Weronika Rosati: Poczułam się, jakbym była nago na scenie i ktoś po prostu napluł mi w twarz [ROZMOWA]

fot. depositphotos.com
Karolina Korwin Piotrowska

"Zostaliśmy wezwani w środku nocy do jakiejś sali i kolega ze starszego roku – jak widzę jego twarz w serialach i mniejszych rolach, to włos mi się jeży na głowie – znęcał się nad ludźmi psychicznie. Kazał robić różne rzeczy: szczekać, nie szczekać, udawać zwierzęta. Upokarzał nas. Byłam niestety bardzo wdzięcznym obiektem takich praktyk" - mówi aktorka Weronika Rosati w rozmowie z Karoliną Korwin Piotrowską w książce "Wszyscy wiedzieli".

Karolina Korwin Piotrowska: Podobno chciałaś być aktorką od najmłodszych lat.

Weronika Rosati: - To prawda. Czasem wzbudzało to serdeczny śmiech, a czasem sceptycyzm, kiedy mówiłam, że będę aktorką, i podkreślałam, że „międzynarodową”. Od dziecka chodziłam na zajęcia teatralne. W wieku dwunastu lat dostałam się do ogniska teatralnego państwa Machulskich, gdzie było cudownie. Mimo mojej pasji byłam wtedy bardzo nieśmiała i obawiałam się wychodzenia na scenę. Jednak pani Halina i pan Jan dostrzegli we mnie talent i prawdziwą pasję. Chodziłam tam mniej więcej rok, ale było to dla mnie na tyle ważne doświadczenie, że w klasie maturalnej zapytałam państwa Machulskich, czy mogłabym zdawać do ich szkoły, mimo że nie mam jeszcze egzaminu dojrzałości. Zgodzili się. Usłyszałam: „Dobrze, zrobimy ci egzamin. Jeśli zdasz, to musisz uczęszczać na zajęcia i pogodzić je z nauką w klasie maturalnej w szkole”. Zdałam. To był najważniejszy rok w moim życiu, jeżeli chodzi o edukację aktorską.

Pamiętam zajęcia u nauczycielki, która była dość surowa i trochę się jej bałam. Migałam się strasznie z zaliczeniem monodramu. Nie wybieraliśmy ich sami, ona wybierała nam teksty. Zagrałam ten mi wyznaczony i usłyszałam: „Nie. Chciałabym, żebyś nie myślała o tekście, ale po prostu odnalazła się w tej sytuacji, myśląc o swoich osobistych przeżyciach”. Przeżywałam wtedy jakąś nieszczęśliwą miłość. Coś we mnie pękło. Wyszłam na scenę i w końcu się otworzyłam emocjonalnie. Po raz pierwszy też poczułam – mimo że miałam już za sobą doświadczenia gry choćby w serialach od czternastego roku życia – że w końcu moje emocje płyną z duszy, z wnętrza. Wykładowcy też to zobaczyli. Oni naprawdę żyli edukacją swoich studentów i nigdy ich nie zastraszali. Nie pamiętam stresującej sytuacji w tej szkole.

DEON.PL POLECA

Wstawałam o szóstej rano, żeby się przygotować do zajęć w klasie maturalnej, kończyłam je o piętnastej, jechałam na szesnastą do państwa Machulskich i siedziałam tam nawet do dwudziestej pierwszej. Uwielbiałam tę szkołę, bo czułam się w niej bardzo dobrze. Dzięki niej postanowiłam, że będę zdawać do filmówki w Łodzi. Potem okazało się, że najwyraźniej źle zrozumiałam nazwę uczelni, wydawało mi się, że chodzi tam o aktorstwo filmowe, ale tamtejsze metody niewiele miały z filmem wspólnego.

W tym czasie już miałaś kilka ról na swoim koncie.

- Moja filmografia to było przynajmniej osiem, dziesięć pozycji, by- łam świeżo po zdjęciach do Pitbulla, wystąpiłam w kilku serialach. Zagrałam z Leonem Niemczykiem w serialu Samo Życie, z Januszem Gajosem w Pitbullu i z Bogusławem Lindą u Ryszarda Bugajskiego. To naprawdę wybitne nazwiska. Akurat początek emisji serialu Bugajskiego Tak czy nie? nastąpił we wrześniu, tuż przed rozpoczęciem zajęć w szkole filmowej.

Jak wyglądał egzamin?

- Od początku miałam odczucie, że jestem trochę outsiderką, wszyscy przyszli na egzamin z Fredrą i innymi polskimi klasykami, a ja z Tennessee Williamsem. Ale zdałam za pierwszym razem.

Pamiętasz, ile było osób na miejsce?

- Dwadzieścia. Najlepszy był egzamin z piosenki, ponieważ mogę tu powiedzieć absolutnie otwarcie: mam najgorszy głos w Polsce, najgorszy, jaki można sobie wyobrazić, i do tego totalny brak słuchu. Wiedziałam więc, że z piosenką i tak mi nie wyjdzie. Wybrałam w związku z tym najszybszą piosenkę do nauczenia się – Małgośkę Maryli Rodowicz. Postanowiłam, że spróbuję to zagrać aż nazbyt wyraziście, zagrać, że w ogóle nie umiem śpiewać, choć chcę. Chyba rozbawiłam tym członków komisji...

Dużo was było na roku?

- Chyba kilkanaście osób, nie pamiętam. Dzięki rozmowom z psychologami wiem, że pewne traumatyczne sytuacje człowiek wyrzuca z pamięci. To dotyczy różnych sytuacji w moim życiu, ale pierwszą z nich jest właśnie Łódź. Pewnie gdybyś mi puściła film z mojego życia, tobym sobie wszystko przypomniała, ale wiele z tych wspomnień po prostu wyrzuciłam z głowy.

Kiedy poczułaś, że stajesz się w szkole obiektem czyichś niezdrowych emocji?

- Zaczęło się od fuksówki. Nie wiedziałam, co to w ogóle jest. Usłyszałam: „Musisz wykonywać wszystkie rozkazy starszych roczników”. Zabrzmiało to tak, jakby miało to być zaproszenie do zabawy, będącej częścią programu nauczania. Bardzo niewinnie. Ale kiedy zaczęła się ta fuksówka i zobaczyłam, na czym właściwie polega i że nie ma to nic wspólnego z edukacją, dość szybko się wyłamałam. Powiedziałam: „Nie! Dziękuję bardzo”. Okazało się, że polegało to na dręczeniu i upokarzaniu młodszych kolegów przy pełnej akceptacji władz szkoły.

Co tam się działo?

- Na przykład zostaliśmy wezwani w środku nocy do jakiejś sali i kolega ze starszego roku – jak widzę jego twarz w serialach i mniejszych rolach, to włos mi się jeży na głowie – znęcał się nad ludźmi psychicznie. Kazał robić różne rzeczy: szczekać, nie szczekać, udawać zwierzęta. Upokarzał nas. Byłam niestety bardzo wdzięcznym obiektem takich praktyk.

Karolina Korwin-Piotrowska "Wszyscy wiedzieli" (wyd. MANDO)

A dlaczego?

- „Myślisz, że jak jesteś Rosati, to już coś wygrałaś?”. Mnie było bardzo łatwo atakować, bo nie miałam amunicji. O innych studentach nie mieli wiedzy, informacji, które można wykorzystać.

Bo wszystko, co zdobyłaś do tej pory, było na pewno ufundowane przez tatę.

- Tak. Pamiętam dokładnie moment, kiedy w środku nocy powiedziałam, że już nie będę znosić takiego zachowania. Wyrzuciłam z siebie: „A poza tym mam szczeniaka w domu i muszę się nim zająć”. I po prostu uciekłam. Rzeczywiście tuż przed rozpoczęciem studiów adoptowałam pieska.

Twój bunt miał konsekwencje.

- Między innymi takie, że nastawiali źle do mnie innych studentów. Odbyłam rozmowę z panem profesorem Malajkatem. Powiedziałam mu, że nie będę brała w tym udziału. Nie znałam wtedy jeszcze tych wszystkich słów jak „mobbing”.

One nie były jeszcze tak modne.

- Powiedział: „Wiesz, możesz sobie tym zrobić więcej problemów. Zastanów się”.

Malajkat ci tak powiedział?

- Chodziło mu o to, że jeżeli nie weźmiesz udziału w fuksówce, to się potem na tobie odbije. Wiem, że wbrew pozorom powiedział to w dobrej wierze. Miał świadomość, że taka decyzja wiąże się z ostracyzmem. A ten ostracyzm był straszny.

Na czym polegał?

- Nastawiali cały rocznik przeciwko mnie. W tym także wykładowców. Naprawdę prawie cały pierwszy rok zajęły mi starania, żeby ludzie z powrotem się do mnie przekonali, żeby mnie zaakceptowali. W jakimś stopniu ich rozumiem, bo być może mieli poczucie, że uważam się za lepszą od nich. A ja naprawdę miałam świadomość, że nie muszę w tym uczestniczyć. Że mogę również zrezygnować z tych studiów. Zdałam też na wiedzę o teatrze na Akademii Teatralnej. To nie były aż tak bardzo odległe rejony.

Jednak zostałam i pamiętam, że długo byłam czarną owcą.

Jak myślisz, dlaczego wykładowcy pozwalali na coś takiego? Dla­ czego ta przemoc została nazwana tradycją?

- Myślę, że pewne pokolenie wykładowców uważało, że aktor musi być silny psychicznie, dlatego że później w pracy i tak będzie mu- siał pozwalać, by się nad nim znęcano.

Moim zdaniem to było bardzo świadome łamanie charakterów. Miałam zajęcia z Ewą Mirowską. Robiła wszystko, żebym czuła się inna, gorsza. Wiesz, ona po tych wszystkich artykułach, które się teraz pojawiły, po naszym oświadczeniu, podobno powiedziała:

„No to trzeba w przyszłym roku pamiętać, żeby przyjmować tylko tych, co mają silniejszą psychikę”.

To jest bardzo znamienne. Czy ona miała satysfakcję z tego, co robi, co mówi?

- Pamiętam, że przygotowywaliśmy jakąś sztukę i mieliśmy zajęcia przez parę godzin. Stałam na scenie, ona kazała mi coś zrobić, a potem siedziała przez godzinę, łapiąc się za głowę. To w ogóle nie było rozwijające. Przez większość czasu po prostu próbowałam nie zasnąć. Nie uważam, żebym się czegokolwiek od niej nauczyła.

Stałaś na tej scenie, ona łapała się za głowę i tyle, żadnej rozmowy, wskazówki, nic?

- Powiedziała wtedy – a był to poniedziałek, chyba dzień po emisji odcinka Tak czy nie? w reżyserii Bugajskiego – że ogląda niektórych studentów, którzy grają (tylko ja grałam), i że to jest dno! Wiesz, dla dziewiętnastoletniej dziewczyny, która uważa, że zrobiła świetną rzecz, grając ze wspaniałymi aktorami u takiego reżysera, to było straszne. Poczułam się, jakbym była nago na tej scenie i ktoś po prostu napluł mi w twarz.

A jak reagowała grupa na takie słowa?

- Wszyscy byli zastraszeni. Każdy jeszcze by mnie ukamienował, byleby ona nie przyczepiła się do niego. Każdy oddychał z ulgą, że to nie jemu się przytrafiło.

To było straszne upokorzenie, ale przede wszystkim poczucie, że wszyscy są przeciw mnie.

Bezradność.

- Bezradność. Byliśmy tam izolowani od świata.

Co to znaczy?

- Pani profesor na przykład wymyślała sobie, że na święta nie jeździ się do domu, nie ma czasu, trzeba robić próby. Tak naprawdę to była w pełni świadoma chęć odizolowania nas od bliskich.

A ktoś pojechał?

- Ja się buntowałam i to był kolejny powód, by podpaść ludziom. Ostatecznie zostałam w szkole, ale wyrażałam niezadowolenie. Oprócz tych zajęć zadawano nam – że tak powiem – prace domowe.

Siedzieliśmy do pierwszej czy drugiej w nocy. W takiej sytuacji zapomnij o jakimkolwiek życiu osobistym. Pamiętam z tego okresu ciągłą walkę z sennością. A broń Boże, żebyś zasnęła na zajęciach. Nawet jeśli profesor stał trzy godziny i patrzył w okno, bo zastana- wiał się nad sztuką. Takie sytuacje zdarzały się cały czas.

