Moje trzy sposoby na brutalność świata
Matka zgłosiła się do szpitala z czteroletnim dzieckiem, które nie żyło od kilku godzin. Co jakiś czas brutalność świata uzmysławiają mi wiadomości takie jak ta.
Co jakiś czas brutalność tego świata - od której zazwyczaj uciekam myślami - dogania mnie przez wiadomości takie jak ta przeczytana ostatnio. Matka zgłosiła się do szpitala z czteroletnim dzieckiem, które nie żyło już od kilku godzin, a na którego ciele widoczne były ślady długotrwałego stosowania przemocy. W takich chwilach nie wiem, czy więcej we mnie gniewu czy smutku, bo czytam o koszmarze, jakiego doświadczyło małe dziecko, a który ciężko byłoby unieść nawet osobie dorosłej.
Tak się składa, że wczoraj brałam udział w dyskusji, w której na ławie oskarżonych zasiadł Bóg. Zarzut: brak reakcji na zło, które dotyka niewinnych. Wyrok: winny. (A może: "Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!"…?). Dzisiaj wróciły do mnie tamte słowa i pomyślałam sobie, że to nie Bóg jest okrutny. To człowiek przechodzi sam siebie, dopuszczając się czynów, które nie mieszczą się w głowie. Bo kto może skatować czteroletnie dziecko? Kto może biernie patrzeć na cierpienie i samotność takiego małego człowieka, który bardzo pragnie czuć się bezpieczny i kochany?
W takich chwilach zastanawiam się, czy mogę zrobić coś więcej oprócz wyrażania swojego ubolewania i oburzenia. Komentarze pełne skrajnych emocji, towarzyszące każdej wiadomości o takim okrucieństwie, mogą pomóc wyładować gniew, ale nie naprawią świata. Wierzę jednak, że jest coś, co mogę zrobić - coś więcej, niż tylko napisanie, że nie zgadzam się na stosowanie przemocy czy udział w marszu milczenia.
Kochaj
Kiedy zderzam się z brutalnością świata, w pierwszym odruchu przytulam tych, których kocham. Nie mogę naprawić całego zła, jakie jest w świecie. Mogę natomiast zadbać o to, żeby w moim otoczeniu było go jak najmniej - i to już jest jakiś wkład w naprawianie świata! Mogę robić rzeczy małe, ale konkretne - przytulić swoje dziecko, zrobić na kolację naleśniki, zaśpiewać ulubioną kołysankę. Wiem, że to brzmi banalnie i że dotyczy tylko najbliższych, wierzę jednak, że świat zmienia się właśnie w taki sposób - a przynajmniej można podejmować takie próby.
Gdy dzielę się miłością, inni niosą ją dalej w świat. Jest szansa, że dziecko, doświadczające w domu życzliwości, w przypadku konfliktu z kolegą ze szkolnej ławki zacznie od próby dyskusji, a nie od rzucania się z pięściami. Ktoś, kto ćwiczy w domu dzielenie się zabawkami z młodszym bratem, być może chętniej podzieli się w szkole drugim śniadaniem z kimś, kto go nie ma. Małe, banalne rzeczy - ale właśnie ten sposób nasze otoczenie staje się trochę lepsze. Dzieje się to powoli i nie jest łatwe do zauważenia. W przeciwieństwie do szokujących wiadomości o przemocy, żaden z takich małych aktów dobroci nie trafi na pierwsze strony gazet. Mało prawdopodobne, że dowiemy się, jak wielki wpływ miało takie dobro puszczone w obieg, ale ja wierzę, że może być z nim tak, jak z ewangelicznym talentem, przynoszącym dziesięciokrotny zysk. Poza tym takie dobro to konkret - to więcej niż najpiękniejsze słowa w komentarzu na Facebooku czy szlachetne postanowienia.
Reaguj
Kilka lat temu naszą lokalną społecznością wstrząsnął wypadek, w którym zginęła ciężarna kobieta. Była pasażerką samochodu prowadzonego przez jej męża, który przeżył, choć w ciężkim stanie. Wypadek spowodował pijany kierowca, który wyszedł z niego bez szwanku… Przypomniałam sobie o tym, gdy jadąc tą samą trasą, trafiłam na samochód, który zmieniał pasy z prawego na lewy i z powrotem, jeżdżąc od pobocza do pobocza. Nie myśląc zbyt długo, zatrzymałam się i zadzwoniłam ja policję. Była to zresztą rozmowa, która nauczyła mnie, że mężczyzni i kobiety jednak w inny sposób opisują smochody. Reakcją na moją relację i dokładny w moim rozumieniu opis pojazu (powiedziałam przecież, jaka marka i kolor, no i że samochód jest osobowy) było bardzo trudne pytanie:
"To był hatchback czy combi?"
