(fot. h.koppdelaney/flickr.com)
Bożena Wałach / DEON.pl

Człowiek, który do tej pory wierzył w siebie, cieszył się życiem, snuł plany na przyszłość – nagle "gaśnie", "wycofuje się", "ogarnia go lęk". - To jak nagłe znieruchomienie. Niewyobrażalna pustka. Grzęzawisko. Ciemna pochłaniająca dziura – tak opisują doświadczenie depresji ci, którzy na nią zachorowali. 10 października obchodzimy Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego.

A swoim doświadczeniem podzielić może się wielu. Na całym świecie na depresję cierpi ponad 120 milionów ludzi. W Polsce z chorobą tą zmaga się prawie półtora miliona osób. Mimo to jej niezrozumienie nadal jest powszechne - ciągle jeszcze wielu z nas nie postrzega depresji jako choroby, a wielu lekarzy nie potrafi jej właściwie zdiagnozować.

DEON.PL POLECA

Tymczasem, według danych WHO, do 2020 roku depresja stanie się drugą najczęściej występującą chorobą na świecie. Poważną, prowadzącą do absolutnej dezorganizacji życia, utrudniającą funkcjonowanie, a nierzadko prowadzącą do prób samobójczych. Należy i można ją leczyć – pod warunkiem, że wiemy, z czym mamy do czynienia.

Dr Dominika Dudek, psychiatra: - Nadużywamy słowa depresja. To niebezpieczne, bo gdy rzeczywiście ktoś na nią zachoruje, myśli: 'Wszyscy mają depresję, to dlaczego moja miałaby być szczególna?' i z reguły rezygnuje z wizyty u specjalisty.

Podobnie jest z reakcją otoczenia. Ktoś, kto mówi, że ma depresję, powinien po prostu "wziąć się w garść", a nie szukać pomocy psychiatry. "Nie histeryzuj!", "Nie rozklejaj się!" – to zazwyczaj słyszy chory ze strony bliskich. "Spadek formy" chorego odczytywany jest jako przejaw nieradzenia sobie, chwilowego rozklejenia, albo nawet chęci ucieczki od problemów.

Dlatego chorzy starają się, pomimo cierpienia, podołać swoim obowiązkom. Starają się funcjonować normalnie.

- Silna jest obawa przed etykietką zaburzeń psychicznych – wyjaśnia dr Dudek. - Wydaje nam się, że korzystanie z pomocy specjalisty jest oznaką słabości, boimy się, że staniemy się niewiarygodni dla pracodawcy, a czasem, że po prostu zostaniemy uznani za wariatów. To niestety nadal nie tak rzadkie, zwłaszcza w środowiskach małomiasteczkowych i wiejskich.

Jednak wielu chorych, zwłaszcza z ciężką depresją, nie daje rady sprostać swoim obowiązkom. Jedni czekają na przeminięcie depresji, inni szukają pomocy w alkoholu albo na własną rękę zażywają leki uspokajające. Tylko niewielki odsetek trafia do specjalisty i otrzymuje pomoc. Nierzadko chory traci pracę, izoluje się w domu, zrywa kontakty ze znajomymi – unika spotkań, bo sądzi, że otoczenie zauważy jego problemy. Potem wycofuje się z kontaktów z najbliższymi – uważa, że jest dla nich ciężarem i przyczyną wszystkich kłopotów i klęsk. Pojawiają się myśli o ucieczce albo myśli samobójcze (około 15 proc. spośród chorych na depresję skutecznie popełnia samobójstwo). To jak samonapędzająca się machina, którą bez interwencji lekarza trudno zatrzymać.

Dlatego należy pozbyć się szkodliwego stereotypu, że wizyta u psychiatry to piętno, wstydliwa słabość.

- Mniejsza szkoda, gdy człowiek zgłosi się po pomoc do specjalisty i usłyszy, że jej nie potrzebuje i że jest w stanie poradzić sobie sam, niż gdy zwleka, wstydzi się zgłosić po pomoc, a bardzo cierpi. Często okazuje się, że potrzebna jest pomoc psychoteraputyczna, niekoniecznie leki. Wystarczy rozmowa, która pozwoli znaleźć receptę na smutek, coś podpowiedzieć – twierdzi prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta.

"Panie doktorze, smutno mi"

Nie tylko niewielu chorych zgłasza się po pomoc do specjalisty, ale też u niewielu z nich, jak pokazują statystyki, depresja zostaje właściwie rozpoznana. - Nie ma markerów, testów, które mogłyby wykazać, czarno na białym, że chory cierpi na depresję – mówi dr Dudek. - Gdy podejrzewamy anemię, badamy krew i sprawdzamy poziom żelaza – to łatwe i oczywiste. W przypadku depresji lekarz ma niewiele narzędzi, musi polegać na tym, co mówi i czuje pacjent.