Próbuję sobie to wyobrazić. Zajęcia polegały na tym, że ktoś stoi na scenie, nauczyciel patrzy w okno, a wy czekacie na jakąkolwiek opi­nię, reakcję, merytoryczną wskazówkę. Godzinami. To jest sadyzm.

- Ewa Mirowska miała też swoich wychowanków, dwóch z nich nas uczyło. I teraz, jak sobie to przypominam, to mam ciarki na plecach. Jeden z nich grał ostatnio ze mną w serialu Zawsze warto, gdzie miał trzyzdaniowy epizod.

On zrobił taki numer, który dla mnie, dziewiętnastolatki, był bardzo krzywdzący. Odbywał się festiwal Camerimage w Łodzi. Dzięki filmom, w których grałam, zostałam na niego zaproszona przez Marka Żydowicza. Uczestniczyłam w związku z tym we wszystkich eventach itd. Na jednym z nich siedziałam obok Olivera Stone’a. Cała szkoła następnego dnia o tym mówiła. Ten asystent powiedział wtedy coś takiego na zajęciach: „Są aktorki, które myślą, że jak będą przesiadywać po nocach z reżyserami i się prześpią dla ról, to zrobią karierę”. Taki tekst padł z jego ust. Dziś bym mu odpyskowała, ale wtedy... To były takie czasy, że jeśli ktoś ci powiedział, że jesteś kurwą, to chowałaś głowę w piasek.

A czy ktoś się za tobą wstawił?

- Kto miałby się za mną wstawić?

Kolega z roku, koleżanka, ktokolwiek...

- Nie.

Zatem godzili się z tym, że byłaś kozłem ofiarnym.

- Pozostali też byli w podobnych sytuacjach. Mogę pamiętać rzeczy, które mnie najbardziej dotyczyły. Potem poszłam na rozmowę do Wojtka Malajkata.

Po tym zajściu?

- To było po pierwszym semestrze. Powiedziałam mu, co się dzieje, jak to wygląda, nie umiałam tego nazwać, nie umiałam użyć odpowiednich słów. Powiedział, że porozmawia z nauczycielami. Powiem ci, że rzeczywiście po tym nastąpiła zmiana. Trudno mi jest powiedzieć, na jak długo, bo później już nie trafiłam na ten sam zestaw wykładowców. Potem było łatwiej, zwłaszcza gdy Malajkat został moim nauczycielem. Było normalniej.

Na czym polegało to łatwiej? Czy zajęcia były bardziej przyswa­jalne, bardziej merytoryczne?

- Okazywał mi przy całej grupie pewien szacunek. W żaden sposób nie wywyższał, po prostu traktował mnie z szacunkiem.

Jeżeli autorytet kogoś szanuje, to potem wszyscy szanują tę osobę.

- Ludzie z roku dali mi wreszcie dostęp do siebie. Ja im też pozwoliłam lepiej się poznać. Nie ukrywam, że zawsze byłam odludkiem, nigdy nie byłam zwierzęciem grupowym. Żyję tak trochę sama i po swojemu. Zaczęli traktować mnie wreszcie na zasadzie: „No jest trochę inna, ale to koleżanka z roku”. Zaczęliśmy rozmawiać, a przez pierwsze pół roku miałam poczucie, że każdy we własnej klatce cierpi po swojemu.

Zaczęliście rozmawiać o tym, co się działo w tym pierwszym semestrze?

- Zaczęliśmy rozmawiać o tym dopiero teraz. W ogóle nie miałam kontaktu później z moim pierwszym rokiem, może poza Martą Nieradkiewicz, z którą grałam i którą spotykałam. Troszeczkę się wymigałam z tej szkoły.

Co masz na myśli?

- Uzbierałam sobie pieniądze, grając w serialach i filmach, i wiedziałam, że mogę wszystko rzucić i pojechać do Nowego Jorku zobaczyć, jak tam jest.

Jeżeli chcesz grać w polskich filmach, to odejście ze szkoły jest pewnego rodzaju ryzykiem, bo rezygnujesz z bezpośredniego kontaktu z ludźmi, którzy mogą mieć potem wpływ na twoją karierę.

- Ale jak widać, gram w filmach, mam bardzo fajne recenzje. Jestem wdzięczna moim wrogom, bo dzięki nim gram w zagranicznych filmach. W którymś momencie po prostu nie było wyjścia.

Jak się wymiksowałaś z tej łódzkiej szkoły?

- Miałam podpisaną umowę z M jak miłość, zanim jeszcze zdałam do szkoły. Na pierwszym roku powiedziano mi, że nie można grać, że to jest możliwe na drugim, tak więc została rozpisana moja rola. Poszłam do pana profesora Bronisława Wrocławskiego i powiedziałam, że scenarzyści zaplanowali, żebym powróciła na plan na drugim roku. A on: „Nie wyobrażam sobie tego”.

A jaki był argument?

- Że zepsuję pracę całej grupy. Zapytałam, co mam w takim razie robić. „No chyba musi pani wziąć urlop dziekański”.

I wzięłaś?

- Wzięłam i wyjechałam do Nowego Jorku na studia.

Teraz proste porównanie: szkoła amerykańska i szkoła polska? Na czym polega podstawowa różnica?

- O szkole Lee Strasberga wszyscy mówią: „Możesz zapłacić i tam być, ale tylko od ciebie zależy, co z tej szkoły wyniesiesz”. Zacznę od tego, że w Instytucie Lee Strasberga możesz wybierać zajęcia, na które chcesz chodzić. Oczywiście są podstawowe zajęcia, chyba w wymiarze ośmiu godzin tygodniowo, ale reszta zależy od ciebie. Jedna metoda pracy polegała na tym, że trzy godziny siedzisz i oddychasz, relaksujesz ciało. Ja niestety po piętnastu minutach zasypiałam, zmieniłam więc nauczyciela. To kolejna rzecz, która jest fajna: możesz zmienić nauczyciela.

Sama wybierasz swoją drogę rozwoju i edukacji.

- Odpadła mi piosenka, ale za to wybrałam zajęcia z kamerą. Miałam je z dwoma świetnymi nauczycielami. Jeden przyjeżdżał potem do Polski, co było wielką sensacją, że prowadzi u nas warsztaty.

To mi przypomina – wracając do zajęć z kamerą w Łodzi – że Andrzej Chyra próbował zrobić z nami coś naprawdę fajnego. Warsztaty z nim były tak twórcze, że czuliśmy się jak w Disneylandzie. Wpuścił mnóstwo świeżego powietrza.

W Nowym Jorku wybrałam sobie jeszcze zajęcia z budowania postaci według autorskiej metody Lee Strasberga. Prowadził je Geoffrey Horne, znany przede wszystkim z filmu Most na rzece Kwai, w którym grał porucznika Joyce’a. On się uczył u samego Strasberga z Marilyn Monroe i Jane Fondą, z którą zresztą miał romans i ma dobre relacje do dziś. Bardzo się lubiliśmy.

Ta relacja student–nauczyciel była bardzo partnerska?

- Była świetna. To były zajęcia, które miały za zadanie otwierać studenta. Ja byłam bardzo pozamykana, a zamknięcie to największy wróg aktora.

Na czym polega zamknięcie u aktora?

- Po prostu nie umiesz wyrazić emocji, chowasz się, wstydzisz, boisz, że zostaniesz skrytykowana. Ja miałam w Lee Strasbergu cały czas poczucie, że zaraz zostanę skrytykowana. Pamiętam, że pytali mnie: „Dlaczego ty tak masz? Przecież my jesteśmy tu po to, żeby ci pomóc”.

Pamiętam zajęcia, które mnie tam otworzyły. Bardzo proste, teoretycznie. Każdy na scenie miał kilka metrów dla siebie i miał sobie wyobrazić, że jest w domu sam. Miał pokazać, jak się zachowuje. Powstaje wtedy takie poczucie, że nie ma dookoła ludzi, że jesteś w innej rzeczywistości sama. W sumie prosty zabieg. Pamiętam, że się wtedy drugi raz otworzyłam, studiując aktorstwo, i Horne to zobaczył. Powiedział: „W końcu. Jak ja się cieszę!”.

Bo to widać.

- W Łodzi nie byliśmy nigdy chwaleni, nigdy. Nawet jeżeli coś fajnie zrobiłaś, to przechodziło bez echa. Przyzwyczaiłam się do tego, że wcale nie mają cię chwalić. Ostatnio, kiedy byłam na planie filmu z Christopherem Lambertem, podszedł reżyser i powiedział do mnie: „Very good, very good”, a ja na to: „Naprawdę?”. Popatrzył na mnie zdziwiony moją reakcją i odparł: „No chodź, pokażę ci, zobaczysz”. A w mojej głowie było tylko: „Czym tu się podniecać, to po prostu scena”.

Czyli cały czas jesteś tą dziewczyną, która stała na scenie i dowie­ działa się, że serial, w którym gra, jest dnem.

- I nie spodziewa się, że ktoś może ją za coś pochwalić.

Psychopata tresuje swoją ofiarę, by ta miała poczucie winy i wsty­du. Jeśli tylko podniesie głowę, słyszy: „To jest twoja wina. Jesteś beznadziejny”.

- Typowy mechanizm przemocy emocjonalnej i znęcania się.

Ktoś na ciebie krzyknął w Strasbergu, obśmiał, wytykał palcami, obniżał poczucie wartości?

- Nikt, mam same wspaniałe wspomnienia z tych dwóch lat. Wszyscy byli mili.

Jest marzec 2021 roku, Anna Paliga publikuje swój post na Face­booku. Czytasz go, co czujesz?

- Myślę sobie: „Nie będę nic mówić, bo w tym kraju nie można się odzywać. Zaraz dostaniesz dwa razy mocniej. Tym bardziej jeżeli mówisz o przemocy, wtedy to jest twoje samobójstwo medialne, zawodowe i finansowe”.

A tu mamy młodą dziewczynę po studiach, która publikuje taki post. Potem jedna, druga, trzecia osoba za tym poszły i ruszyła lawina. Czytałam z drżącymi rękoma i bólem żołądka te bolesne wpisy. Ty też w końcu zdecydowałaś się na swój. Czekałam bar­dzo na niego...

- Tak, trochę później. Akurat byłam w Stanach. Pamiętam, że czytałyśmy to z mamą i po prostu płakałyśmy nad tymi postami. Wszystko nam się przypomniało. Moja mama była ze mną w stałym kontakcie, jestem z nią bardzo blisko, więc to wszystko wróciło do nas. Myślałam, czy się odezwać, ale mama obawiała się, że nikt tego nie doceni, że znowu będę miała kłopoty. Kiedy przeczytałam któryś z kolei post, powiedziałam do niej: „Słuchaj, wiem, że dostanę znowu w dupę, ale nie mogę, po prostu nie mogę milczeć, trudno. Muszę wesprzeć tych, których także to spotkało”.

I co poczułaś, kiedy wcisnęłaś przycisk „Opublikuj”?

- To było w nocy i powiedziałam do mojej mamy: „Bierzemy nasenne”.

Nie budzimy się przez cały dzień...

- Niech się dzieje, co chce. Patrzę rano, a ty to zrepostowałaś i zaczęli wszędzie o tym pisać.

Byłam bardzo z ciebie dumna. Wspominałaś, że zaczęłaś rozmawiać ze swoim rokiem. Co to były za rozmowy? Gdzie się skrzyknęliście? Na Facebooku?

- Tak, na Facebooku. Nie chciałam być tu osobą wiodącą, więc po prostu ich wspierałam.

Dowiedziałam się od nich, że mieli te same odczucia i że potem zdarzyły się jeszcze gorsze rzeczy. Do tej pory myślałam, że może tylko mnie się tak dostawało.

Uciekłaś w bardzo dobrym dla ciebie momencie. W Łodzi im bliżej końca studiów, tym było gorzej.

- Codziennie wkładają ci do głowy na różne sposoby, że właściwie możesz zaraz wylecieć.

Że jesteś brzydka, beznadziejna, że jest dwadzieścia osób na two­je miejsce. To jest mantra, którą słyszą codziennie na każdych zajęciach. Nikt nie powie: „Boże, jak świetne jest to, co zagrałaś / zagrałeś”.

