Separacja młodego małżeństwa od rodzin zawsze jest trudna. Powinna się dokonać wcześnie

Separacja młodego małżeństwa od rodzin zawsze jest trudna. Powinna się dokonać wcześnie
fot. depositphotos.com

"Trzeba też pamiętać, że bywają związki, w których motywacją do zawarcia małżeństwa – z czego młodzi często nie zdają sobie sprawy – jest ucieczka z domu rodzinnego, uwolnienie się od rodziny" - mówi psychiatra i psychoterapeutka od lat towarzysząca rodzinom. Jak pandemia wpłynęła na nasze relacje?

Katarzyna Jabłońska: Nawet w Biblii, wyrażającej mądrość wielu ludów i pokoleń, jest powiedziane: opuści człowiek swojego ojca i swoją matkę... To znaczy, że ten proces separowania się od matki i ojca jest czymś bardzo ważnym, wręcz niezbędnym dla trwałości małżeństwa i nowo powstającej rodziny. Jest jednocześnie trudny, często bardzo trudny. Dlaczego?

Prof. Irena Namysłowska: Separacja od własnej rodziny zasadniczo powinna się dokonać dużo wcześniej, w okresie adolescencji, dorastania, którego jest istotą. Jednak separacja młodego małżeństwa od rodzin pochodzenia zawsze jest trudna. Z rodziną spędzamy bowiem co najmniej pierwszych osiemnaście lat życia, które są okresem formatywnym w sensie rozwoju emocjonalnego, intelektualnego, duchowego, kreatywnego człowieka. Rodzina daje nam wtedy poczucie bezpieczeństwa, co jest szalenie ważne. I oto teraz, wchodząc w związek małżeński, musimy tę naszą rodzinę zostawić, przyjmując założenie, że nasz partner również da nam poczucie bezpieczeństwa. Rodzinę jednak dobrze znamy, a partnera w zasadzie jeszcze nie. Nie wiemy, jaki on jest naprawdę. W okresie pierwszych tygodni czy miesięcy znajomości, kiedy jesteśmy zakochani, postrzegamy go zazwyczaj nieco inaczej niż potem, po dłuższym czasie.

Pierwsza sfera podlegająca negocjacjom w dopiero co założonej rodzinie to zatem zakres kontaktów z rodziną pochodzenia. Tu jest cała skala możliwych zachowań. Ile razy każde z małżonków dzwoni do własnej matki i w jakich momentach. Jak podejmowane są decyzje: czy są konsultowane z członkami rodzin pochodzenia. Trzeba też pamiętać, że bywają związki, w których motywacją do zawarcia małżeństwa – z czego młodzi często nie zdają sobie sprawy – jest ucieczka z domu rodzinnego, uwolnienie się od rodziny.

Cezary Gawryś: W dawnych kulturach, zwanych pierwotnymi, istniał rytuał inicjacji. Chłopiec najpierw w wieku kilku lat był przejmowany przez ojca spod opiekuńczej władzy matki, a potem ojciec dorastającego chłopca powierzał go doświadczonemu mężczyźnie, który miał pieczę nad całą grupą i poddawał młodzieńców różnym próbom, wprowadzając ich w samodzielne życie.

KJ: Pasował ich na mężczyzn.

CG: W naszej polskiej tradycji – gdzie z powodu uwarunkowań historycznych przez wiele pokoleń w rodzinie dominująca była rola matki – proces uniezależniania się młodego mężczyzny od matki bywa opóźniony, a czasem nie dokonuje się w ogóle.

Pan mówi o znaczeniu matki, a mnie w tej chwili przyszło do głowy, że to jednak ojciec prowadzi córkę do ołtarza, a nie – matka syna. Ojciec symbolicznie oddaje córkę innemu mężczyźnie. Świadczyłoby to, że najsilniejsza w rodzinie jest więź między ojcem a córką. Matka córkę tylko żegna, a przedtem ją wtajemnicza. Syna też żegna.

KJ: Przewrotnie można by jednak ten rytuał prowadzenia córki przez ojca do ołtarza zinterpretować w ten sposób, że ojciec oddaje córkę innemu mężczyźnie, a matka nie oddaje syna jego przyszłej żonie. Nie chce oddać syna innej kobiecie? Oczywiście żartuję. Mamy tu zapewne pozostałość pewnego kulturowego skryptu, wedle którego kobieta koniecznie potrzebuje opieki mężczyzny – najpierw ojca, a potem męża.

