Nie wierzyłam "na słowo". Z zazdrością patrzyłam na innych
Z pewną zazdrością patrzyłam na tych, którym ta relacja przychodziła naturalnie i bezproblemowo. W wyjściu na prostą nie pomagały dyskusje i kiczowate święte obrazki...
Zawsze z zazdrością patrzyłam na ludzi, którym relacja z Maryją przychodziła naturalnie i bezproblemowo. U mnie ten bezproblemowy okres był bardzo krótki - na tyle znaczący jednak, żebym wyniosła z niego niezrozumiałe dla mnie i trudne do wytłumaczenia, a jednak żywe zamiłowanie do modlitwy różańcowej.
Wszystko, co działo się później, przynosiło nowe komplikacje w tej relacji.
W wyjściu na prostą nie pomagały znane wielu z nas dyskusje o tym, czy modlitwa za wstawiennictwem Maryi jest biblijna, czy też nie. Nie pomagało też wszystko to, co jest pierwszym moim skojarzeniem z duchowością Maryjną - kiczowate święte obrazki, mechanicznie potwarzane wezwania litanii i chóralne "módsiezanami", kwieciste i nie do końca chyba teologicznie poprawne kazania, w których Maryja zajmowała miejsce Jezusa (tak, słyszałam takie).
Pomogło dopiero spotkanie - bo kobiety czasem tak mają, że nie potrafią uwierzyć na słowo i tak jak niewierny Tomasz, muszą może nie dotknąć, ale chociaż porozmawiać. Spotkać się prawdziwie - by zrozumieć. Ten, który zna mnie najlepiej, wiedział że moją drogą do Maryji nie będzie ani wspomniana już analiza biblijnych cytatów, ani zagłębianie się w dalekie mi klimaty pobożnych westchnień. Dlatego pewnego dnia, gdy w czasie modlitwy po raz kolejny wczytywałam się w słowa Łukasza, opisującego scenę Zwiastowania, szepnął mi do ucha po prostu: "Wiesz, to moja Matka".
Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie to więcej niż wszystkie dyskusje, teologiczne analizy dogmatów i kilometrowej długości litanie. Spotkanie z Miriam zaaranżowane przez Jej Syna. Spotkanie, którego przestrzenią jest Boże Słowo. Spotkanie, które uświadomiło mi to, co jest bardzo oczywiste - że Maryja jest Matką mojego Pana (Łk 1,43). Jest Matką kogoś, kogo bardzo kocham i podziwiam, kto jest dla mnie wzorem i moim Mistrzem. Skoro Ona jest Jemu tak bliska, to chciałabym bardzo, żeby była bliska również dla mnie.
I ja wiem - och, ja bardzo dobrze, bo z własnego doświadczenia, wiem - że można sobie radzić bez zapraszania Jej do swojego życia. Można budować relację z Jezusem bez Maryji, można iść przez życie bez Niej.
Można również, stosując ten sam tok myślenia, iść do Nieba na piechotę. Można próbować nawet bez butów, chociaż zawsze wygodniej jest w przystosowanym do trudnych warunków obuwiu specjalistycznym, bo przecież ta droga nie należy do łatwych. Można próbować na rowerze czy hulajnodze, można próbować łapać stopa, byle tylko podróżować w dobrym kierunku.
Ja mam jednak to szczęście, że dostałam mercedesa. Serio. Nie tylko wszystko, co napisane w Biblii, ale też mądrość dwudziestu wieków wierności nauce Jezusa. Mądrość i doświadczenie świętych. Wstawiennictwo i przykład męczenników. Sakramenty. Eucharystia, bez której nie ma życia. Spowiedź i kierownictwo duchowe. I nieustanna opieka Kogoś, kto był bliżej Jezusa niż ktokolwiek z nas mógłby marzyć - Jego Matki. Taki pakiet dostałam w dniu chrztu świetego. Szczęściara ze mnie i doceniam to.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł