Góry zdobywa i przenosi - Martyna Wojciechowska

Góry zdobywa i przenosi - Martyna Wojciechowska
Straciliśmy naturalną i pierwotną zdolność do przetrwania, bo wyewoluowaliśmy dokładnie od tych wartości, które pierwotne kultury do dzisiaj kultywują w Afryce czy w Azji (fot. Ertman76/ wikipedia)
Logo źródła: Być dla innych Natalia Rekiel / slo

Martyna Wojciechowska, redaktor naczelna polskiej edycji magazynów National Geographic i National Geographic Traveler, zdobywczyni Korony Ziemi w trudniejszej wersji Reinholda Messnera. Uczestniczka rajdu Dakar, prezenterka telewizyjna. Autorka czterech książek oraz licznych publikacji prasowych. Kobieta Roku 2009 w rankingu czasopisma „Twój Styl”.

Z oficjalnej strony internetowej www.www.martynawojciechowska.pl -  poza tym - już bardziej prywatnie - pełna energii, w 100% zaangażowana w to, co robi, ambitna mama Marysi, zapalona podróżniczka, która odwiedziła już ponad 70 krajów, wrażliwa na losy ludzi, których spotyka, wyjątkowo dobrze odnajdująca się w trudnych warunkach na każdym krańcu świata

Natalia Rekiel: Co jest dla Pani najtrudniejsze w osiąganiu celów? Przecież w pewnym momencie ich realizacji w człowieku rodzą się wątpliwości, staje twarzą w twarz ze swoimi lękami i słabościami. Czy istnieje jakaś recepta, aby je pokonać?

DEON.PL POLECA

Martyna Wojciechowska: Chyba najtrudniejsze jest utrzymanie cały czas tej samej koncentracji. Na początku drogi zawsze ogarnia mnie optymizm i mam mnóstwo entuzjazmu. Z biegiem czasu pojawiają się, co naturalne, pewne trudności, coraz więcej energii traci się na walkę o rzeczy podstawowe i tak naprawdę coraz bardziej traci się sprzed oczu cel, do którego zmierzamy. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żeby cały czas o nim pamiętać i zachować tę samą energię i świeżość, którą mieliśmy na początku.

Zrealizowała pani projekt Korona Ziemi. Jakie to uczucie - stanąć na najwyższych szczytach Ziemi? Czy czuła pani jakąś szczególną satysfakcję?

Muszę powiedzieć, że jakoś nie przywiązuję się bardzo do swoich sukcesów i osiągnięć. Mam do tego naprawdę duży dystans i traktuję to trochę jak "życie równoległe". Nie popadam w jakiś samozachwyt, nie rozleniwiam się z tego powodu. Nie jest tak, że wstaję codziennie rano, patrzę w lustro i mówię: „To ja, zdobywczyni Korony Ziemi”. Prawdę mówiąc, moja radość i satysfakcja z osiągniętych celów trwa zaledwie kilka minut, bo akurat góry mają bardzo wiele wspólnego z codziennym życiem. Gdziekolwiek jesteśmy, zawsze jesteśmy w połowie drogi w górach. Musimy pamiętać, że trzeba bezpiecznie zejść do bazy i potem dostać się do domu. Chyba ta myśl sprawia, że potem w tym „normalnym” życiu na nizinach łatwiej mi jest też pokonywać pewne trudności. Już przez piętnaście lat udaje mi się funkcjonować w tej branży, ponieważ będąc na szczycie, już myślę o tym co dalej i nie pławię się w sukcesie dłużej niż pięć minut. Odpowiadając wprost na pytanie, jestem oczywiście bardzo zadowolona, że udało mi się ten projekt zrealizować. Bardziej dlatego, że sama sobie udowodniłam, że potrafię być bardzo konsekwentna i nie tracić celu z oczu, bo w ciągu tych siedmiu lat złamałam kręgosłup, miałam dużo wzlotów u upadków, urodziłam dziecko, a cały czas wracałam na tę drogę, którą wybrałam sobie na początku.

Spotkała się pani z wieloma odmiennymi kulturami, czy jest coś specjalnego, czego powinna się od nich nauczyć nasza cywilizacja?