Najważniejsze było jednak to, że w sąsiedniej miejscowości byłam świadkiem zatrzymania kierowcy tego samochodu przez policję i poczułam się spokojnie. Zdziwiłam się jednak, że gdy opowiadałam tę historię, reakcją wielu osób było zaskoczenie. "Naprawdę zadzwoniłaś na policję?… No tak, tak, to bardzo dobra reakcja, tak się powinno robić, ale…".
Co w tym dziwnego? Jaki to wysiłek? Minimalny. Trzeba tylko przyjąć, że gdy widzi się zło, trzeba na nie reagować, bo w przeciwnym wypadku będzie się za nie współodpowiedzialnym. Ja w tamtym momencie myślałam o zagrożeniu, jakie stwarzał pijany kierowca i o tym, że jeśli nie zadzwonię, ktoś może zginąć - już nie tylko przez niego. Również przeze mnie.
Tym, co dziwi mnie, gdy czytam o maltretowanych dzieciach, jest brak świadków. Nawet jeśli dziecko nie chodzi do przedszkola, wychodzi przecież z domu, spotyka dorosłych - na podwórku, w sklepie, czy w kościele. Czy na widok siniaków na dziecięcej rączce powinno się reagować? Czy może lepiej przyjąć, że to wynik nieostrożnej dziecięcej zabawy, w której czasem zdziera się łokcie i kolana? Czy przestraszony wzrok dziecka może związany jest z jego nieśmiałością? A nawet jeśli w tej rodzinie dzieje się coś złego, to ktoś odpowiedni pewnie to zauważy i zareaguje. Ja nie będę się wtrącać, bo to nie moja sprawa.
"To nie moja sprawa"
To właśnie taki napis powinien widnieć na wieńcach pogrzebowych dzieci, o których czytamy w gazetach, a które być może spotkaliśmy w przedszkolu czy warzywniaku. Nie "Mały Aniołek", nie "Spoczywaj w pokoju".
"To nie moja sprawa". Te niewinne słowa mogą mieć właśnie taki finał.
Kup skarpetki
To wszystko, o czym pisałam, to jednak wciąż za mało. To za mało w świecie, w którym nie chcemy widzieć zła. Ja od tego zła uciekam, chociaż nie robię tego z premedytacją. Po prostu wygodniej jest tkwić w swoim bezpiecznym świecie, obdarzając miłością najbliższych i ciesząc się z ich radości. Tymczasem tuż za ścianą mogą rozgrywać się małe i wielkie dramaty, na które nie mam wpływu. Dobrą wiadomością jest jednak to, że w wielu przypadkach nie muszę być jedynie widzem.
W okresie przedświątecznym pojawia się wiele możliwości, by wesprzeć osoby potrzebujące.
Ja w tym roku trafiłam na stronę Wirtualej Choinki. Pod choinką, jak to zwykle bywa, znajdują się prezenty - na razie wirtualne. Na stronie pełno jest dziecięcych marzeń, w niektórych przypadkach bardzo konkretnych - gdy chodzi o lalkę, grę czy książkę. Jednak z niektórych listów do Mikołaja, oprócz obietnic bycia grzecznym , można między wierszami przeczytać dużo więcej, bo co może dziać się w domu dziewięciolatka, który wśród kilku wymarzonych drobiazgów wymienia nowe skarpetki?…
Nie jestem w żaden sposób związana z organizatorem tej akcji i nie znajdziecie tu szczególnego zaproszenia do wzięcia w niej udziału. Kto wie, może macie lepszy pomysł na to, w jaki sposób komuś podarować trochę radości w święta. Może na pomoc czeka sąsiad albo jakieś dziecko z klasy Waszego dziecka - ktoś, kto jest bardzo blisko.
Może na Wasz dobry gest czeka ktoś, do kogo trzeba przekopać się (jak przez zaspy) przez czeluści internetu. Nie wiem - wiem jednak, że warto zrobić cokolwiek, zamiast nie robić nic. Warto to zrobić teraz, a nie jutro, bo jutro na głowę spadnie Wam tysiąc codziennych problemów i nie będzie na to czasu. Warto zrobić coś.
Ja zamierzam kupić skarpetki, najlepsze, jakie będą w sklepie. Ciepłe, mięciutkie, takie które zakłada się, by poczuć się jak w domu. Nie naprawię tym świata i nie uchronię kolejnych dzieci od koszmaru domowej przemocy. Ale mogę dać komuś trochę swojego ciepła i miłości w bardzo konkretny sposób. Mogę zrobić chociaż tyle.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu chrześcijańska mama.
Skomentuj artykuł