Prezent to coś więcej niż rzecz. "Powiedz mi, co kupiłeś ukochanej osobie, a powiem ci, kim jesteś"
W dawaniu komuś czegoś tak naprawdę nie chodzi tylko o tę rzecz. Prezenty są odbiciem naszych relacji z ludźmi.
Wystarczy elegancka koszula i fantazyjne spinki do mankietów, czy też trzeba sięgnąć głębiej do kieszeni? A czym pobudzić do życia babcię? Może butelką biovitalu lub melatoniny (przed użyciem, oczywiście, skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą)? Jaki prezent zrobić ulubionemu zięciowi, a jaki synowej, co przestała się odzywać? Co? Komu? Za ile? Jakiej marki? W jakim sklepie?... Głowa zaczyna pękać od bólu, a szafy od upominków, niespodzianek, miłych drobiazgów i podarków.
Powiedz mi, co kupiłeś ukochanej osobie, a powiem ci, kim jesteś! To czysta prawda: prezenty są doskonałym odbiciem naszych relacji z ludźmi i ze światem. Robienie podarków przypomina rozwiązywanie znanych w psychologii testów projekcyjnych, które niczym Tischnerowska “tyż prowda" - czy tego chcesz czy nie - odsłonią wstydliwą treść twojej podświadomości.
Kupiłeś dziewczynie komórkę? Jesteś stereotypowy, brak ci wyobraźni i na dodatek chcesz kontrolować każdy jej ruch, nie mówiąc o tym, że oglądasz za dużo reklam. Chcesz chłopakowi dać ciepły sweter? Pewnie boisz się, że cię zostawi lub wytykasz mu, że jest zbyt chłodny i szorstki. No, może trochę przesadziłem (czasem i psycholodzy osiągają trzeci stopień prawdy wg J. Tischnera), ale czy aby do końca? Przecież dzień i noc jesteśmy bombardowani reklamą, a armie speców od marketingu dyktują nam nie tylko co kupić, ale co przy tym myśleć i odczuwać. Oczywiście oni mówią zupełnie co innego niż ja: telefon komórkowy to nowoczesność, otwarcie na świat, inteligencja; sweter zaś oznacza bliskość, bezpieczeństwo i troskę. Cóż: ich klient i oni pany! Czas sentymentalnych wypraw po gwiazdkowe prezenty już się skończył, nastał czas psychologii konsumenta i handlowej inżynierii umysłu.
Gdy rzeczy znaczyły coś więcej
Młodszym czytelnikom trzeba przypomnieć czym było kupowanie prezentów w dawnych czasach, gdy rzecz nie ograniczała się do siebie samej, ale miała wymiar... metafizyczny. Weźmy na przykład taką zwykłą pomarańczę. Dziś można ją kupić w każdym sklepie i przez cały rok, a dawniej był to owoc występujący okresowo i najczęściej pod... choinką. Dziś to pospolity południowy cytrusowiec, a jeszcze kilkanaście lat temu pomarańcza to było święto, synonim wspólnoty co najmniej dwóch albo trzech, a nawet namiastka ruchu oporu i konspiracji, bo przy konsumpcji skrupulatnie rozdzielonych cząstek przychodziły do głowy różne wywrotowe myśli, zwłaszcza gdy poprzedzone były długim staniem w tasiemcowych kolejkach. Aż strach pomyśleć, że te czasy dziś służą nam za przypomnienie czym było (i jest) robienie prezentów. Ale tak to niestety w tym naszym poplątanym świecie jest: najlepiej na kolorach znają się ślepi, na chodzeniu chromi, a na robieniu prezentów ci, co nic nie mają. Bo wtedy, gdy nic nie można było kupić i ludzie niewiele posiadali, byliśmy najbardziej twórczy.