My to wszystko umieliśmy, ale zapomnieliśmy. Straciliśmy naturalną i pierwotną zdolność do przetrwania, bo wyewoluowaliśmy dokładnie od tych wartości, które pierwotne kultury do dzisiaj kultywują w Afryce czy w Azji. Myślę, że to o czym zapomnieliśmy, to bycie w ciągłym ruchu i w drodze. Zapomnieliśmy też o tym, że poprzez prostą siłę nabywczą pieniądza pewne rzeczy przychodzą nam bardzo łatwo i zapominamy, że tak naprawdę życie jest codzienną walką o przetrwanie. Tylko, że dla ludzi tamtych kultur jest to zmaganie o pozostanie przy życiu, a dla nas to bardziej walka o sukcesy, przywileje, profity i różne inne elementy, które nam przysłaniają ten konkretny cel, który powinien być na horyzoncie. Najistotniejsze chyba jest to, że wracając z moich wypraw, mam takie głębokie uczucie oddzielenia rzeczy mniej ważnych od ważniejszych oraz przekonanie, że mam dystans do tego, co teraz tutaj zastaję w kulturze Zachodu. Ale nie oszukujmy się - bardzo szybko się o tym zapomina. Po wyprawie cieszę się smakiem jajka i tym, że mogę umyć włosy i tym, jak cudownie mogę się wyspać we własnym łóżku. Niestety, po paru dniach to mija i zaczynam, jak każdy inny, uczestniczyć w wyścigu szczurów. Na szczęście z biegiem czasu nabieram coraz więcej dystansu do świata, do życia i siebie samej. Ciągle jednak trzeba się pilnować. Im dłużej jestem tam - wśród obcych kultur, tym lepiej funkcjonuję tutaj.

Na spotkaniu z młodzieżą wspomniała pani o wyjeździe na Kubę. W jakim celu chce się pani tam udać?

Chciałabym zrealizować jeden z odcinków cyklu „Kobiety na krańcu świata”, bo mam tam ciekawą bohaterkę, która jest kierowcą taksówki. A jak wiemy, w taksówce powstaje niezły tygiel kulturowy i przewijają się przez nią różne ciekawe osoby. Poza tym konkretnym celem Kuba fascynuje mnie jako taka. Właściwie każda kultura i każdy kraj mnie fascynuje. Wydaje mi się, że osoba Fidela Castro i system, który tam cały czas funkcjonuje sprawiają, że jest to miejsce, które warto teraz zobaczyć. Zobaczyć te skrzydlate samochody, amerykańskie krążowniki i tych ludzi, którzy niby już myślą swobodnie i mają otwarte umysły, jednak w pewien sposób cały czas są mocno ciemiężeni przez system, więc na pewno warto Kubę odwiedzić. Przy tym jest to miejsce bardzo barwne, tętniące egzotycznymi rytmami, pachnące kubańskimi cygarami. Ta kraina jawi mi się jako miejsce szalenie ciekawe i barwne fotograficznie.

Czy wierzy pani, że spotkania z młodzieżą mogą przysporzyć pani naśladowców?

To by było bardzo nieskromne, gdybym tak uważała, więc jestem ostrożna w wyrażaniu takich stwierdzeń. Myślę po prostu, że dla mnie te spotkania z młodzieżą są bardzo inspirujące. Uwielbiam patrzeć na ten błysk w oku, który mają młodzi ludzie. Potem to gdzieś umyka w natłoku codziennych spraw. Zawsze jestem też ciekawa pytań, które zadadzą. Poza tym młodzież ma fenomenalną cechę pewnej bezczelności, którą bardzo lubię: pojawia się na przykład otwarta krytyka pewnych rzeczy, które robię i to sobie cenię, bo jest dla mnie w jakiś sposób rozwijające. Każda konstruktywna krytyka mnie rozwija. Z biegiem czasu, dojrzewając, ludzie chcą być tacy grzeczni, mili i układni, że już takich rzeczy nie mają odwagi mówić, więc pod tym względem spotkania z młodymi ludźmi są zawsze dla mnie wartościowe.

Czy powrót do domu po takiej wyprawie jest wejściem w szarą rzeczywistość?

Nie, to nie jest tak. Jak już powiedziałam, z coraz większym dystansem podchodzę do wielu spraw. Rzeczywiście jest tak, że wracam po wyprawie dwumiesięcznej, po czym robię normalnie pranie, zjem coś, pójdę z dzieckiem na spacer i jestem już tutaj, na miejscu. Całą sobą. Nie jestem na etapie osoby, która potrafiłaby się zdecydować tylko na "wyprawowe" wolne życie albo żeby się zdecydować na życie jedynie tutaj. Chyba jedno i drugie jest mi potrzebne do pewnego balansu. Można by uznać, że mam też rozdwojenie jaźni, ale nie cierpię z tego powodu. Przychodzi taki moment, że czuję się w pracy przepalona i potrzebuję oddechu, ale przychodzi też taki moment na wyprawie, że mam już dość i chcę wrócić tutaj. W gruncie rzeczy gdzieś tam w głębi ducha jestem wojownikiem i czy walczę na wyprawach o przetrwanie i o osiągnięcie celu, czy też walczę tutaj o pewne sukcesy zawodowe, to sprawia mi taka samą frajdę.