- Rozpoznanie depresji jest szczególnie trudne w praktyce lekarza ogólnego – podkreśla dr Dudek. - Nie mówię o głębokiej depresji, którą rozpozna każdy. Gdy chory ma urojenia, podejmował próby samobójcze, wtedy na oko widać, że jest chory. Najczęściej jednak mamy do czynienia z depresją o łagodnym nasileniu – chory jest zmęczony, brakuje mu energii, gorzej śpi, jest słaby, coś go pobolewa. Kłopot w tym, że gdy zjawia się u lekarza, jest nastawiony na mówienie o swoich objawach somatycznych, bo niezręcznie jest powiedzieć 'panie doktorze, jest mi smutno', więc koncentruje się na bólu głowy, brzucha, bezsenności etc. Lekarz ze swojej strony szuka przyczyn tych objawów, zleca podstawowe badania. Tymczasem dopiero wnikliwa rozmowa z chorym pozwala rozeznać, czy mamy do czynienia z depresją. Gdy chory mówi o sobie, o swoim życiu, o tym, jak ocenia siebie i swoje otoczenie, o swoich smutkach. Niestety na to zazwyczaj brakuje czasu.

Depresyjny stan potrafi zmienić myślenie człowieka o sobie i otaczającym go świecie. Drobne zaniedbania urastają do rangi poważnych problemów i są powodem samooskarżania się. Chory uważa, że jest gorszy od innych, że jest nieudacznikiem. Jest przekonany, że w przyszłości czekają go już tylko porażki i klęski. Swój stan postrzega jako stan upadku.

Co dzieje się w głowie chorego? - Nagle zaczyna widzieć świat przez ciemne okulary, ogarnia go lęk, pesymizm, brakuje mu energii – wyjaśnia prof. de Barbaro. - Wydaje mu się, że ten stan nigdy nie przeminie, nigdy się nie skończy - tak dzieje się nawet w przypadku, gdy depresja zdarza się powtórnie. To wszechogarniający stan, który rzutuje na wszystko, na całe życie chorego.

Gdzie zaczyna się depresja a konczy zwykłe przygnębienie? Granica między depresją a chandrą czy smutkiem nie jest łatwa do ustalenia. - Najważniejszy jest stopień dysfunkcjonalności chorego. Jeśli czuje on duży dyskomfort, cierpi, a to wyraźnie wpływa na jego życie w sferze rodzinnej, zawodowej, społecznej, to mamy do czynienia z depresją – twierdzi prof. de Barbaro. - Dobrym przykładem jest reakcja żałoby. Gdy tracimy kogoś bliskiego jest nam smutno, cierpimy i to stan normalny. Mało tego, adekwatne przeżycie smutku jest potrzebne, by z tego stanu wyjść i zacząć znowu żyć normalnie. Natomiast, gdy ten stan się przedłuża, gdy obarczamy się poczuciem winy za tę śmierć, roztrząsamy, wycofujemy się z życia towarzyskiego, nie potrafimy wrócić do pracy, wtedy możemy mówić o depresji.

Trudna do zdiagnozowania jest depresja u ludzi starszych. Ich spadek aktywności nie dziwi tak bardzo, jak w przypadku ludzi w sile wieku. - Wycofanie i smutek zrzuca się na karb wieku: 'Stary, to i z czego ma się cieszyć' – tłumaczy dr Dudek. - Podobnie jest w przypadku osób z chorobami somatycznymi. Bagatelizujemy depresję, bo łatwo nam ją wyjaśnić: 'Rozpoznano u niej raka, to normalne, że jest smutna, przygnębiona'. A przecież tym bardziej należy reagować i leczyć depresję. Ta choroba nie tylko pogarsza komfort życia, ale wpływa na rokowania.

Jak się zaczyna?

Depresja miewa wiele odsłon. Trudno generalizować. Zdarza się, że pojawia się nagle – do niedawna tryskający radością człowiek, niespodziewanie budzi się głęboko przygnębiony. W większości przypadków jednak depresja narasta powoli. Proces trwa całe miesiące, wpływając coraz mocniej na funkcjonowanie chorego, pogarsza się jego nastrój, zaczyna się proces wycofywania z różnych form aktywności, narasta przygnębienie. Trudno wskazać wówczas moment, kiedy choroba miała swój początek.

Chorych na depresję często ogarnia nieuzasadniony lęk. Dlatego specjaliści określają go jako lęk bezprzedmiotowy. Ogarnia całego człowieka – jego duszę i ciało. Totalnie dezorganizuje życie chorego. Zdarza się, że z powodu lęku chory nie jest w stanie samodzielnie opuścić mieszkania, zrobić zakupów, a nawet wstać rano z łóżka.