CG: Podkreśla Pani Profesor trudności związane z odseparowaniem się od rodziny, która od urodzenia daje, a w każdym razie powinna dawać nam poczucie bezpieczeństwa, a tymczasem, rozpoczynając dorosłe życie, musimy zaryzykować i wykonać skok na głęboką wodę. W końcu nigdy nie wiadomo, jaki okaże się partner/partnerka. Przysłowie mówi, że trzeba zjeść beczkę soli, zanim się pozna drugiego człowieka.

To poznanie możliwe jest tylko do pewnego stopnia, bo przecież nie jesteśmy w stanie w pełni poznać drugiego człowieka.

KJ: Podobnie nie jesteśmy też w stanie w pełni poznać samych siebie. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – jak celnie to ujęła Wisława Szymborska.

CG: Dlatego małżeństwo z drugim człowiekiem jest zawsze podjęciem pewnego ryzyka, w związku z czym pojawia się lęk, pokusa, że być może lepiej trzymać się tego, co dobrze znane.

KJ: Trudności z separacją mogą też brać się stąd, że młody człowiek czuje się odpowiedzialny za swoich rodziców i dlatego jest mu trudno ich opuścić.

Małżeństwo, jak już wspomnieliśmy, bywa niekiedy ucieczką od rodziny, podobnie zresztą jak wyjazd do innego miasta czy za granicę. Mówi się czasami w takich wypadkach, że dziecko jest niezwykle dzielne, bo się usamodzielniło, a tymczasem to może być właśnie ucieczka.

CG: Ale ucieczka jest rozwiązaniem pozornym, bo od rodzica, który tkwi we mnie, uciec się nie da. Znałem małżeństwo, które w wyjątkowy sposób dominowało nad dziećmi, szczególnie matka. Córka wyszła za mąż i najpierw wyjechała z mężem do Paryża. Jej ojciec powiedział mi wtedy z nieukrywaną satysfakcją: „Co z tego, że wyjechali, kiedy w Paryżu są obstawieni przez naszych znajomych”. Pamiętam jego wymowny gest: dwie ręce wyciągnięte do przodu jak szpony, obejmujące wyobrażoną postać córki, a raczej zniewalające ją. Potem dowiedziałem się, że młode małżeństwo z Paryża przeniosło się za ocean, do Kanady, a z czasem jeszcze dalej, na drugi kraniec kontynentu. A wszystko skończyło się na tym, że małżeństwo się rozpadło i córka wróciła do Warszawy – w „objęcia” rodziców.

Ten przykład pokazuje, jak trudnym, wręcz najtrudniejszym, zadaniem w pierwszej fazie małżeństwa jest wynegocjowanie stopnia bliskości i rodzaju relacji między dwiema rodzinami – pierwotną, czyli rodziną pochodzenia, i nowo założoną. To się przekłada na dziesiątki różnych zachowań: jak często dzwonimy do rodziców, a rodzice do nas, jak często chodzimy do nich na obiad, jak często ich zapraszamy, czy mają klucze do naszego domu... To wręcz symboliczne, czy któreś z rodziców ma klucze do mieszkania młodej pary. Oczywiście ta sytuacja zmienia się później, kiedy pojawiają się wnuki i dziadkowie uczestniczą w codziennej opiece nad nimi.

Ułożenie sobie relacji z rodziną pochodzenia jest bardzo ważne. Jeśli nie będzie miało miejsca albo te relacje będą niewłaściwe, staje się to zwykle powodem wielu późniejszych problemów. Na przykład taka kwestia: czy najważniejszą osobą dla żony jest jej mąż czy matka? Jeden z pacjentów opowiadał mi, jak jego żona podczas intymnej sytuacji nagle przypomniała sobie, że miała zadzwonić do swojej mamy – i... zrobiła to.

