Jest księdzem, przeszedł depresję. Dziś ćwiczy na siłowni, inspirując innych
- Ciągle wielu ludziom wydaje się, że wyglądanie dobrze w sensie fizycznym, bycie wysportowanym, to coś drugorzędnego, mało istotnego. Tak niestety myślimy również w Kościele. "To co cielesne trzeba odrzucić, można wzrastać tylko duchowo". Ja zawsze podkreślam, że jestem całością. Jest we mnie fizyczność, psychika i duchowość. Wszystkie te elementy są ważne i muszą się rozwijać - mówi ks. Łukasz Łukasik w rozmowie z DEON.pl. Duchowny regularnie ćwiczy na siłowni i prowadzi na Instagramie konto Energetic Priest.
Piotr Kosiarski: Zanim zacząłeś trenować na siłowni, miałeś długą przerwę w uprawianiu sportu. Co się stało?
Ks. Łukasz Łukasik: Od zawsze uprawiałem jakiś sport. W liceum i w czasie studiów biegałem. Brałem nawet udział w zawodach, a później je organizowałem. Niestety, na początku mojego kapłaństwa, wydarzył się wypadek samochodowy. Wtedy zarzuciłem uprawianie sportu. Kilka razy próbowałem do niego wrócić ale bezskutecznie. Sport tak naprawdę przestał dla mnie istnieć.
Co dokładnie wydarzyło się w czasie wypadku?
- Miałem złamaną jedną nogę i pękniętą miednicę. Wypadek sprawił, że przez jakiś czas byłem wyłączony z posługi kapłańskiej. Musiałem przejść rehabilitację i tak naprawdę od nowa uczyć się chodzić. Trwało to dość długo.
Gdy zniknął sport, pojawił się inny problem.
- Depresja. Bardzo popularna dzisiaj choroba. Pewnie każdy przechodzi ją inaczej. U mnie wyglądało to tak, że czułem się, jakbym był w jakiejś bańce, wyizolowany. Przychodziły momenty, że wstawałem rano, szedłem odprawić mszę świętą, po czym wchodziłem do łóżka i przez cały dzień patrzyłem w sufit lub zmieniałem programy w telewizji. Wstawałem, żeby ewentualnie coś zjeść. I to postępowało. Trudną sytuację pogłębiała pandemia koronawirusa i kwarantanna. Przestałem widzieć cel w życiu, nic mi się nie chciało. Może nie miałem myśli samobójczych, ale łapałem się na tym, że mógłbym się rano nie obudzić. Po prostu nie chciało mi się żyć.
Wyświetl ten post na Instagramie
Na szczęście miałem kilka zaufanych osób, którym się do tego przyznałem. Byli to między innymi moi rodzice. Zaczęli oni szukać dla mnie pomocy psychiatrycznej. Tak zacząłem brać leki. Pani psychiatra, wiedząc, że jestem księdzem i znając całą moją historię, od razu powiedziała, że nie mogę przez całe życie faszerować się lekarstwami, dlatego skierowała mnie do terapeuty. Spotykałem się z nim przez dziewięć miesięcy. Terapia pomogła mi przewartościować pewne rzeczy w życiu. I tak podjąłem decyzję, że wracam do sportu. Nie było to jednak proste.
Dlaczego?
- Miałem oczywiście świadomość, że powrót do sportu wpłynie pozytywnie na mój stan. Problem w tym, że w depresji ludzie robią dużo samodestrukcyjnych rzeczy, na przykład objadają się. Tak było w moim przypadku. Powodowało to wzrost mojej masy i wywoływało niezadowolenie. Wiedziałem, że moja tusza nie pozwoli mi biegać, dlatego zacząłem zastanawiać się, co mogę z tym zrobić. Wtedy pomyślałem o siłowni.
A jednak nie od razu chwyciłeś za sztangę i hantle.
