Druga Strona Tęczy

Druga Strona Tęczy
(fot. freefotouk / flickr.com)
Dorota Kusyk

Przez kilka lat chorowałam na depresję. Trzy lata trwała psychoterapia (którą spokojnie można nazwać walką, a nie psychoterapią) połączona z leczeniem farmakologicznym, ale ta, nierzucająca się w oczy choroba, trawiła mnie już na długo przed podjęciem decyzji o leczeniu.

ŚWIADECTWO UZDROWIENIA w trakcie Mszy świętej z modlitwą o uzdrowienie. 17 stycznia 2012 roku w kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Wołominie.

DEON.PL POLECA

Chorowałam na depresję klasyfikowaną przez Międzynarodową Klasyfikację Chorób ICD-10 a nie na tzw.depresję medialną, na którą “cierpią“ celebryci. Depresja medialna nie ma nic wspólnego z depresją klasyfikowaną w ICD 10. Celebrytów najczęściej dotyka tzw chandra.

Chandra czy przemęczenie bardzo różnią się od depresji, głównie tym, że nie zakłócają naszego codziennego funkcjonowania - nie przestajemy zajmować się pracą, rodziną. Depresja jest wtedy, kiedy wypadamy z życiowych ról. Nie dajemy sobie rady z czynnościami, które dotychczas wykonywaliśmy z łatwością. Depresja to totalna apatia, smutek, niemożność doznania radości. Depresja jest chorobą. Człowiek chory na depresję często może nie być w stanie podnieść się z łóżka, wykonać najprostszej czynności, choć, "na oko", nic mu nie dolega. Dla osoby w ciężkiej depresji wyjście do łazienki jest takim samym wysiłkiem jak dla kogoś, kto przeszedł ciężki zabieg operacyjny.

Czym jest depresja?

Przykładem, by to zobrazować, może być proste i oczywiste... pranie. Osoba zdrowa zrobi je (od momentu załadowania pralki po wysuszenie ubrań) w kilka godzin i nawet tego nie odczuje. U osoby cierpiącej na depresję pranie wygląda mniej więcej tak:

Poniedziałek:

Załadowanie prania i oswojenie się z tym, że w ogóle je zrobimy.

Wtorek:

Pranie nabrało mocy urzędowej, więc teraz włączamy pralkę, ale we wtorek mokrych ubrań nie wyjmujemy, bo to za duży wysiłek, ręce bolą od samego "wpychania" prania do bębna.

Środa

Trzeba to, co przeleżało kilka godzin w bębnie, chociaż wypłukać, po płukaniu mus wyjąć pranie, bo szkoda tych rzeczy. Wyjęte taszczymy pod suszarkę. Zmęczenie sięga zenitu, więc może pranie poczeka do jutra, aż odpoczniemy i nabierzemy sił!

Czwartek

Rozwieszamy. Pierwszą część garderoby porządnie, drugą chaotycznie, trzecią nieroztrzepaną, czwartą poplątaną.

Piatek

Przydałoby się zebrać to, co przetrwało pranie i wyschło, ale ten wyczyn można porównać do wspinaczki na Mount Everest, więc wisi sobie pranie do czasu, aż ktoś nie zabierze ze suszarki tego ubrania, którego akurat potrzebuje.

Epilog

To historia pisana życiem, tak samo "ciężko i ponad siły " jest z wieloma błahymi czynnościami (np. mycie głowy).To tylko pięć dni prania, a co z zresztą obowiązków, zwłaszcza jeśli jest się matką i żoną...?

Przyczyny depresji jest tyle, ilu ludzi cierpiących na tę chorobę.

Nigdy nie określam swojego życia, ani tego, co się w nim działo, słowami, których używał mój terapeuta. Były to słowa mocne, dosadne, które nawet mi samej do dziś kojarzą się z czymś ciężkim. Trauma, astenia, kryzys psychiczny.

W wieku 30 lat przyznałam sama przed sobą, że całe moje życie to było balansowanie na granicy ludzkiej wytrzymałości.

Jako dziecko, brak poczucia bezpieczeństwa, akceptacji, ciągły lęk, zagrożenie. Do tego bicie ponad dopuszczalne normy. Do 16 roku życia pod opieką matki, która skutecznie zabiła we mnie poczucie własnej wartości, wpajając mi, że jestem zerem, śmieciem i nic nie wartym ludzkim odpadem. Skutecznie wypaczyła mi obraz świata i ludzi, wpajając to, że wszyscy są źli, nienormalni.

Wprost z rąk matki w wieku 17 lat wpadłam w ręce męża alkoholika. Do dziś pamiętam dzień, w którym - kilka miesięcy po jego wyprowadzce - siedząc w fotelu, przeżywałam euforię, wierząc że to, co najgorsze, mam za sobą... Kolejne tygodnie przyniosły niedowierzanie, skrywany lęk. Po kilku miesiącach byłam już pewna, że tak naprawdę moje piekło dopiero po rozstaniu z mężem zaczęło tętnić życiem. Na blisko 10 lat rodzina eks-męża zamieniła moje życie w piekło... tym samym przejęła pałeczkę po mojej matce.

