Mamo, potrzebujesz w życiu cudu?
Część spraw opatrzyłam etykietką "niemożliwe". A przecież chcę, żeby działy się cuda. Dlatego wczoraj, jak co tydzień uciekłam na godzinę z mojego codziennego zabiegania.
Jesień za oknem. Gdyby ktoś tego nie zauważył, patrząc na przygnębiające szare chmury i słuchając deszczu uderzającego w szyby, łatwo odgadłby to po obejrzeniu chociażby jednego bloku reklam. A wśród nich - specyfiki na kaszel suchy i mokry, grypę, przeziębienie i każdą inną jesienną dolegliwość.
Moja szafka z lekami też jest ich pełna, a wizyta w aptece często kończy się tym, że wracam do domu z kolejnym zestawem witamin w torebce. Z torebki zestaw zazwyczaj wędruje do szafki. A w szafce - ładnie wygląda, dowodząc tego, jak bardzo dbam o siebie. Tego, że żaden, nawet najcudowniejszy lek nie działa, gdy go nie stosuję, nagminnie nie zauważam…
Wczoraj jak co tydzień uciekłam na godzinę z mojego zwykłego zabiegania po to, by w ciszy wpatrywać się w Jezusa w Najświętszym Sakramencie i chłonąć pokój, którego tak bardzo potrzebuję. Pomyślałam, że to wszystko nie mieści się w głowie. To, że Bóg może być w kawałku Chleba, tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Że przychodzi tak cicho, pokornie, w pewnym sensie bezbronny - dokładnie tak samo, jak dwa tysiące lat temu w Betlejem.
Wiem, że nie każdy podziela tę wiarę. Śmiem twierdzić, że wśród osób przychodzących do kościoła, też tej wiary brakuje. A jednak, mówiąc ogólnie, my, katolicy, wierzymy że w każdym kościele, w każdym tabernakulum czeka na nas Jezus. Jest tam prawdziwie obecny - On, Bóg-człowiek, wszechmogący Pan, przed którym zgina się każde kolano. Bóg, do którego cichej obecności można przyzwyczaić się tak mocno, że się Go nie zauważa, nawet jeśli za każdym razem przyklęka się przed nim mniej lub bardziej świadomie. Albo wykonuje dziwnego rodzaju dygnięcie, charakterystyczne dla części elegancko ubranych pań po pięćdziesiątce.
Jeśli mam Boga na wyciągnięcie ręki, to czego więcej mi trzeba? Jeśli Bóg zaprasza mnie do rozmowy i do wspólnego działania, to czemu część spraw w moim życiu opatrzyłam etykietką "niemożliwe"? Czy to nie kłóci się z wiarą w Boga, który wszystko może - w Boga, który jest tak blisko, że mogę na Niego patrzeć i spędzać z Nim czas?
Chcesz cudów w swoim życiu? - pomyślałam. To traktuj Boga jak Boga. To przyjdź do Niego jak do Boga. Nie jak do kumpla, na którym zależy ci tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Nie jak do partnera handlowego, któremu możesz powiedzieć: "To ja Ci teraz dwa różańce, a Ty mi dobrą pogodę załatw na następną sobotę i będziemy kwita".
Przyjdź do Boga jak do Boga. Potraktuj Go serio, bez stawiania Mu warunków, za to z wiarą w to, co mówi. Potraktuj Go jak swoją jedyną opcję. I nie dziw się, jeśli nie doświadczasz Jego działania, bo odstawiasz Go na boczny tor w swoim życiu. Na później albo na jakieś inne, lepsze czasy. To tak nie działa. Aż boję się porównywać to z moimi witaminami, które odstawiam na półkę licząc, że moje dobre chęci ich zażywania zmienią cokolwiek w moim stanie zdrowia.
Ale trochę tak właśnie jest. Żeby doświadczyć Bożego działania, trzeba przejść z pozycji widza i obserwatora w rolę kogoś, kto daje się w to działanie wciągnąć. Jak w Egipcie, z którego Izraelici zostali wyprowadzeni w cudowny sposób, a jednak również przez konkretny wysiłek, bo trzeba było przecież stawiać nogę za nogą, krok za krokiem, w nieznane. W dodatku w kierunku pustyni. Chcesz cudów w swoim życiu? To uwierz, że Bóg jest blisko. To działaj tak, jak ci ta wiara podpowiada. Zaryzykuj i wejdź w relację.
Nie masz w tym naprawdę nic do stracenia. A możesz zyskać życie o Niebo lepsze od wszystkiego, co mogłabyś sobie wyobrazić…
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł