"Wiedziałam, że albo się tym zajmę, albo już mnie nie będzie". O depresji nastolatków
"Za naszych czasów nie było depresji". "Ogarnij się i weź się w garść, masz znacznie więcej, niż ja w twoim wieku mogłem sobie wyobrazić". To zdania, które wielu nastolatków słyszy w domu, gdy próbuje podjąć temat pomocy i wsparcia dla siebie - bo jest im trudno, bo nie wyrabiają się z presją, bo zapadają się w ramiona depresji. Lęk przed odrzuceniem, niestabilne poczucie własnej wartości, zmiany w mózgu, przejście ze świata dziecka do świata dorosłych - wszystko to utrudnia bycie ze sobą i z innymi.
Jeśli trudno ci uwierzyć, że naprawdę potrzebują oni wsparcia, zatrzymaj się na chwilę i przeczytaj, co napisała Maria o swoim przeżywaniu depresji:
"Nie było tak, że z dnia na dzień zrobiło się źle. To »źle« narastało stopniowo - czasem dzień po dniu, czasem tydzień po tygodniu. Równia pochyła momentami tak łagodna, że ciężko było zauważyć pogorszenie. W gruncie rzeczy to, jak głęboko byłam poniżej zdrowej normy, poczułam dopiero, kiedy leki zaczęły działać. Wiele miesięcy po tym, jak zaczęło być już naprawdę źle.
Płakałam prawie bez powodu, miałam napady paniki, wszystko mnie przerażało i nic, co robiłam, nie było wystarczająco dobre. Miałam kłopoty tak naprawdę ze wszystkim - z utrzymywaniem kontaktu z ludźmi, z dawaniem rady w szkole, ze snem, nawet głupie wstanie z łóżka robiło się momentami trudne. Ciągle wszędzie się spóźniałam, a rozmowa z nauczycielem potrafiła urosnąć do rangi przerażającego doświadczenia, które zwykle kończyło się łzami. Jest taki stereotyp, że dziewczyny farbują włosy na kolorowo zamiast iść do psychiatry - pamiętam, że ja swoje w pewnym momencie pofarbowałam na niebiesko. Chciałam mieć kontrolę nad czymkolwiek, a to była jedyna rzecz, którą mogłam łatwo i szybko zmienić. Taki powiew wolności i kontroli. Pomogło na chwilę, potem stało się nową normą, a więc częścią problemu. Ale do tej pory każda zmiana koloru to trochę kontroli.
Miałam tyle szczęścia, że większość moich znajomych w szkole też miała problemy, więc o ile system nas dobijał, o tyle dla siebie nawzajem byliśmy wsparciem. Nigdy nie zapomnę, jak płakałam w szkolnym kiblu na podłodze i przyjaciółka przyszła, bo sama płakała podobnie parę dni wcześniej, więc wpadła na to, gdzie mnie szukać. Tam, gdzie ja wtedy znalazłam ją. Gadała jakieś zupełne bzdury (tak wtedy je widziałam), że będzie dobrze, że damy radę, że przetrwamy... Takie puste słowa, ale z nią u boku, trzymającą mnie za rękę - w tamtym momencie, chociaż w nie nie wierzyłam, znaczyły bardzo wiele".
Przyczyny depresji mogą leżeć w predyspozycjach genetycznych i zaburzeniach poziomu neuroprzekaźników; mogą być również skutkiem przeciążenia psychicznego i trudnej sytuacji w szkole lub w rodzinie. Nastolatek podlega szalonemu rozwojowi na wielu płaszczyznach, przez co naprawdę jest szczególnie delikatny: to sprawia, że wydarzenia, które dorosłym mogą wydawać się błahe, dla nastolatka okazują się źródłem dużego cierpienia i mogą mieć długofalowe konsekwencje.
Co 40 sekund ktoś na świecie popełnia samobójstwo, co 3 sekundy ktoś podejmuje taką próbę. Z badań wynika, że depresja występuje nawet u 65 proc. nastolatków, a 25 proc. z nich wymaga leczenia. Często spotykamy się z twierdzeniem, że depresja jest "tylko w czyjejś głowie". To trochę tak, jakby powiedzieć, że nowotwór mózgu albo ból zęba są tylko w czyjejś głowie. Technicznie rzecz ujmując - tak, nie ma ich w ręce… Ale to nie sprawia, że przestaje boleć i wymagać leczenia. Zresztą, depresja nie "siedzi" tylko w mózgu - oddziałuje ona na cały układ nerwowy. Dlatego, ze względu na jej jak najbardziej fizyczny charakter - oddziaływanie na neuroprzekaźniki w całym układzie nerwowym, które mogą w niektórych przypadkach wyregulować tylko odpowiednio dobrane leki - prosimy o konsultację lekarza psychiatrę. Chcemy, żeby określił, czy to, z czym mamy do czynienia, jest możliwe do ustabilizowania metodą oddziaływania terapią na mózg, czy też najpierw trzeba w ogóle doprowadzić chemię organizmu do porządku.