Przypominam sobie futro z nutrii, które mój ojciec podarował mamie. Nie była to super niespodzianka, bo nutrie zanim podzieliły się z mamą skórą najpierw na naszych oczach dorastały i przybierały na wadze, by w końcu urozmaicić nasz rodzinny łańcuch pokarmowy. Ale proces przygotowania prezentu tak mocno rozciągnął się w czasie, że dał - filozoficznie mówiąc - do myślenia nawet tym najbardziej ociężałym z nas. W robienie prezentu wciągnięci zostali wszyscy, każdy gest (banalne dolanie wody lub skoszenie świeżej trawy dla futrzaków) był udziałem w tej wspólnej, a dla nas kinder niespodziance. To nic, że dziś futro gryzą mole, no i wstyd się w czymś tak rudym pokazać w kościele. Ważna jest nauka, która spłynęła na nas biednych.
Prezent to coś więcej niż rzecz lub martwy przedmiot. Prezent to ucieleśnienie ludzkich relacji, zmaterializowana idea prawdy, dobra i piękna. Nawet gdy kogoś zabraknie, to pozostanie po nim ten materialny znak jego obecności, myśli i uczuć. Pozostanie dar, którym prezent się stanie. Współczesność już tego nie rozumie, bo rządzi się zupełnie innymi prawami: chce sprzedawać i sprzedawać, wymieniać rzeczy całkiem jeszcze dobre, na zupełnie nowe. Dlatego przestrzeń wokół nas zapcha się przedmiotami, które do niczego nam nie są potrzebne. Zamiast darów, które miały do nas przemawiać i metafizycznie “mrugać oczami", będziemy mieli szafy wypchane nieużywaną odzieżą, półki uginające się pod ciężarem niesłuchanych płyt i kaset oraz szykowne biblioteczki pełne nieprzeczytanych książek. Zabraknie nam czasu i sił, by się nimi zająć, tym bardziej, że za ofiarowanymi przedmiotami nie będzie już wyczuwalna niczyja życzliwa obecność. Ale dość tego krakania. Zobaczmy raczej co z tym zrobić.
Dać, to znaczy być!
Prezent powinien być darem, a dziś najcenniejszym darem jest obecność i więź. Doskonale wyczuwają to nawet współcześni, gdy właśnie prezentami próbują tę obecność zastąpić lub jej brak wynagrodzić. Stąd zasada pierwsza: nie dawaj prezentów, które mają cię zastąpić lub coś naprawić, odkupić czy odczynić! Przekupywanie własnych dzieci lub żony jest niedopuszczalne, bo jest gwoździem do trumny wzajemnych więzi. Znam takie domy pełne luksusu, zbytku i... samotności, a nawet rozpaczy. Tam prezenty już nie znaczą tego, co znaczyć powinny - obecności i życzliwej troski o potrzeby kogoś bliskiego. Druga zasada dotyczy trudności, jaką mamy z bliskością: Mimo wszystko bądź blisko! Jeśli nie wiesz jak, bo na kursach zarządzania i asertywności tego nie uczą, to kup skrzynkę puzzli (najlepiej 1000 elementów, bo z 500 za szybko sobie poradzicie, a 5000 zniechęci) i układaj z rodziną. Pod koniec bliskość nie będzie już tak porażającym słowem.
We współczesnej psychologii można znaleźć mądrą teorię D. W. Winnicotta o przedmiotach przejściowych, tzn. przedmiotach, które pomagają małemu dziecku w relacji ze światem. Świat, który jest ogromny i niebezpieczny, nie tylko nie bombarduje kruchej świadomości dziecka, ale jawi mu się jako ciekawy i nęcący, a jednocześnie - dzięki kojącej obecności przedmiotu przejściowego - bezpieczny i pewny. Takim przejściowym przedmiotem zwykle staje się pluszowy miś lub piesek, pierwszy prezent na gwiazdkę. Zjawisko to nie zanika, choć w późniejszym życiu traci nieco na ważności. Można nim wytłumaczyć obecność maskotek na stolikach maturalnych czy różańcy lub krzyżyków przy lusterku samochodowym: ich widok uspokaja, bo przypomina o czyjeś obecności, miłości i trosce. Tę logikę należy odwrócić i z pomocą prezentów ofiarować z powrotem komuś własną obecność i chwilę szczęścia. A wtedy mieć przeistoczy się w być, dać w otrzymać, przyjąć w oddać z powrotem w obfitości. Przeistoczenie jest najważniejsze.
Skomentuj artykuł