Ci małżonkowie wcześnie opuścili swoje domy rodzinne, ale emocjonalnie w nich pozostali: ona w swoim, on w swoim. Tworzona przez nich rodzina nie mogła zaistnieć, mimo że wykonali wszystkie swoje zadania: mieli dzieci, wychowali je, dzieci wyszły z domu, poszły na dobre studia. Rodzice zostali sami i dotkliwie odczuli, że jednak nie są szczęśliwi, że potrzebują terapii. Dopiero teraz, w końcowej fazie życia, wyszedł na jaw temat ich rodzin pochodzenia. Okazało się, że nadal pozostali bardziej dziećmi własnych rodzin niż swoimi partnerami. Tak więc separacja od rodziny pochodzenia w zasadzie powinna nastąpić przed wejściem w związek z partnerem i ewentualnym założeniem z nim nowej rodziny. Małżeństwo powinno być przypieczętowaniem tego procesu separacji – jego zakończeniem, a nie początkiem.

CG: To wszystko pokazuje, jak złudne bywają stereotypy, które mówią, że ten pierwszy okres małżeństwa jest najcudowniejszy, bo młodzi ludzie są w sobie zakochani i cieszą się sobą. Tymczasem często właśnie tutaj jest pies pogrzebany: nieprzepracowane relacje z rodzinami pochodzenia stają się źródłem dramatu, który może ciągnąć się potem latami, doprowadzając do zniszczenia związku.

Prawdziwe trudności w funkcjonowaniu rodziny zaczynają się wtedy, kiedy większa liczba obszarów wspólnego życia nie zostanie wynegocjowana. Weźmy chociażby taką prostą rzecz: ona jest wegetarianką, a on nie. Jak ustalić, co mają jeść, czy mają być dwa rodzaje posiłków, czy któreś z nich się nagnie, na przykład ona okazjonalnie będzie jadła mięso. Ale dlaczego to ona, a nie on ma się naginać? Tych drobnych rzeczy jest bardzo wiele.

KJ: On lubi kino akcji, a ona takiego kina nie znosi. On jest pedantem, ona wykazuje się w tej kwestii dużą beztroską. Ona jest domatorką, a on bardzo towarzyski. Do tego mogą dochodzić różnice w poglądach politycznych czy na przykład rozbieżne wizje dotyczące wychowania dzieci.

I jest jeszcze bardzo ważna sfera seksu. Jak on ma wyglądać, kto i jak często go inicjuje, kto jest osobą bardziej podporządkowaną? Współżycie seksualne to bardzo dynamiczna sfera – partnerzy stopniowo uczą się tutaj siebie nawzajem. Jest to jednak obszar bardzo trudny.

Trzeba ustalić, czy to ma być seks przy zapalonym świetle, czy przy zgaszonym, czy można po mieszkaniu chodzić nago, czy też nie. Przecież ci młodzi mogą pochodzić z rodzin o bardzo różnej wrażliwości, na przykład jedno z rodziny, w której panowała duża swoboda obyczajowa, a drugie z pruderyjnej. Konfrontacja pod tym względem, mimo łączącej ich miłości, może być dla nich dużym zaskoczeniem.

Jest jeszcze inny bardzo ważny i delikatny obszar – wiara. Jak mają wyglądać relacje osoby wierzącej z niewierzącą, osoby głęboko wierzącej i praktykującej z osobą wierzącą, ale niepraktykującą? Jak zapewnić każdemu swobodę w realizowaniu swojego systemu wartości? To są niezwykle ważne kwestie.

CG: Czy różnice wzorów kulturowych, wzorów zachowania, typów osobowości są dla związku tylko zagrożeniem, czy może jednak także szansą? Przecież gdyby nie było różnic, nie byłoby też rozwoju.

Z pewnością, ale różnice są szansą rozwoju tylko do pewnego stopnia. Jeśli są zbyt duże i nie uda się uzgodnić wspólnego stanowiska, to konflikty będą się nasilać.

CG: Jednym słowem, w rodzinie ważna jest rozmowa.

Rozmowa jest podstawą.

CG: A jeżeli ktoś nie potrafi ujawniać swoich uczuć, swoich lęków, na przykład boi się rozmawiać o seksie?

KJ: Albo boi się konfrontacji, konfliktu?