- A przecież psychologia mówi o tym, że jeżeli w kimś budujemy poczucie własnej wartości, to człowiek zaczyna wierzyć, że może osiągnąć wszystko i się rozwija. Dla mnie to było tak, jakby szkoła sabotowała karierę tych wszystkich ludzi. Oni do tej pory się nie pozbierali, chodzą na psychoterapię. Dowiedziałam się, że lepiej się z tym uporałam niż wiele osób.

Uciekłam, ale też miałam inne traumatyczne przeżycia, które w pewnym sensie spowodowały, że ja już nawet nie miałam czasu się w tym babrać. Musiałam na bieżąco zajmować się innymi rzeczami.

W Stanach nawet jeśli jest cień podejrzenia wobec kogoś w kwestii mobbingu czy molestowania, to jest zawieszony lub wylatuje z pracy do wyjaśnienia sprawy.

- U nas te osoby nadal pracują. Jeżeli mamy się sugerować standardami amerykańskimi i #MeToo, to powinny wylecieć z pracy i powinno zostać wszczęte śledztwo.

Wszystkie osoby, którym postawiono zarzuty o molestowanie, są zwalniane z pracy, tracą kontrakty reklamowe, idą na banicję.

- Ani Kevin Spacey, ani Bill Cosby nie dostaną już żadnej poważnej propozycji.

A polscy aktorzy, o których się wie, że są przemocowi, że nie udają scen bójki czy erotycznych...

- Nigdy w życiu nie doświadczyłam na planie niczego, co by przekraczało pewne granice, ale jest jeden aktor – nie powiem kto, bo jest uwielbiany – który traktował na planie mnie i makijażystki w taki sposób, że byłam roztrzęsiona. Dwa razy miałam z nim nieprzyjemność pracować i powiedziałam, że nigdy więcej.

Wiem, jakimi informacjami wymieniają się kobiety na planie. Żad­ na nie podniosła do tej pory głowy. Co się wydarzyło, że dwudzie­stoparoletnia dziewczyna jednak coś zrobiła? Czy to jest kwestia pokolenia, mentalności? Pamiętam taki tekst, którym próbowa­no ją dyskredytować: „Ale kim jest pani Paliga, kto to w ogóle jest?”. Jakby ona musiała mieć Oscara na półce, by zyskać prawo wypowiadania się w tej sprawie. Paliga przełamała ten schemat. Podobnie jak #MeToo na świecie.

- #MeToo zaczęło się w 2017, pięć lat temu. Ale polskiego #MeToo wciąż nie ma. Nie oszukujmy się, że jest jakikolwiek polski odpowiednik. Czy ktokolwiek poniósł jakieś konsekwencje?

Żyję w Stanach i po prostu znam osoby, które zostały totalnie skasowane przez #MeToo. Wiem, jak ludzie zachowują się wobec ofiar, jak one są wspierane. Tu jest właśnie pies pogrzebany – stosunek ludzi, społeczeństwa, środowiska filmowego do skrzywdzonych.

U nas usłyszysz: „sama chciała”.

- Zmyśla, nie udało jej się, więc szuka rozgłosu. Zrobiła to z zemsty.

A tak, zemsta, zapomniałam. A poza tym: miała za krótką sukien­kę albo sama rozłożyła nogi.

- Mój ulubiony argument: „Nie można mu tego zrobić”. Działa na mnie jak płachta na byka.

Czytasz post, a potem wypowiedź Krystyny Jandy: „jestem za­ smucona tym, że jak zwykle obraz całego środowiska zostaje za­ brudzony, zakłamany. Te oskarżenia rzutują na całe środowisko, które jest naprawdę wspaniałe”. Nie ma zupełnie refleksji na temat tego, że ktoś te dzieciaki po prostu niszczył, łamał.

- Uwielbiam Krystynę Jandę jako aktorkę. Dla mnie jej wpis był o tyle przykry, że wiem, jak to działa na przykładzie moich do- świadczeń z przemocą. Znajomi wykonują paniczne telefony do wszystkich, że nie można pozwolić ich skrzywdzić. Tak jest budowany front obronny. Nie jest ważne, jak było. Nikt tak do końca nie wie, co się wydarzyło. Trzeba bronić naszych. Nie można pozwolić na takie „pomówienia”.

