Zakonnica i depresja? Siostry też chorują
Rady: idź do Pana Jezusa, to ci pomoże. A ty czujesz, że wiara umarła. W poczekalni u psychiatry - wpatrzone w ciebie oczy lub zdziwienie wyrażane wprost: siostra tutaj?
[To fragment listu od konkretnej siostry zakonnej, który za jej zgodą opublikował Grzegorz Kramer SJ. Niżej przeczytacie dalszą część.]
Gdy w zeszłym tygodniu napisałem tekst o samobójstwach wśród księży, nie myślałem, że będzie miał on tak duży odzew. Kilka osób udało się namówić do spotkania z psychologiem, kilka osób opisało mi swoje historię i udało się im polecić kogoś do rozmowy - bliżej ich miejsca zamieszkania. Jednak to, czego się nie spodziewałem to było kilka listów od sióstr zakonnych.
Osią tekstu o księżach była teza mówiąca o tym, że my sami - księża, ale i społeczeństwo stworzyliśmy taki model księdza, w którym słabość jest spychana z świadomości. Okazuje się, że ta prawidłowość jeszcze bardziej jest obecna w życiu sióstr zakonnych. Wiele z nich żyje w świecie, do którego nikt nie ma dostępu, albo bardzo nieliczni. I oczywiście, z jednej strony wynika to ze świadomego wyboru wolnych kobiet, ale z drugiej bardzo często stało się bezpieczną ścianą, za którą nie tylko ukrywają ze skromności swoje życie, próbując je łączyć w prawdziwej relacji z Bogiem, ale także wiele trudnych spraw.
Siostry, podobnie jak inni ludzie, chorują. Zdarzają im się nie tylko grypy czy zawały, ale także choroby psychiczne, załamania i depresje. Dopóki siostra jest zdrowa - wszystko jest w porządku, może pracować, wykonywać polecenia, modlić się. Schody zaczynają się - nie zawsze - w momencie pojawienia się choroby. Jeśli jest to fizyczna choroba, to pół biedy - można zobaczyć objawy, podjąć leczenie (choć nie jest to czasem ułatwiane). Gorzej jest z chorobami natury psychicznej.
To list od konkretnej siostry, dajmy jej imię Anna. Dostałem podobnych listów, opisujące takie historie kilkanaście, w każdym z nich jest historia kobiety, która zostaje sama ze swoim problemem, bo środowisko, w którym żyje nie chce znać problemu. Przeczytałem o historii kobiet w habitach, które podobnie jak księża popełniły samobójstwo, ale pogrzeby są bardzo dyskretne.
"Od kilku lat choruję na depresję. Teraz już jest dobrze, biorę leki, normalnie pracuję i się modlę. Ale w tym najgorszym czasie tak nie było. Myślę że siostrom jest trudniej [niż księżom]. Pytania wspólnoty, czemu rano nie wstałaś na pacierze, a ty nie spałaś całą noc; czemu śpisz po pracy, a wyjście do pracy było jedynym, co cię mobilizowało do życia, poczucia obowiązku. Czemu siedzisz skulona w kaplicy? Zimno Ci? Wyprostuj się. Co z tobą nie tak, kobieta w domu ma do wypełnienia szereg obowiązków przy dzieciach, ty masz - swoje tutaj.
Małe zrozumienie tego czym jest depresja, że wszystko zabija, wiarę i modlitwę też. Rady: idź do Pana Jezusa, to ci pomoże, a ty czujesz że wiara umarła i modlisz się w pustkę. W gabinecie u psychiatry najpierw w poczekalni, to zdziwienie - zakonnica u psychiatry, bo przecież idziesz w habicie. Nie zdejmiesz sutanny, jak może to zrobić ksiądz. Te wpatrzone oczy w ciebie, komentarze pod nosem lub zdziwienie wyrażone wprost: siostra tutaj?
Myślałem że siostry nie chorują, że jak mają wiarę i prawdziwe powołanie to nie potrzebują psychiatry i czujesz się jeszcze gorzej, że jesteś złą zakonnicą, nie masz wiary, albo wiarę zbyt słabą, by pokonać depresję. Czasem lekarz zamiast po prostu przepisać leki, głosi ci kazanie, bo myśli, że może, że zakonnicy to pomoże, a ty chcesz tylko jakiejś tabletki, by móc spać, nie walczyć z myślami samobójczymi. Zwolnienie od psychiatry nie wchodzi w grę, bo co ludzie w pracy powiedzą, lepiej iść do lekarza i wymyślić jakiś powód, by dał L4".
Siostra Ania pozwoliła mi na publikację listu, bez jakichkolwiek zmian, robię to dlatego, abyśmy - szczególnie my, wspólnota Kościoła - zobaczyli i ten dramat. Dramat kobiet, które wybrały życie inne od tzw. normalnego, bo widzą w tym swój cel życiowy, ale gdzieś po drodze, jak w życiu wielu z nas, coś nie zagrało. Nie chodzi o tanią sensację i współczucie, ale otworzenie oczu.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Grzegorza Kramera SJ
Skomentuj artykuł