Ta faza tworzenia nowej rodziny dlatego jest tak trudna, że w zasadzie nie ma obszaru, gdzie wszystko między dwojgiem ludzi mogłoby układać się gładko. Różnice, mniejsze czy większe, mogą wprawdzie stymulować rozwój, ale mogą też prowadzić do trwałych, często ukrytych konfliktów.

Jest jeszcze jeden bardzo ważny obszar, który musi zostać uzgodniony. Otóż istotne jest ustalenie, na ile jesteśmy razem, czyli stanowimy rodzinę, a na ile jestem w tej rodzinie odrębną osobą. Innymi słowy, musi zostać wypracowana równowaga między „ja” rodzinnym a „ja” indywidualnym. Przestrzeń, jaką zakreślamy wokół siebie, bywa bardzo różna. W terapii stawia się czasami zadanie, aby spróbować wytyczyć granicę – wskazać, jak blisko można się do mnie zbliżyć. To dość trywialne ćwiczenie, ale bardzo obrazowe. Niektórzy stawiają znak zakazu dosyć daleko od siebie, inni pozwalają się do siebie wręcz przytulić, do tego stopnia, że wolnej przestrzeni między mną a drugą osobą nie ma prawie w ogóle.

Część terapeutów strukturalnych przypisuje ogromne znaczenie właśnie równowadze między „ja” rodzinnym i „ja” indywidualnym, uważają, że to „ja” indywidualne koniecznie powinno być zachowane i nie może być całkowicie podporządkowane „ja” rodzinnemu.

KJ: Żeby indywidualna osoba nie zatraciła się w rodzinie oraz aby jej relacja z rodziną nie była zbyt symbiotyczna.

Funkcjonuje nawet pojęcie niezróżnicowanego ego rodzinnego. Mamy z nim do czynienia wtedy, gdy „ja” rodzinne góruje nad „ja” indywidualnym. Zarówno partnerom, jak i w przyszłości ich dzieciom może to bardzo utrudniać indywiduację.

CG: Znałem bardzo mądrą i jednocześnie doświadczoną przez los kobietę, Anielę Urbanowiczową, jedną z założycieli Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, która mówiła, że małżeństwo wyobraża sobie nie jako zwróconą ku sobie i splecioną ramionami parę, lecz raczej jako dwa mocne drzewa, wsparte o siebie plecami, z ramionami niczym gałęzie szeroko otwarte ku światu. Ta metafora pokazuje z kolei, jakie znaczenie w małżeństwie ma wzajemne wsparcie, zaufanie, poczucie pewności, że jedno na drugim może się oprzeć – jesteśmy ze sobą, ale jesteśmy też dla świata.

Żyjąc w rodzinie, każde z nas powinno pozostać sobą, nie możemy tej naszej indywidualności utracić. A zdarzają się pary, które są jakby zlepione – partnerzy są do siebie tak absolutnie dostosowani, że żadnej decyzji nie podejmują osobno, o wszystko pytają siebie nawzajem. W takich parach dzieci pojawiają się zwykle dosyć późno. Bo nie są tam potrzebne. Rodzina tworzona przez tego rodzaju parę jest tak silną jednością, że niechętnie dopuszcza jeszcze kogoś, kogo obecność będzie musiała te więzi rozluźnić, choćby ze względu na konieczność nawiązania bliskiego kontaktu między matką a dzieckiem.

Myślę, że oprócz etapu adolescencji i separacji z dorastającym dzieckiem to właśnie ta pierwsza faza jest dla rodziny najtrudniejsza. Chociaż w literaturze pięknej ten okres często się idealizuje, to przetrwanie go – powtarzam – możliwe jest tylko dlatego, że ludzie się kochają i gotowi są zrobić dla siebie bardzo wiele.

***

Wywiad pochodzi z książki "Od rodziny nie można uciec" wydanej nakładem Wydawnictwa Więź.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Irena Namysłowska, Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska

Rodzina to swoisty mikrokosmos, który tworzą nie tylko poszczególni jej członkowie, ale też istniejące między nimi relacje oraz przekazy międzypokoleniowe. Jak w tym gąszczu zależności nie zagubić własnych potrzeb i indywidualności, ale także jak docenić...

Skomentuj artykuł

Separacja młodego małżeństwa od rodzin zawsze jest trudna. Powinna się dokonać wcześnie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.