Do grobu tego nie zabierzesz
Umiejętność zostawiania rzeczy za sobą jest niezwykle ważna zwłaszcza w drugiej połowie życia. Jak to zrobić?
Żyjemy za długo teraźniejszością i zbyt kurczowo się jej trzymamy, nie myśląc o tym, co będzie później, a najkrótsza formuła przygotowania do starości brzmi: równolegle do bieżących spraw planować, tak aby ani jeden dzień nie pozostał na bezradność i pustkę.
Z "zaskoczenia" przez starość biorą się kolejne, trudne do rozwiązania problemy. Często zdarza się, że nie potrafimy się rozstać z własnymi dziećmi i nie pozwalamy im żyć ich własnym życiem, jakbyśmy ich potrzebowali dla siebie. Bywa, że trudno nam rozgraniczyć między tą egoistyczną skłonnością a miłością macierzyńską czy troską. Wiele osób zachowuje się w taki sposób, by wzbudzić w dzieciach poczucie winy lub przynajmniej dać im do zrozumienia, że powinny czuć się źle, gdy wyprowadzają się z domu rodziców. Nierzadko staramy się pokazać, jacy jesteśmy bezradni i słabi, czasem nawet wpędzamy się w choroby, po to tylko, by zatrzymać dzieci przy sobie, zwrócić na siebie ich uwagę i zademonstrować, że w żadnym wypadku nie mogą nas zostawić samych. Na tym tle powstaje wiele rodzinnych tragedii.
Wiele synów i córek zostaje w ten sposób złożonych w ofierze na ołtarzu rzekomej "miłości" rodzicielskiej. Te więzi nie pozwalają im prowadzić normalnego życia, gdyż domniemane porzucenie czy lęki ojca lub matki budzą w nich tak silne poczucie winy, że wolą raczej zrezygnować ze swojego własnego życia. Oczywiście dzieje się tak wówczas, gdy także po stronie młodej osoby zaistniała pewna słabość psychiki, ale nie można przecenić siły reakcji, jakie wzbudza u dziecka przejawiane przez rodziców oczekiwanie wdzięczności czy poczucie obowiązku, zwłaszcza jeśli mają one religijną podbudowę. Psychoterapeuci w swojej codziennej praktyce spotykają się bardzo często z niekorzystnymi konsekwencjami życiowymi, jakie mogą z tego wypływać.
Jednak nie zapominajmy, że wymuszona ofiara może mieć swój przeciwległy biegun: niechybnie takie dziecko - nawet jeśli się do tego nie przyzna przed samym sobą - będzie wyczekiwało śmierci rodzica, gdyż jest do tego stopnia spętane i zmiażdżone przez poczucie obowiązku wynikające z akcentowania faktu, że wszystko się dla niego zrobiło czy poświęciło (a tych poświęceń samo dziecko przecież się nie domagało). Te skrywane pragnienia związane ze śmiercią rodzica budzą w dziecku ogromne poczucie winy, które stara się maskować przez dodatkową troskę wobec rodzica, ale które może w pewnym momencie doprowadzić do otwartego wybuchu nienawiści. W ten sposób powstaje tragiczne, samonapędzające się błędne koło, przeżywane jako nieustanne oszukiwanie się i lawirowanie, i często ostatnią deską ratunku, jakiej ludzie w tej sytuacji się chwytają, jest wpędzenie się w chorobę czy neurozę.