- Brakowało mi samozaparcia, żeby wybrać się na siłownię samemu, trochę się wstydziłem. Nie wiedziałem zresztą, na czym to polega, nie znałem techniki podnoszenia ciężarów. Wtedy mój kolega, który już od jakiegoś czasu chodził na siłownię, dał mi namiar na człowieka, który notabene jest mocno związany z Kościołem i prowadzi studio indywidualne z trenerami personalnymi. Zadzwoniłem i umówiłem się na pierwsze spotkanie. Tak zacząłem ćwiczyć. Ponieważ dobrze mi szło, a trening pozytywnie wpływał na moje zdrowie psychiczne i fizyczne, wspólnie z trenerem wpadliśmy na pomysł, że warto to promować.
Twój Instagram wygląda bardzo profesjonalnie.
- Pracując jako wicedyrektor w diecezjalnym oddziale Caritas, odpowiadałem za PR, dlatego obecność w mediach społecznościowych nie była dla mnie niczym obcym. Oczywiście wiedziałem, że wchodząc w nie, zacznę pokazywać rzeczywistość, która jest tylko skrawkiem mojego życia.
Wyświetl ten post na Instagramie
Jak na Twoją aktywność w mediach społecznościowych reagują ludzie?
- Czasami ktoś pyta, jak znajduję czas, żeby tyle ćwiczyć i udzielać się w mediach społecznościowych. Oczywiście nie jestem ciągle na siłowni (śmiech). Tak naprawdę nie jestem tam nawet codziennie. Natomiast jest to na pewno forma ewangelizacji, chociaż nie dla wszystkich zrozumiała, czego mam świadomość. Poza tym mamy obecnie do czynienia z kultem ciała. W związku z tym może się wydawać, że ksiądz, który ćwiczy, podnosi ciężary i w dodatku to pokazuje, próbuje wyglądać jak Schwarzenegger.
"A księża nie są od tego".
- Właśnie. Z takimi opiniami się spotykam. Ale staram się nimi nie zrażać.
Ewangelizacja przez sport. Jak to się robi?
- Na siłowni nie ćwiczy się samemu. Jest trener, są inne osoby. Gdy rozmawiamy i ktoś nagle dowiaduje się, że jestem księdzem, towarzyszą temu różne reakcje. Nigdy jednak nie spotkałem się z odrzuceniem, częściej jest to dezorientacja. W trakcie takich rozmów - a nie zawsze mówimy o "pobożnych" tematach - ludzie nagle odkrywają, że księża to normalni ludzie. Myślę, że dzisiaj czegoś takiego nam potrzeba - może nie wyjścia na margines, bo siłownia nie jest marginesem, ale wejścia w rzeczywistość, która niekoniecznie jest "pobożna", w której nie ma bezpośrednich, religijnych odniesień. Nasze chrześcijańskie życie nie polega przecież tylko na klęczeniu w kościele. Całe nasze życie powinno być świadectwem.
Oczywiście nie może być też tak, że moja ewangelizacja, moje głoszenie, będzie ograniczało się wyłącznie do chodzenia na siłownię. Wszelkie sprawy duszpasterskie - katecheza w szkole, głoszenie kazań, spowiadanie - są bardzo ważne. Wychodzę jednak z założenia, że profil na Instagramie pozwala mi dotrzeć do ludzi, którzy nie widzą mnie posługującego w parafii, w szkole czy w Kościele, bo do niego po prostu nie chodzą.
Zdarza się, że moi parafianie pytają mnie, kiedy i gdzie ćwiczę, a później dowiaduję się od właściciela siłowni, że oni też przyszli do jego studio. Bywa też na odwrót. Gdy spotykam kogoś na siłowni i on dowiaduje się, że jestem księdzem, pyta, w której parafii posługuję. Kilka dni później widzę tę osobę na wieczornej mszy. Nagle okazuje się, że przez aktywność fizyczną ktoś przychodzi do kościoła! Nie wiadomo, czy miałby jakąkolwiek styczność z rzeczywistością kościelną, gdyby nie spotkał księdza na siłowni.
Wyświetl ten post na Instagramie
Co Cię napędza?