Depresja nie oszczędza nikogo. Dotyka dzieci, dorosłych, ludzi w podeszłym wieku. Kobiety i mężczyzn. Niezależnie od ich pozycji społecznej, miejsca zamieszkania czy poziomu intelektualnego. Ludzie dotknięci depresją częściej zapadają na niektóre choroby somatyczne. Depresja pogarsza również rokowanie w innego rodzaju chorobach, z którymi człowiek się boryka.

Konfesjonał zamiast kozetki?

W polskich realiach, gdzie wciąż jeszcze pokutuje strach przed psychologiem i stygmatem choroby psychicznej, często kontakt z kapłanem wydaje się łatwiejszy, bardziej naturalny. Gdzie, jesli nie w kościele, który na co dzień pokazuje nam, jak żyć i czym się kierować, szukać pomocy wtedy, gdy czujemy się zagubieni i nie widzimy sensu w tym, co robimy, gdy cierpimy na depresję. Zamiast na kozetkę, chory trafia więc ze swoim problemem do konfesjonału.

Ks. Krzysztof Grzywocz, psychoterapeuta: - Tak się często dzieje i jest wiele przyczyn takiej decyzji. Z jednej strony, lęk przed kontaktem z psychiatrą czy psychologiem, poszukiwanie szybkich i prostych rozwiązań, depresyjne poczucie winy, a z drugiej - u podstaw takie decyzji może być zaufanie do księdza, potrzeba wypowiedzenia swojego cierpienia, poszukiwanie pomocy u Boga w trudnej sytuacji lub przeczucie, że stan depresyjny może mieć związek z grzechem.

Człowiek cierpiący na depresję czuje się zniechęcony, przygnębiony, rozbity, nie radzi sobie z codziennymi zadaniami – kapłan wydaje się doskonałym rozmówcą. - Tym bardziej, że chorzy długo nie zdają sobie sprawy z tego, że borykają sie z depresją, którą można i należy leczyć – tłumaczy o. Jarosław Naliwajko, jezuita, psychoterapeuta. - Wydaje im się, że to kwestia "wzięcia się w garść" - idą wiec do księdza, żeby dowiedzieć się, jak to zrobić.

- Od wielu już lat w swojej posłudze spotykam się z podobną sytuacją – podkreśla ks. Grzywocz. - Mam wrażenie, że to doświadczenie narasta i dotyka coraz większej liczby osób.

Kłopot jednak w tym, że nie każdy kapłan to psycholog, a już na pewno nie każdy kapłan, podobnie jak i lekarz pierwszego kontaktu, nie zawsze jest wyposażony w wystarczającą wiedzę i wrażliwość. Nie zmienia to jednak faktu, że spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność.

- Należy o problemie depresji mówić, uwrażliwiać księży, zachęcać ich do kontaktu z chorymi i psychoterapeutami. To powinno być częścią ich formacji, ale też ich własny wysiłek. Jeśli chcą skutecznie pomagać ludziom, powinni dokształcać się – podkreśla o. Naliwajko. - Kościół długo bał się psychologii. Wyobrażano sobie, że psychologowie "chcą wyrwać duszę", "niszczą świat wartości", "przeczą łasce". Od takich pogladow trzeba się uwolnić.

Podobnie uważa ks. Grzywocz: - Ksiądz, według dokumentów Kościoła, mówiących o jego posłudze, powinien czerpać także z owoców dobrej psychologii. Bezkrytyczne i antypsychologiczne nastawienie kapłana jest czynnikiem dyskwalifikującym go z posługi spowiednika czy kierownika duchowego. Uważam też, że ksiądz powinien dobrą osobą „pierwszego kontaktu”, zachęcającą, jeżeli byłaby taka potrzeba, do spotkania także z psychologiem lub psychiatrą.

- Oczywiście nie każdy ksiądz może być doskonałym psychologiem. Nie o to w gruncie rzeczy chodzi. Tajemnica, zarówno dobrego psychologa, jak i dobrego księdza polega na tym, że trzeba mieć serce. Tylko tyle i aż tyle - podkreśla o. Nalewajko. - Jeżeli w konfesjonale zjawia się człowiek, który mówi o pustce, bezsensie życia, to warto poświęcić mu więcej czasu, dopytać o szczegoly, sprawdzić jak postrzega swoje życie. Jeśli wizja, którą nosi w głowie, to wyłącznie zgliszcza i spalone mosty, powinno nas to zaniepokoic – tłumaczy o. Naliwajko. - Ale żeby to sprawdzić, trzeba podjąć ciężar rozmowy z człowiekiem, znaleźć dla niego czas. A jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z depresją, kapłan musi wiedzieć, do kogo odesłać chorego, wiedzieć, gdzie należy szukać pomocy. Jego sugestie mogą mieć ogromne znaczenie, zwłaszcza, jeśli cieszy się autorytetem. Być może chory nigdy nie szukałby pomocy na własną rękę, a za jego namową zwróci się do specjalisty.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wygrać z depresją
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.