Termin, jakiego użył terapeuta do określenia zachowania bliskich mi osób wobec mnie, to "terror psychiczny". Długo dochodziłam do siebie po tej "diagnozie". Spędziłam kilkanaście lat w sądach różnych instancji, w prokuraturach, o mały włos nie zostałam zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Zachorowałam na depresję, a raczej ujawniła się ona w czasie, kiedy wszystko ucichło, skończyły się wszystkie sprawy... Wiem jedno, przed wszystkimi, przed całym światem udawałam silną, mocną, taką, która sobie ze wszystkim poradzi. W zapamiętaniu zapomniałem jednak o sobie i o tym, że siebie nie da się oszukać. Tak upływały kolejne lata mojego życia. Aż do dnia 17 stycznia 2012 roku, kiedy wybrałam się na Mszę z Modlitwą o Uzdrowienie.

Poszłam na nią bez oczekiwań, bez żądań. Sama od kilku lat chora i walcząca nie liczyłam na nic.

Już w trakcie modlitwy, w której ksiądz przyzywał Ducha Świętego o przybycie i prosił Jezusa o leczenie konkretnych schorzeń i miejsc, wymieniając to, co mnie dopadło, zamknęłam oczy, na chwilę odpłynęłam, poszybowałam, nie wiem gdzie. Gdy po kilku chwilach je otworzyłam, w kościele nic się nie zmieniło, a jednak wszystko pojaśniało. I żarówki w ogromnych żyrandolach, i powietrze. Potem dwukrotnie moje ciało przeszył lodowaty dreszcz.

Po powrocie do domu poszłam spać. Szybko, tak by nie stracić jakiegoś balsamu, który spłynął na mnie w czasie Mszy. Chciałam iść spać, by ten balsam mógł się wchłonąć.

A rano po przebudzeniu? Ten sam pokój, to samo łóżko, ten sam widok za oknem, a jednak..., nie wiem, nie umiem tego określić, ale wszystko stało się inne, nowe, czyste, lekkie. Stan, którego nie umiem i nie potrafię za nic określić.

Idąc do pracy, przeszłam pieszo 5 kilometrów szybkim marszem. Nie czułam żadnego zmęczenia. W rękach miałam długą listę zakupów dla mamy, bardzo wymagającej i skąpej osoby. Zawsze przed takimi zakupami odczuwałam lęk, dyskomfort, niechęć, a dziś, dzień po Mszy, nie czułam lęku, nie czułam ciężaru, dźwigając ciężkie torby. Co się stało? Jak to zrozumieć? Przecież do tej pory krótki dystans z domu do szkoły synka powodował, że wracałam, słysząc za sobą szuranie swoich nóg na chodniku. Bardzo często, niosąc w reklamówce tylko bochenek chleba i drożdżówkę, ręce mdlały od ogromu ciężaru!

Po kilku godzinach oswajania się ze sobą miałam nieodparte wrażenie, że moja choroba mnie szczelnie i boleśnie otynkowała, od stóp po czubek głowy. I tak latami trwałam taka zamurowana. Owszem, zdarzały się momenty, że tynk gdzieś się ukruszył i odpadł z ciała, a odsłonięty fragment, stęskniony powietrza i słońca, chłonął te dary szybko, zapalczywie, bo wiedział, że zaraz, za chwilę, dosłownie za moment tynk sam się odrodzi i zabierze życiodajne tchnienie.

Dziś przede wszystkim nie mam lęku przed nawrotem choroby. Moje ręce, nogi, powieki są lekkie jak motyle. Tynk odpadł. Czuje to, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że To stało się tak nagle i tak szybko.

21 stycznia 2012 r.

Czwarty dzień po Mszy. Nic nie wraca, nie ma lęku, oswajam się z lekkością umysłu, świeżością spojrzenia. Czuję nad głową ten świeży powiew. Nie ma planowania, nie ma chorobliwego przewidywania każdego kroku. Czuje się dziwnie, trochę jak królik doświadczalny. Można mnie zamknąć w klatce na 30 dni jak kanarka. 30 dni - tyle sobie dałam, a raczej swojej chorobie, na odrodzenie się tynku na moim ciele i duszy.Teraz radość byłaby przedwczesna... Spokojnie i powoli muszę oswoić ten stan. Jasność powróciła, a uśmiech powoduje ból kącików ust. Jest mi pięknie.

15 luty 2012 r.

30. dzień za mną. Często, po jakiejś chorobie, ludzie mówią: no wreszcie, jest po staremu, wreszcie jest tak jak dawniej. A u mnie nic, absolutnie nic nie jest takie jak dawniej, nic nie jest po staremu. Owszem moje otoczenie się nie zmieniło, wciąż te same wschody i zachody słońca, ci sami ludzie, ten sam okrągły stół w pokoju, te same talerze, na które nakładam obiad. Jednak ja już wiem, że moje życie zaczęło się na nowo. Zupełnie na nowo. 30 dni temu otrzymałam w darze "białą czystą kartkę". Już zaczynam wierzyć w to, że zostałam uzdrowiona, nie rozumiem i nie pojmuje tego mistycyzmu, jednak z pokorą chylę czoło przed Najwyższym, nie zapominając o tym, że jestem tylko marnym puchem w Jego rękach. I znów mam ten czas, kiedy, przyjmując Najświętszy Sakrament, mam ochotę paść na twarz z wdzięczności.

19 marca 2012 r.

Po depresji (oprócz wspomnień i wyjałowionego organizmu) nie ma śladu. Lęk prysł jak bańka mydlana. Teraz mam nową datę urodzin. Zamiast 2 października - 17 stycznia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Druga Strona Tęczy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.