Gra w klasy. Snobizm po amerykańsku
"Prawdziwy snob ma w życiu tylko dwa cele. Dorównać tym, którzy stoją od niego wyżej na drabinie społecznej. Ich bowiem szanuje. I utrzymać dystans wobec tych, co stoją niżej, i którymi pogardza. To decyduje o większości podejmowanych przez snoba decyzji - co je, co pije, jak się ubiera, co czyta, gdzie mieszka, czym jeździ, co (i kogo) podziwia, z kim się spotyka i gdzie chodzą do szkoły jego dzieci".
Brzmi znajomo? I powinno. Bo snob opisany w podręczniku "snobologii stosowanej" uchodzącym dziś za klasykę gatunku - "The Snobbery" Josepha Epsteina (pierwsze wydanie w 2002 roku) - to snob amerykański.
Co ma wspólnego snobizm z demokracją? Jak wynika z lektury książki Epsteina - więcej, niż można przypuszczać. Według tutejszych snobologów, uzasadniających tę swoją opinię kilometrami uczonych analiz, fala rywalizacji na kolory tapet, marki samochodów, sposób spędzania czasu wolnego oraz akcent, z jakim wymawia się nazwę pieczywa Pepperidge, zalała bowiem Amerykę dopiero w chwili, gdy pękły tradycyjne bariery klasowe, a przed każdym amerykańskim Kowalskim otwarły się niespodziewanie perspektywy awansu. Odtąd snobizm zmienił charakter z intelektualnego na materialny, a w ujęciu psychologicznym z niewinnej zabawy znudzonej życiem arystokracji stał się objawem społecznej nerwicy lękowej. Wyrazem socjalnej niepewności większości nowo wykreowanej middle class.
Ta diagnoza pasuje zresztą - jak się zdaje - do wszystkich społeczeństw, które doświadczyły przyspieszonej demokratyzacji, a wraz z nią awansu społecznego na skalę masową. Mówiąc po ludzku - kiedyś formy towarzyskie wynosiło się po prostu z rodzinnego domu. Teraz należało dopiero stworzyć modele sposobu życia odpowiednie dla nowych podziałów społecznych, w tym zwłaszcza dla "klasy średniej". I potem - już w wymiarze indywidualnym - próbować się do nich jakoś dostosować.
A że te próby, zwłaszcza w przypadku aspirowania do klasy wyższej niż aktualna, dają nierzadko efekt komiczny, to już zupełnie inna historia.
Jak do tej pory, najlepiej opisana chyba w niezwykle przenikliwej (przez co wielce zabawnej) publikacji "Class : A Guide Through the American Status System" autorstwa profesora socjologii z Harvardu Paula Fussella.
Fussell podzielił tam amerykańskie społeczeństwo na aż dziewięć klas społecznych, tylko dwie z nich - Top Out of Side i Bottom Out of Side uznając za wolne od niekończącego się nigdy przymusu udowadniania stylem życia swojego społecznego statusu. Pierwsza z tych klas to najbogatsi z bogatych, którzy nie muszą i nie chcą nikomu niczego udowadniać marką auta czy dyplomem Harvardu. Druga, to z kolei najbiedniejsi z biednych, którym na udowadnianiu czegokolwiek i tak nie zależy.
Pozostałych siedem klas, podzielonych według oczywistego w Ameryce kryterium dochodowego, to w kolejności: Upper Class (stare pieniądze, milionerzy, którzy nie muszą pracować), Upper Middle (majętni profesjonaliści - prawnicy, inżynierowie, lekarze, naukowcy, biznesmeni) , Middle Class (to wiadomo), High Proletarian (pieszczotliwie nazywani przez autora "prolami" pracownicy fizyczni poszukiwanych profesji: elektrycy, hydraulicy, mechanicy samochodowi itd.), Middle Prole (niewykwalifikowani robotnicy oraz personel w usługach - kelnerki, kasjerki, itp.), Low Prole i wreszcie Destitute (bez środków do życia). O przynależności do którejś z wymienionych grup decydują oczywiście pieniądze. Ale nie wyłącznie. Bowiem w ramach zbliżonych dochodów przesądza o tym jeszcze sposób życia.
Co się liczy? Styl ubierania się i urządzaniu domu czy mieszkania. Wykształcenie. Zajęcia w czasie wolnym. Lektury i zainteresowania. A także to, jak i o czym się... mówi.
Jak to działa? A, choćby tak, jak demonstruje Living Room Scale, czyli "test salonu".
Na początek przyznajemy sobie 100 punktów. A potem dodajemy lub odejmujemy kolejne, według następującego schematu:
Parkiet (+8), linoleum (- 6), wall to wall carpet (+2), klasyczny kominek (+4), nowy dywan perski (- 2 za sztukę), stary dywan perski (+5 za egzemplarz), oryginalne malarstwo znanego autorstwa (+8 za sztukę), oryginalna grafika lub fotografia (+ 5 za egzemplarz), każda reprodukcja Picassa (- 2 ), twórczość plastyczna rodziny i znajomych (- 4 za egzemplarz), zasłony okienne (+ 5), rolety (- 2), rolety winylowe (- 5), oryginalna lampa Tiffany (+ 3), replika lampy Tiffany (-4), każdy olejny portret członka rodziny (-3), każda wyeksponowana w livingu " kolekcja" (na przykład porcelanowych figurek) (-4), plastikowe pokrowce na meblach (-6), podobne pokrowce na abażurach (-4), AGD (-6), motocykl lub rower (-10), egzemplarze "National Enquirer" (-6), "Reader’s Digest" (-3), "National Geographic" (-2), "New Yorker" (+1), "New York Review of Books" (+5), "Hudson Review" (+8), brak magazynów (-5), każda rodzinna fotografia czarno-biała (-2), kolorowa (-3), miniaturowe drzewko cytrusowe w doniczce (+8), palma (+ 5), torba na kręgle (-6), akwarium (-4), kompozycje dekoracyjne ze skóry (-4 za każdą), każde krzesło "komputerowe" (-2) , wydawnictwa w obcym języku (za wyjątkiem hiszpańskiego) (+7), obelisk szklany lub marmurowy na stoliku kawowym (+9), każdy mebel starszy niż 50-letni (+2), mniej niż 5 dzieł sztuki na ścianach (-5), każda półka z książkami (+7), książki leżące wszędzie, zwłaszcza na podłodze (+ 6), meblościanka (-4), tv-unit typu kino domowe (-4), cokolwiek brytyjskiego (+1 za sztukę), cokolwiek egipskiego (-4 za egzemplarz), każdy oprawiony dyplom (-2), każda oprawiona " sentencja" (-3), wszystko oprawione w szylkret (+ 1 za sztukę), ozdobne moldingi (-5).
Powyżej 245 punktów - congratulations! - niezależnie od stanu konta właściciel livingu należy, przynajmniej mentalnie, do upper class. Do 185 - do upper middle. Do setki - do middle. Między 100 a 50 - jest mentalnym high prolem. A poniżej 50 punktów tylko low prolem, niestety.
Bo nie od dzisiaj wiadomo, że pieniądze pieniędzmi, ale klasa (w tym wypadku społeczna) zależy nie tyle od kasy (to też, of course) co od klasy.
Skomentuj artykuł