- Jednym z powodów, dla którym założyłem profil Energetic Priest, była chęć zmotywowania ludzi do sportu. Nie ukrywam, że w głównej mirze myślałem o księżach. Znam wielu kapłanów - kolegów z roku i przyjaciół. I czasem widzę, że choć w ich życiu jest wiele pięknych rzeczy, to brakuje zadbania o zdrowie fizyczne.
Ile razy w tygodniu trenujesz na siłowni?
- Staram się ćwiczyć cztery razy w tygodniu przez godzinę. Trenuję partiami - osobno nogi, plecy, klatkę piersiową i barki. W domu spędzam trochę czasu na orbitreku, żeby mieć mniej tuszy. Na siłowni ćwiczę z trenerem, dlatego godziny ustalam wspólnie z nim. Czasami trafia się tydzień, że mam więcej pracy lub wyjazd i trzeba z czegoś zrezygnować. Siłownia, choć jest dla mnie ważna, na pewno nie jest moją świątynią.
Zawsze Ci się chce?
- Zdarzają się momenty, kiedy wstaję rano i mówię: "Nie, dziś nie dam rady". Ale jak człowiek widzi, ile już udało się zrobić, to nie chce tego przekreślać tylko dlatego, że mu się nie chce.
Co pomaga Ci się zmobilizować?
- Po pierwsze: efekt. Kiedy człowiek pierwszy raz idzie na siłownię i nie może podnieść pięciu kilogramów, a później wyciska sześćdziesięciokilową sztangę, widać progres. To bardzo pomaga. Po drugie, ogromną mobilizacją są ludzie, którzy nie widzą w moim trenowaniu ucieczki od kapłaństwa.
Wyświetl ten post na Instagramie
A takie zarzuty się pojawiają?
- Ktoś kiedyś powiedział, że uciekam w ten sposób od życia kapłańskiego. To jednak nie ma nic wspólnego z prawdą. Jestem księdzem zarówno w kościele jak również na siłowni. Wszyscy to wiedzą.
Napisałeś na Instagramie, że "ludzkie ciało jest świątynią Ducha Świętego", a Ty chcesz, żeby "miał On fajne lokum".
- Ciągle wielu ludziom wydaje się, że wyglądanie dobrze w sensie fizycznym, bycie wysportowanym, to coś drugorzędnego, mało istotnego. Tak niestety myślimy również w Kościele. "To co cielesne trzeba odrzucić, można wzrastać tylko duchowo". Ja zawsze podkreślam, że jestem całością. Jest we mnie fizyczność, psychika i duchowość. Wszystkie te elementy są ważne i muszą się rozwijać. Oczywiście mamy św. Tomasza z Akwinu, któremu wycinano przy stole specjalną wnękę, żeby mógł przy nim usiąść. I jest on jednym z wielkich świętych Kościoła. Wiem natomiast, że jeśli ja zaprzestanę zdrowego trybu życia, treningu i ćwiczeń, prawdopodobnie pojawią się lęki, oschłość, gorsze samopoczucie. Wiem, czym to skutkuje.
Nie można spełniać się wyłącznie w sferze duchowej, a sferę fizyczną odrzucać. Bo kiedy sfera fizyczna padnie, nie będę miał siły, żeby na przykład iść do kościoła. Niektórzy tego nie uznają, nie zdaja sobie sprawy, jak bardzo wszystko jest ze sobą powiązane. Na szczęcie zaczynamy o tym mówić, również w Kościele.
A wracając do Twojego pytania, jeśli wierzymy, że ciało jest świątynią Ducha Świętego, powinniśmy je szanować. Nie tylko w kontekście życia w czystości, ale też dbania o to ciało, inwestowania w nie. Jeśli będę chory, niesprawny fizycznie, wpłynie to na moją kondycję psychiczną i sferę duchową. Wierząc, że człowiek jest stworzony na obraz Boży, powinniśmy dążyć do tego, by nasze ciała były zdrowe.
Czy te problemy zdrowotne, o których mówiłeś na początku - pęknięta miednica i pokiereszowana noga - dają jeszcze o sobie znać?
- Obecnie nie ma już po nich śladu.
Skomentuj artykuł