W ten sposób rodzice, którzy nie przygotowali się do starości, mogą być ogromnym ciężarem dla dzieci. Obserwowane w dzisiejszych czasach rozluźnienie więzi rodzinnych być może przyczynia się do tego, że takie tragedie stają się rzadsze. To, że do tego rozluźnienia więzi dochodzi, często w sposób bardzo nagły i szorstki, może być zapewne tłumaczone tym, że starsze pokolenie zbyt mocno akcentuje swoje "prawa" w odniesieniu do dziecka. Nadal jest niemało rodziców, którzy uważają za coś oczywistego, że dzieci muszą się nimi opiekować w starszym wieku. Oczywiście zupełnie inaczej spoglądamy na to, gdy opieka jest obiektywnie konieczna w związku z chorobą czy niedołężnością - takie sytuacje przyjmujemy naturalnie, jako zrządzenie losu i na ogół dzieci godzą się z tym bez wahania, biorąc tę odpowiedzialność na siebie. Mówimy jednak o sytuacjach, w których żądania w stosunku do dzieci wynikają z neurozy lub niedojrzałości rodziców. Jedynak, zwłaszcza w przypadku rodzica owdowiałego lub rozwiedzionego - to tu napotyka się często największe trudności. Gdy taki rodzic - tu musimy niestety użyć tego słowa - "wreszcie" umiera, samo dziecko jest już w średnim wieku i nie przeżyło własnego życia. Na wiele rzeczy jest już za późno, wiele nie można już odzyskać i często ludzie, którzy przeżyli podobne sytuacje, popadają w zgorzknienie, wpędzają się w choroby lub żyją poza społeczeństwem jako szare postaci, na które patrzymy z politowaniem lub drwiną i którym schodzimy z drogi, gdyż wyczuwamy u nich frustrację i niemożliwą do zaspokojenia chęć nadrobienia zaległości.
Weźmy następny przykład. Oto mężczyzna, który całkowicie poświęcił się pracy zawodowej. Nie chce słyszeć o niczym poza swoją pracą, niczym innym się nie interesuje, widzi i przeżywa tylko to, co ma związek z jego zadaniami czy karierą, a na wszystko inne wydaje się głuchy i ślepy. Taka jednostronność czy wręcz monomania może w wielu dziedzinach prowadzić do znakomitych osiągnięć i sukcesów, ale zamyka człowieka w pewnym ograniczonym wycinku rzeczywistości, w którym jest on specjalistą. Takie zawężenie horyzontów sprzyja zdobywaniu fachowej wiedzy i umiejętności, ale ta pełna koncentracja na jednym aspekcie rzeczywistości ma swoją cenę; dzieje się to kosztem zakresu, szerokości oglądu świata. Często taka osoba sama siebie utwierdza w przekonaniu, że nie potrafi zajmować się niczym innym, nie ma czasu na nic innego i musi ze wszystkiego innego zrezygnować. Ale żadna dziedzina nie jest tak szczelnie zamknięta i tak wyizolowana, by nie wiązała się ze wszystkim dookoła. Zwłaszcza w miarę upływu lat, kiedy uzyskaliśmy już solidne kompetencje i pewność siebie w naszej specjalności, powinniśmy pomyśleć o rozszerzeniu kręgu naszych zainteresowań. To, że nie mamy czasu, bardzo często jest jedynie wygodną wymówką i ukrywa pragnienie, by nie opuszczać bezpiecznej jamy, do której przywykliśmy. Ale taka postawa postarza nas przedwcześnie i sprzyja skostnieniu, gdyż w ten sposób wiele możliwości, jakie kryjemy w sobie, nigdy nie doczeka się realizacji, a my nie skorzystamy z ich ożywczej energii.
W chwili, gdy z różnych względów taka osoba nie może już dłużej wykonywać dawnych czynności i zadań, napotyka pustkę, doświadcza bezradności, rozczarowania, nie wie, co ze sobą zrobić, gorzknieje, nierzadko zaczyna pić. Taki człowiek czuje, że życie go przerasta, często też wyładowuje swoje frustracje na rodzinie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, w jaki sposób sam doprowadził się do takiej sytuacji. Końcowym rezultatem całego procesu jest często mruk, zrzęda lub mizantrop.
