Spokojnie, przecież to tylko święta!
Boże Narodzenie to czas pokoju i radości. Okazuje się jednak, że oczekiwanie na Gwiazdkę zadziwiająco skutecznie podnosi nasz poziom stresu. W ostatniej chwili gorączkowo szukamy prezentów, nerwowo przestępujemy z nogi na nogę w kolejce do kasy, zamartwiamy się, czy naprawdę stać nas na wszystko, co zaplanowaliśmy.
W atmosferze tego świątecznego podniecenia większości z nas pilnie przydałaby się jakaś skuteczna metoda walki z napięciem. A może po prostu ponowne uszeregowanie spraw według ich rzeczywistej wagi. Głównie po to, by po ogromnym stresie nie nadeszło rozczarowanie - że w tym szaleńczym biegu coś zgubiliśmy, że czegoś nam zabrakło, że nie wszystko było tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Przymus "idealnych świąt"
Boże Narodzenie kojarzy nam się z ciepłą atmosferą i bliskością. Chcemy, by wypadło idealnie. W swoich głowach nosimy cały szereg wyobrażeń o tym, jak "powinny" wyglądać święta. Część wpoili nam rodzice, część to sprawa tradycji, a część to schematy, którymi bombarduje nas telewizja - efekt jest taki, że wydaje nam się, że Boże Narodzenie bez dwumetrowej lśniącej choinki, stosu prezentów i wystawnej kolacji na dwadzieścia osób są blade i nijakie. Próbujemy więc dopasować się do wpajanych nam stereotypów, a przygotowania świąteczne zamieniają się w niekończącą się listę spraw do załatwienia. I stan permanentnego zmęczenia.
Bez czego możemy się obejść i co jest dla nas ważne?
Czasem warto stanąć na moment w biegu i pomyśleć: Co jest dla mnie najważniejsze? Czas spędzony z bliskimi, świąteczna zaduma, kolędy śpiewane w kościele czy może niespieszne spacery po zaśnieżonych uliczkach? Gdy odpowiemy sobie na to pytanie, spróbujmy ułożyć sprawy tak, by te drobne i nieistotne nie przesłoniły nam istoty rzeczy. To niełatwe zadanie, ale warto powalczyć, by święta miały dla nas sens.
Spróbujmy wyeliminować scenariusz, gdy po gorączkowych przygotowaniach (zbyt wiele spraw i zbyt mało czasu) udaje nam się dobrnąć do 24-go grudnia, a wtedy spięci i spoceni nie wystawiamy nosa z kuchni, warczymy na siebie, bo nic nie jest na czas, prezenty wciąż niezapakowane, goście już w drodze, a jakby tego nie było dość, barszcz wyszedł za słony. Po dwóch dniach takiego świętowania jesteśmy wykończeni i wracamy do pracy, nie czując, że w ogóle były jakieś święta.
Może warto coś przeorganizować?
Usiądźmy z najbliższą rodziną i przedyskutujmy, jakie są nasze oczekiwania. Chcemy spędzić święta w domu czy wolimy zaszyć się w górskiej głuszy? Z dalszymi krewnymi czy w najbliższym gronie? Musimy mieć dwanaście potraw i kilka rodzajów ciast, czy wystarczy nam barszcz, pierogi i sernik? Może zamiast gonitwy za prezentami warto zrobić losowanie i niech każdy obdaruje prezentem wylosowaną osobę. I czy naprawdę musimy wszystko robić sami, zwłaszcza, jeśli decydujemy się na zaproszenie gości?
Sensowne zmiany pozwolą nam wygospodarować więcej wolnego czasu. Może się okazać, że wreszcie uda się wspólnie ubrać choinkę, zorganizować rodzinne wyjście na pasterkę czy kolędowanie, a może nawet uda nam się na moment zaszyć w kącie i poczytać długo odkładaną lekturę. I może wreszcie poczujemy, że święta to naprawdę czas dla nas i najbliższych.
Skomentuj artykuł