiah Presley, południowokoreański chłopczyk, który urodził się ze zniekształconą lewą ręką i potem został adoptowany przez amerykańską rodzinę, czy Gianna Jessen - najbardziej znana ofiara aborcji, obecnie gorąca propagatorka walki o zaprzestanie aborcyjnych praktyk. "Kiedy mnie zobaczyli, doświadczyli horroru morderstwa. Byłam ślepa i poparzona, powinnam być martwa, ale urodziłam się żywa. W akcie urodzenia mam napisane: «urodzona w trakcie aborcji», a poniżej jest podpis lekarza, który tę aborcję przeprowadzał" - mówi Gianna w filmie nagranym na płytę. Jej matka, mając 17 lat, zdecydowała się na aborcję w połowie 7. miesiąca. Dostała zastrzyk z roztworem soli i substancji powodujących skurcze macicy. Ta zabójcza mieszanka wyżera płuca i skórę dziecka, a macica po kilku godzinach wydala martwe ciałko. W tym przypadku dziecko cudem przeżyło. Zostało adoptowane. Po kilkunastu miesiącach wykryto u niego porażenie mózgowe, będące wynikiem niedotlenienia mózgu podczas zabiegu. Lekarze prognozowali, że Gianna nie będzie mogła nawet podnieść głowy. Dziś jeździ po całym świecie, głosząc ewangelię życia.

- Kiedy słyszę, że należy dopuścić aborcję w sytuacji, gdy dziecko może być upośledzone, to w moim sercu rozgrywa się horror. Cóż to za arogancja silnych, którzy chcą decydować, kto może żyć, a kto nie?! A przecież tym, co ich samych utrzymuje przy życiu, jest miłosierdzie Boga, nawet jeśli oni Go nienawidzą - mówi Gianna w amerykańskim Kongresie i w brytyjskim Parlamencie. A te kraje są prawdziwym rajem aborcyjnym. W USA przy poparciu prezydenta Baracka Obamy zabija się dzieci w późnych miesiącach ciąży, tak samo w Wielkiej Brytanii, Niemczech. A zdarzają się przypadki, gdy dziecko z medycznego punktu widzenia niemające żadnych szans życia rodzi się zdrowe. Tak było w Wielkiej Brytanii podczas urodzin małej Amilii. Tamtejsi lekarze mają obowiązek ratować dziecko, które rodzi się po 24. tygodniu ciąży. U matki Amilii ciąża była zagrożona. Kobieta w szpitalu walczyła ze swoim organizmem o każdy dzień, chciała dotrwać do owego magicznego 24. tygodnia. Niestety, poród rozpoczął się w 19. tygodniu. Zdesperowana, wykorzystując dużą wagę dziecka, oszukała lekarza, który powiedział: - Płód ma 23 tygodnie i 6 dni, więc będę ratował. Mała urodziła się z przezroczystą skórą i zrośniętymi oczami. Zaczęła płakać. Dziś jest zdrowym, normalnie rozwijającym się dzieckiem.

Człowiek ze swoją butą i arogancją wiedzy chce być panem życia i śmierci. A ingerencja w Boże działania przynosi nieoczekiwane skutki. Wobec tylu oczywistych dowodów dziwi zatwardziałość zwolenników zabijania dzieci nienarodzonych.

Warto przytoczyć wspomnienia położnej Stanisławy Leszczyńskiej, przyjmującej porody w obozie śmierci w Oświęcimiu. W tych makabrycznych antyseptycznych warunkach nie miała przypadku skomplikowanego porodu z przecinaniem krocza ani późniejszych zakażeń poporodowych. Jak inaczej zinterpretować te fakty, jeśli nie ingerencją Boga? Człowiek nie ma prawa zaburzać ekonomii Boskiej.

W bogatych krajach skandynawskich w specjalistycznych szpitalach, wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt do ratowania życia wcześniaków, przeprowadza się późne aborcje. A ich przeciwnicy walczą z władzami kraju o każdy tydzień ustawowo chronionej ciąży. W norweskim szpitalu Rikshospitalet w Oslo nierzadko dochodziło do urodzeń dzieci poddawanych tzw. późnej aborcji. Żyjące noworodki odkładano spokojnie na bok, aby umarły. Na szczęście znalazło się 57 pracowników szpitala, którzy nie mogąc zgodzić się z zabójstwami, napisali list do Departamentu Zdrowia z pytaniem, czy pozostawienie nowo narodzonego sześciomiesięcznego dziecka bez pomocy jest zgodne z prawem. Na odpowiedź trzeba było czekać rok. W końcu uznano, że aborcja po 22. tygodniu jest zabroniona. Można natomiast zabijać dzieci w 20. i 21. tygodniu ciąży.

Zastanawia, dlaczego tak ważny i bulwersujący temat nie budzi zainteresowania mediów. Jedynie tygodnik "Uważam Rze" przy okazji omawiania filmu "October Baby", opartego na historii Gianny Jessen, poruszył temat późnych aborcji w USA. O praktykach naszych lekarzy cisza. Gdy w 2006 r. w "Życiu Warszawy" ukazał się artykuł "Noworodki bez ratunku", opisujący przypadki skazania na śmierć dzieci urodzonych podczas aborcyjnego zabiegu w polskich szpitalach, Rada Etyki Mediów skarciła redakcję za epatowanie zbyt drastycznym tematem. Widocznie inne redakcje połajanki wzięły sobie do serca i zapanowała zmowa milczenia. Ciekawe, co musi się stać, aby obudzić nasze sumienia, aby upomnieć się o prawo do życia dla tych najbardziej bezbronnych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dzieci bez szans na życie
Komentarze (6)
E
Ewa
3 października 2014, 19:02
A u nas dzieci urodzone, kochane są także bez szans na zycie. Bo brak dostępu do lekarzy, brak lekow zła diagnoza, za późno trafiają do specjalisty, nie przyjęcie dziecka z wypadku do szpitala ( ostatnio). O nich się milczy?
J
jack
4 października 2014, 11:23
Jedno zło nie usprawiedliwia drugiego.
MR
Maciej Roszkowski
3 października 2014, 18:26
Skąd liczba 36 mln?  To oznacza  średnio 1 240 000 dzieci rocznie. Przy liczbie kobiet w wieku rozrodczym średnio  w tych latach ok. 7 mln.  
K
Karola
20 września 2014, 09:24
Oddajcie takie dziecko mi i mojemu mężowi, oddajcie mojej koleżance, któa z mężem od 3 lat starają się bezskutecznie o dziecko.... my czekamy wszyscy na te dzieci. Niestety my np. mieszkamy w kawalerce - więc nie możemy adoptować. Nasi znajomi - w jednym pokoju u Babci, inni znajomi ze swoją czwórką w 3 pokojach - też nie mogą. Może się zmienią chore przepisy adopcyjne? Mamo i Tato - proszę! Oddajcie wasze dzieciątko do okna życia, bo my czekamy.
J
jack
4 października 2014, 11:30
Zgadzam się z Tobą, Karola. Jedni nie chcą i wolą zabić dziecko, a inni oddaliby wszystko, co mają za dziecko. Szkoda, że nasze państwo nie upraszcza procedur adopcyjnych, tylko je utrudnia.
JW
Judyt Wojujaca
19 września 2014, 12:23
MAtko Boza modl sie za nami..bo niegodni jestesmy nazywac sie dziecmi Bozymi..