Powyższe przykłady nie należą bynajmniej do przypadków odosobnionych czy rzadkich; mogą też pokazać nam coś bardzo ważnego. Najpóźniej w średnim wieku powinniśmy sobie zadać pytanie: jak może, jak powinno wyglądać moje życie, gdy dzieci wyprowadzą się z domu i nie będą już mnie potrzebować, kiedy już nie będę mógł wykonywać dotychczasowej pracy zawodowej? Nigdy nie jest za wcześnie na to, żeby zacząć sobie wyobrażać, jakie ze swoich możliwości moglibyśmy wykorzystać, żeby osiągnąć spełnienie i móc nie przywiązywać się nadmiernie do innych, nie wywierać na nich nacisków i nie uzależniać się od ich obecności czy wsparcia.
Oczywiście nie jest łatwo rozstać się z dziećmi, w których wychowanie włożyliśmy tyle starań, wysiłku, miłości i troski, ale jest to część ludzkiego przeznaczenia i nie możemy rościć sobie prawa do tego, aby je do siebie przywiązywać wymuszoną wdzięcznością czy przesadną troską. Pozwolić dzieciom odejść to jedno z pierwszych zadań mądrego starzenia się. W wielu innych dziedzinach także musimy nauczyć się pozostawiać pewne rzeczy za sobą.
Zatrzymywanie przy sobie i pozostawianie po drodze, związki i wolność to tkwiące w nas dwa biegunowe impulsy. Jeśli zbyt mocno poddamy się któremukolwiek z nich, nasz rozwój się zatrzyma. Zbyt ścisłe związki ograniczają nas, rozbudzają w nas lęk przed stratą i popychają do tego, żeby wiązać siebie i innych jeszcze ciaśniej; zbyt wiele wolności i za duża łatwość w porzucaniu wszystkiego czynią z nas ludzi niestałych i niezdolnych do przeżywania czegokolwiek głębiej. Zwłaszcza w sferze relacji międzyludzkich niezwykle ważne jest zachowanie złotego środka pomiędzy skrajnymi skłonnościami. Z przytoczonych powyżej przykładów możemy nauczyć się, jak niebezpieczne jest przesadne przywiązywanie się do czegokolwiek.
Umiejętność zostawiania rzeczy za sobą jest niezwykle ważna zwłaszcza w drugiej połowie życia; i właśnie wtedy może ona okazać najpełniej swoje pozytywne strony. Starsi ludzie, gdy muszą oddać coś, do czego czują się zbyt mocno przywiązani, często powtarzają sobie żartobliwe powiedzenie: "Do grobu przecież tego nie wezmę". Zawiera się w nim ta właśnie umiejętność, a właściwie prawdziwa sztuka. Taka postawa gotowości do odstąpienia pozwala nam na wiele rzeczy spojrzeć pod nowym kątem, zrozumieć, co ostatecznie jest najważniejsze, co przedstawia dla nas prawdziwą wartość, realizuje nas i pozwala nam osiągnąć dojrzałość. To wszystko można dostrzec, gdy zaczyna się patrzeć na sprawy i rzeczy sub specie aeternitatis (z punktu widzenia wieczności). Jest to jedna z wielkich zalet starszego wieku, niosącego nieraz swego rodzaju ulgę: odkrywamy, jak niewiele w ostatecznym rachunku jest naprawdę ważne i konieczne, jak niewiele jest rzeczy mających dla nas istotną wartość w tym sensie, że wypełniają i ukierunkowują nasze istnienie.
O tyle spraw martwiliśmy się w naszym życiu codziennym, z tyloma rzeczami musieliśmy się pogodzić, z tyloma rzeczami walczyliśmy, a to wszystko, co braliśmy tak bardzo na poważnie, widziane sub specie aeternitatis, okazuje się zupełnie niewarte zawracania głowy! Ale tej umiejętności pozostawiania za sobą musimy się wpierw nauczyć, musimy się do tego solidnie przygotować.
Więcej w książce: Jak szczęśliwie przeżyć drugą połowę życia - Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies
Skomentuj artykuł