Dzieciaki potrzebują naszego zrozumienia - tego, żebyśmy umieli stanąć po ich stronie! Oto, co napisała dalej Maria:
"W pewnym momencie było już tak źle, że wiedziałam, że albo zaraz się tym zajmę, albo mnie po prostu nie będzie. Zaczęłam kombinować - nadal jednym z naczelnych postanowień było nie dać się zamknąć za kratami psychiatryka. Szukałam innych rozwiązań. Przeczytałam, zupełnym przypadkiem, gdzieś w internecie, że otwiera się nowy oddział dzienny i jakie ma kryteria kwalifikacji. Wtedy w zasadzie już nie był nowy, ale to nie było ważne. Pojechałam na konsultację. Kłamałam prowadzącej kwalifikację w żywe oczy - nie mogłam jej powiedzieć całej prawdy, bo zgodnie z regulaminem oddziału musiałaby mnie odesłać. Więc kłamałam, że nie mam myśli samobójczych, a już na pewno nie planów, no wie pani, po prostu mi źle i nie daję rady. To drugie to też nie była prawda - nie poszłam tam dlatego, że było mi źle, tylko dlatego, że zawalałam szkołę. A przecież to było najważniejsze, od tego miało zależeć całe moje późniejsze życie. Więc miałam po prostu pochodzić na terapię, pozbierać się do kupy, wrócić do szkoły i napisać jeszcze maturę, najlepiej rewelacyjnie. Takie było oczekiwanie, i ja naprawdę chciałam mu sprostać. Chyba nawet wierzyłam, że to też mój pomysł na siebie. Już pierwszy tydzień terapii zweryfikował nieco moje plany i przekonania. Po pierwsze - pomógł zmienić punkt widzenia. Dotąd miałam poczucie, że jestem żałosna, że w ogóle ośmielam się cierpieć. Przecież mam co jeść, na głowę mi się nie leje, nikt mnie nie bije, chodzę do świetnej szkoły. Jestem felernym produktem, że w ogóle jest mi źle. Ale… przez tę grupę terapeutyczną przewijał się w różnym czasie naprawdę cały przekrój dzieciaków. Od ofiary przemocy domowej aż po chłopaka, który w porównaniu do mnie miał »obiektywnie« łatwiej. Pamiętam, że opowiedziałam grupie »co mnie tu sprowadza« - dosłownie czując się głupio z tym, jak niewielkie mam problemy - a ten właśnie chłopak dosłownie miał łzy w oczach. Kręcił głową, nie wiedział co ze sobą zrobić - w końcu powiedział, że jest pod wrażeniem, przez co przeszłam, i że nadal mam na cokolwiek siłę. Zbaraniałam - jak to, ktoś uważa moje problemy za prawdziwe? W szkole - i nie tylko tam - cały czas dawano mi znać, że jestem niewdzięcznym bachorem, że dramatyzuję, że »histeryzuję« - a tu ktoś mi daje akceptację. Uważa, że naprawdę mam problem. Że jestem silna. To było niesamowite, zobaczyć inną perspektywę. Oczywiście, zaakceptowanie jej to były kolejne miesiące - ale usłyszenie jej było bezcenne".
Nastolatkom jest bardzo trudno z krytyką, kiedy okazują słabość. "Mam już tego dosyć, ciągle słucham jaki to jestem leniwy", "Ciągle słyszę, że na spanie to mam siłę, a na posprzątanie w domu to mi jej brakuje". Kiedy ich pytamy czego potrzebują, najczęściej możemy usłyszeć, że nie chcą być ciągle unieważniani przez rodziców. Problem w tym że doskonale wiedzą jak wiele zaniedbują, że się nie wyrabiają z życiem i że wcale nie jest im z tym dobrze. Świadomość, że są źródłem rozczarowania rodzica, pogłębia stan obniżonego nastroju.
Nastolatek bardzo potrzebuje współpracy, a co za tym idzie twoja rola jako rodzica jest niezmiernie ważna. Naprawę, tego mechanizmu możesz zacząć szukać od siebie, najlepiej równolegle z dzieckiem. Możesz też skorzystać z pomocy specjalisty i popracować nad własnymi ograniczeniami i nieprzyjemnymi emocjami w taki sposób, aby nie obciążać siebie i być skutecznym w relacji z własnym dzieckiem. Trochę to jest tak jak ze stłuczką samochodową - nie chciałeś jej spowodować, ale zderzak jest pognieciony i im szybciej podejmiesz się jego naprawy, tym szybciej komfortowo będzie można jechać dalej.
O objawach depresji, o tym co dzieje się w mózgu nastolatka cierpiącego na depresję, oraz co - jako rodzic - możesz z tym zrobić, przeczytasz w książce Agnieszki Kozak, Roberta Bieleckiego i Marcina Rzeczkowskigo "Nastolatek potrzebuje wsparcia. Zrozum swoje dziecko i bądź po jego stronie".
Skomentuj artykuł