Czy przyjaźń to szczególny rodzaj miłości?
Co prawda w przyjaźni nie ma miejsca na pożądanie, ale na wiele innych uczuć, tak. Powinna opierać się na bezinteresownej trosce o drugiego człowieka i przywiązaniu. Nic dziwnego więc, że przyjaźń bywa zarówno tematem sztuki i popkultury, a niektóre słynne związki z prawdziwego życia przeszły do historii, podobnie jak wielkie historie miłosne.
Taką znaną relacją, która nawet zaważyła na losach USA, był z pewnością związek Abrahama Lincolna z Joshuą Speedem. Poznali się, gdy Lincoln był jeszcze młodym prawnikiem. Przyszły prezydent był bardzo nieśmiały i nie radził sobie za dobrze w sprawach sercowych, więc towarzystwo obytego towarzysko i wesołego kolegi dobrze mu robiło. Przyjaźń rozwinęła się na przestrzeni lat tak, że Lincoln do końca życia każdą swoją decyzję - państwową i osobistą - omawiał najpierw ze Speedem. I to chyba naprawdę była szczera przyjaźń, a nie interesowny układ ze strony Speeda, skoro ten nigdy nie zgodził się, mimo wielu propozycji ze strony prezydenta, na objęcie stanowiska państwowego.
Sytuacja odwrotna, kiedy to przyjaźń rozwija się na gruncie wspólnych zainteresowań, zdarza się równie często. Dwóch wielkich protoplastów literatury fantastycznej i wykładowców na uniwersytecie w Oksfordzie mogło się tylko albo szczerze nieznosić, albo przyjaźnić. Clive'a Staplesa Lewisa i Johna R.R. Tolkiena połączyły nie tylko zainteresowania literackie, ale i zagadnienia filozoficzno-teologiczne. Tolkien miał duży udział w przekonaniu swojego kolegi ateisty do katolicyzmu. Lewis za to, na spotkaniach koła literackiego Inklings, z powodzeniem zachęcał Tolkiena do rozwijania w jego twórczości wątków fantastycznych. Ta akademicka sielanka nie trwała jednak wiecznie. Pisarzy poróżniła w końcu twórczość i wybory osobiste. Tolkien stwierdził po przeczytaniu "Lwa, czarownicy i starej szafy", że przesłanie i motywy chrześcijańskie w książce przyjaciela są zbyt topornie przedstawione.
Co gorsza, młodszy kolega postanowił z katolika stać się anglikaninem, a w dodatku ożenił się z… rozwódką! Ta przyjaźń w końcu więc stopniała i panowie nigdy nie powrócili do tak bliskiej przyjaźni jaka łączyła ich w Oksfordzie. To trochę smutna historia, ale dobrze, że w ogóle się wydarzyła. Bo gdyby nie ona, to świat nie poznałby ani Narni, ani świata Śródziemia.
Obecność przyjaciela ma zdecydowanie pozytywnie stymulujący wpływ. Dzięki związkom z życzliwymi osobami rośnie nie tylko nasza samoocena, ale także poczucie, że możemy przekraczać swoje ograniczenia i odważniej sięgać po rzeczy, których pragniemy. Czy można sobie np. wyobrazić słynnego, choć fikcyjnego, brytyjskiego detektywa Sherlocka Holmesa bez nieodłącznego doktora Watsona? Tych dwóch łączy na kartach książek Doyle'a bardzo brytyjska, zrównoważona przyjaźń. Jednak mimo braku wybuchów uczuć i kłótni, to z pewnością związek jedyny w swoim rodzaju. Wyjątkowa, ekscentryczna osobowość detektywa potrzebowała wsparcia w kimś z mniejszą charyzmą, kto bardziej pragmatycznie widzi świat. To Watson zadaje najczęściej pytania, które naprowadzają słynnego detektywa na właściwe rozwiązania. Jest jednak nie tylko "katalizatorem" umysłu geniusza, ale i bliskim mu człowiekiem. Siedemnaście razem spędzonych lat (w tym większość we wspólnym mieszkaniu) świadczy o bardzo zażyłej przyjaźni.
Wątek geniusza i jego wiernego druha otwiera cały worek podobnych par, stworzonych na potrzeby literatury, kina i telewizji. Bardzo blisko na angielskim prototypie z XIX w. oparto relację telewizyjnych lekarzy: diagnostyka House'a i onkologa Wilsona (główne postacie serialu "House"). To współczesna historia i zupełnie nie brytyjska, więc ich układ jest nieco pokręcony. Wilson to spokojny, sympatyczny człowiek, który zawsze pomaga swojemu przyjacielowi i opiekuje się nim, gdy tamten tego potrzebuje. House zaś, podobnie jak jego brytyjski pierwowzór, czuje wewnętrzny imperatyw, aby nieustannie składać kawałki układanki z tego, co ludzie próbują ukryć lub o czym nie mówią. Nieustannie przeprowadza więc bezkompromisowe eksperymenty psychologiczne - szybko odkrywa tajemnice swojego przyjaciela i - jak psychoterapeuta - serwuje mu terapię. Oczywiście w tym przypadku jest to zawsze bezlitosna terapia szokowa. Diagnostyk manipuluje swoim przyjacielem, wtrąca się w jego najbardziej intymne sprawy i nierzadko dokucza. Jak się jednak potem okazuje, wszystkie te złośliwości przynoszą zamierzony, naprawczy skutek - koniec końców są wyrazem troski. I mimo wszystkich niedoskonałości tego filmowego związku, także i on, może nawet jeszcze dosadniej pokazuje, że każda przyjaźń to cenne doświadczenie, bez którego nasze życie, tak jak bez miłości, byłoby uboższe.
Skomentuj artykuł