Jako jedna z pierwszych osób w Polsce opowiedziałam o swoim doświadczeniu przemocy i śmiem twierdzić, że takie wyznanie jest u nas samobójstwem. Nie ma z tego absolutnie żadnych korzyści. Idą za tym wyłącznie kary, problemy i straty. Trudno mi sobie wy- obrazić, żeby jakaś kobieta w Polsce mówiła o doznanej przemocy po to, żeby coś uzyskać, a to nie byłoby prawdą.

Mówienie prawdy jest stygmatyzujące.

- Potraciłam kontrakty w ciągu paru dni, bo powiedziałam prawdę. Stajesz się wtedy osobą kontrowersyjną.

Powiedzenie prawdy o przemocy jest kontrowersyjne?

- W Polsce tak. Jeżeli jesteś osobą, która ma nieskazitelny wizerunek, masz męża, dzieci i domek z ogródkiem, jesteś typową dziewczyną z sąsiedztwa, dostajesz pracę i kontrakty. To niezwykle niesprawiedliwe. Buntuję się przeciw temu. Może dlatego, że żyję również w innym kraju, w którym, jeśli masz jaja, jest to szanowane. Tam twoja krzywda staje się twoją siłą, a w Polsce twoja krzywda staje się twoim przekleństwem.

Ania Paliga też nie zamierza być tylko „tą od calloutu”.

- Wiem, jak jej trudno, bo na pewno została już zaszufladkowana w ten sposób.

W Polsce można być aktorką niezdolną i zarabiać miliony, ale nie można być trudną, bo za to dostaje się baty. A tu mamy dziewczynę na starcie. Zastanawiam, jaką cenę zapłaci za swoją odwagę, choć z tego, co wiem, robiąc ten wpis, już była na planie poważnej produkcji w jednej z głównych ról...

- Trudno mi powiedzieć, bo jest już z innej generacji. Ludzie, z którymi pracuje, również. Może wszystko potoczy się dobrze, o wiele lepiej niż dla mnie. Chciałabym, żeby miała lepiej i łatwiej niż ja.

Wrzuciłabyś tamten swój post drugi raz?

- Wiesz co, już jest mi wszystko jedno. Zrobiłam już tyle rzeczy, że spodziewają się po mnie chyba wszystkiego. Wychodzi na to, że jestem kimś, kto atakuje, awanturuje się, ale to jest moja natura. Kręciłam teraz film z Włochami; czułam się tam jak wśród bliskich, emocje na wierzchu. U nich to normalne – mówimy, co czujemy, jesteśmy emocjonalni, okazujemy to. To odpowiada mojej naturze. W Polsce, jeżeli kobieta ma czelność powiedzieć o czymkolwiek odważnie, z pewnością siebie, to uznawana jest za wariatkę albo karierowiczkę, która ma parcie na szkło.

Moje podsumowanie naszej rozmowy jest takie: dopóki społeczeństwo nie zmieni nastawienia do ofiar, które mają odwagę mówić, to oprawcy nadal będą czuli się pewnie i bezkarnie.

Weronika Rosati - aktorka, działaczka społeczna i felietonistka. Absolwentka Lee Strasberg Theatre and Film Institute oraz członkini Europejskiej Akademii Filmowej. Filmy: Śniegu już nigdy nie będzie, W ciemności, Obława, Pitbull, Brigitte Bardot Cudowna.

Fragment pochodzi z książki Karoliny Korwin Piotrowskiej "Wszyscy wiedzieli".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Weronika Rosati: Poczułam się, jakbym była nago na scenie i ktoś po prostu napluł mi w twarz [ROZMOWA]
Komentarze (2)
NK
~Nana Kowalski
27 lutego 2022, 19:30
Ja czekam na takie same coming outy, ale dzieci oraz młodzieży, które doświadczyły przemocy od swoich rodziców. Mam nadzieje, że nie będziemy szli tylko w idealizowanie rodzicielstwa i jacy to wszyscy rodzice są idealni, tylko młodzież zła. Bo spróbuj tylko coś powiedzieć na rodzica, że cię źle potraktował...
WG
~Wdzięczny Gość
24 lutego 2022, 12:46
Wdzięczność i szacunek dla Pani Weroniki !