Do jakiego zakątku świata najchętniej by pani wróciła?

Gdybym chciała gdzieś mieszkać za granicą, przynajmniej przez jakiś czas, to wybrałabym RPA, ponieważ jest to niezwykły tygiel kulturowy. A poza tym są tam przepiękne widoki, najlepsze miejsca do nurkowania, do wspinaczki i co może niekoniecznie powinnam powiedzieć, mają tam fantastyczne wino. Wyjątkowo piękne miejsce, stanowi ono dla mnie esencję radosnego życia.

Który z podróżników jest dla pani wzorem?

Najbardziej podziwiam Elżbietę Dzikowską za to, że od tak wielu lat jest dla nas wszystkich inspiracją i cały czas potrafi utrzymać tę koncentrację, o której mówiłam. Zawsze, gdy do niej dzwonię, Elżbieta jest gdzieś w drodze albo właśnie skądś wraca. Wychowałam się na jej programach i w pewnym sensie dzięki niej jestem podróżnikiem.

Planuje pani kolejne wyprawy po powrocie z Kuby?

Liczę na realizację mojego programu „Kobieta na krańcu świata II”, ale oczywiście też chcę się wspinać. Odpuszczę sobie góry mające 8000 metrów, bo to są wyprawy, które muszą trwać dwa miesiące, a ja nie mogę tyle czasu poświęcić ze względu na małe dziecko. Jednak góry po 7000 metrów w Himalajach są w moim zasięgu. Ama Dablam to będzie pierwszy szczyt, na który się wybiorę.

* Spotkanie w sali gdyńskiego Liceum Jezuitów, w ramach cyklu spotkań Biesiady Literackiej z najwybitniejszymi polskimi podróżniczkami i podróżnikami. Przyznam, że spotkanie z naczelną NG  było miłym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że małodusznie wciąż pamiętałem pierwszą edycję Big Brothera, która niezbyt pozytywnie rzutowała na mój obraz Wojciechowskiej, umieszczając ją raczej w kontekście tych mniej poważnych przedsięwzięć medialnych. Spotkanie w auli OLJ zdominowała jednak refleksja, że dzisiejszy obraz Wojciechowskiej nie ma nic wspólnego z tym sprzed dekady. Ukazuje jasną stronę mediów, nieustannie przecież atakowanych za demoralizację i bezideowość. Jako nauczyciel zobaczyłem również przedsięwzięcie wychowawcze, jakich mało w polskiej szkole. Otóż Wojciechowska w swoim przekazie ukazuje - i to w sposób komunikatywny oraz przekonywująco szczery - świat, który zachwyca i pociąga. W świecie Wojciechowskiej nie ma marazmu i czających się wszędzie zagrożeń, choć jest w nim o co walczyć: o realizację marzeń swoich a także innych, również tych pokrzywdzonych przez los, wojny, niesprawiedliwość społeczną. Jest to świat, który warto poznawać, a dla poznania warto się trudzić. Życie według Wojciechowskiej to realizacja własnych pasji, które nie istnieją w oderwaniu od troski o innych. Ich realizacja zależy tylko od nas - góry zdobywa się głową, a nie sprawnością fizyczną. I, opowiadając młodzieży o tym, jak podejmuje decyzję o włączeniu się w kolejny projekt podróżniczy, przytacza pytanie zadane swoim zagranicznym współorganizatorom: Mind is enought? "Głowa wystarczy?", reszta to kwestia dobrej organizacji, przygotowań - często żmudnych - ale przy odpowiednio silnej woli działania zawsze skutecznych. Jak wyraziła w parafrazie znanego cytatu biblijnego, przy odpowiedniej determinacji góry można nie tylko zdobywać, ale i przenosić. Przy tym nie kreuje się na osobę wyjątkową, posiadającą jakieś niepowtarzalne cechy. Ukazuje się jako kobieta przeciętna - i to bez krygowania typowego dla osób publicznych. Nie uważa się za osobę szczególną w żadnym względzie - sukcesy odnosi dzięki wytrwałym działaniom w realizacji projektów. Spotkanie było też dobre w sensie komunikacji. Myślę, że to kwestia braku sztuczności - a najgorsze, co widuję na tego typu imprezach, to krygowanie się w stylu "cześć, równiachy, to ja, wasza równiacha". Żadnej nachalnej dydaktyki, żadnego smrodku, mrugania i klepania po plecach. Bez nudnego już "łał, jesteście zajebiści". Po prostu przystojna, sympatycznie uśmiechnięta kobieta, naturalna i bezpośrednia, emanująca radością istnienia oraz ciekawością świata i stworzenia... Widać, że kontakt z młodzieżą sprawia jej dużą przyjemność.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Góry zdobywa i przenosi - Martyna Wojciechowska
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.