Żyję na przekór wszystkim

Wzruszam się na każde wspomnienie, więc pewnie żaden będzie ze mnie rozmówca - zaznacza na początku naszego spotkania sądeczanin Stefan Kulig i wręcza siedem teczek dokumentów z IPN. - To tylko te najważniejsze o mnie - dodaje. (fot. Katarzyna Gajdosz)
Katarzyna Gajdosz

Testowano na nim leki, sztucznie zakażono tyfusem plamistym, później więźniowi obozu Auschwitz Birkenau przyszło zmierzyć się z bezlitosnymi funkcjonariuszami UB, którzy go torturowali do utraty przytomności. Dziś te tragiczne przeżycia powracają w snach.

- Taki stary już jestem, wydawałoby się, że można nad emocjami zapanować. Ale nadal budzą mnie koszmary z tamtych lat. Wzruszam się na każde wspomnienie, więc pewnie żaden będzie ze mnie rozmówca - zaznacza na początku naszego spotkania sądeczanin Stefan Kulig i wręcza siedem teczek dokumentów z IPN. - To tylko te najważniejsze o mnie - dodaje.

Urodził się 20 czerwca 1926 r. w Obłazach Ryterskich. Chodził do Szkoły Podstawowej w Rytrze, gdzie wstąpił do Związku Harcerstwa Polskiego. Później należał też do Orląt. We wrześniu 1939 r., kiedy w drodze do szkoły zobaczył uzbrojonych żołnierzy, wjeżdżających na teren Rytra, wiedział już, co się stało.

- W szkole mówiło się, że będzie wojna. Poza tym widziałem, jak przygotowywali schron na Połomi, jak otaczano go drutami kolczastymi - wspomina pan Stefan.

DEON.PL POLECA

Dziecko w konspiracji

Miał wówczas 13 lat. Choć, gdy wpadł w ręce gestapo, tłumaczył się, jak dziecko, to jednak jego działalność konspiracyjna wymagała odwagi i umysłu dojrzałego mężczyzny. Wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, następnie do Armii Krajowej, przyjmując pseudonim "Gorol". - Ja czułem, że muszę coś zrobić dla ojczyzny, że oni ją chcą mi zabrać - mówi dziś Kulig.

Jego zadaniem było przeprowadzanie na szlaku kurierskim oficerów polskich na Słowację. Nie wie, kim byli. Dostawał rozkaz i wskazywał drogę.

- Moja trasa biegła przez Jaworki, Lipnik do Toporca - czyta z małej kartki, na której przez kilka dni przed naszą rozmową zapisywał nazwy miejscowości i nazwiska. - Pamięć już nie ta. Z marszu trudno wszystkie dane odtworzyć.

Od lutego 1940 r. pełnił też funkcję kolportera prasy konspiracyjnej AK. Informował o każdym transportach wojskowych i poczynaniach Niemców na terenie Rytra i okolic. Do rodzinnego domu starał się nie zaglądać, bo wiedział, że gestapo już zagięło na niego parol. Schronienie znajdował u różnych ludzi. Najczęściej w bacówkach. Bywało, że noce spędzał w lesie. W Święta Bożego Narodzenia w 1942r. chciał jednak być z rodziną.

- Ktoś musiał zauważyć, że wróciłem. Do dziś jednak nie wiem, kto mnie wsypał - wspomina Stefan Kulig. Po aresztowaniu najpierw trafił do więzienia w Nowym Sączu. Torturowany, nie zdradził konspiracji. Tłumaczył się, jak dziecko, że uciekł z domu, bo go tato bił. Błąkał się więc po lasach, by uniknąć razów od ojca.

Piekło obozów

Z Nowego Sącza wraz z grupą innych więźniów został przetransportowany do Tarnowa. Pamięta, jak musiał iść na dworzec PKP przywiązany do innych mężczyzn, a niemiecki żołnierz groził kulą w łeb, gdyby którykolwiek odważył się wystąpić z szeregu.

W styczniu 1943 roku ostatecznie przetransportowano go do obozu koncentracyjnego Oświęcim Brzezinka. Numer obozowy - 95664. Tam przeżył piekło. W oświadczeniach złożonych przez Waldemara Nowakowskiego (nr obozowy 290) i Wiesława Kielara (2805) z 1969 r. czytamy, że Stefan Kulig wiosną 1943 r. "został poddany przez lekarzy SS sztucznemu zakażeniu tyfusem plamistym". Trudno mu opowiadać, czego był świadkiem.

Świadomość, że każdy dzień może być jego ostatnim, nie opuszczała go przez cały pobyt w obozie. Dziś stwierdza, że jego wiek mógł uchronić go przed komorą gazową. - Nawet gdy podpadłem, próbując przekazać tajny list z jednego bloku do drugiego, jedynie dotkliwie mnie pobito, ale nie rozstrzelano. Dano drugą szansę, pewnie dlatego że byłem młody i mogłem jeszcze być użyteczny w pracy - zastanawia się pan Stefan.

Jesienią 1944 r. z grupą więźniów został wywieziony do Oranienburga, a następnie pieszo wszyscy szli do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Pod koniec 1944 r. przetransportowano go Barth, gdzie przymusowo pracował w zakładach samolotowych Heinkiel. W kwietniu 1945 r. był już w Ravensbruck. Wolność przyszła 3 maja 1945 r. Wraz z kilkunastoosobową grupą więźniów pozostałych przy życiu został odbity przez Armię Czerwoną.

Żołnierz wyklęty

Po wojnie Stefan Kulig nie zaprzestał konspiracyjnej działalności. Wrócił w rodzinne strony i mimo wycieńczenia z kolegami z AK m.in. Kazimierzem Mordarskim ps. "Tarzan" i Józefem Szyszką ps. "Maryśka" przygotowywali się do walki z reżimem stalinowskim. Nieraz był wzywany do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Sączu na przesłuchania w charakterze podejrzanego o wrogą działalność przeciwko władzy PRL. W maju 1946 r. został aresztowany.

- Przesłuchania przeważnie odbywały się nocą - opowiada Kulig. - Bili mnie do nieprzytomności. Po czterech miesiącach, gdy nie przyznałem się do zarzucanych mi czynów, wypuszczono do domu. Miałem obite nerki, stopy, obrażenia na całym ciele. Proszę dotknąć mojej głowy, to wgłębienie to efekt ciągnięcia mnie nieprzytomnego po schodach. Pamiętam, że gdy szedłem na dworzec, by wrócić do domu, przysiadłem pod krzyżem przy kościółku kolejowym i strasznie płakałem, dziękując Bogu, że żyję. Mimo to dalej trwałem w konspiracji.

W sierpniu 1948 r. UB aresztował go za przynależność do Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. - Moją przysięgę odbierał ks. Gurgacz "Sem" i Szajna "Orzeł", a ja przyjąłem ps. "Wicher" - opowiada.
Nie miał pojęcia, że jego bracia również działali w PPAN. Dowiedział się podczas przesłuchań.

23 grudnia 1948 r. został skazany na 5 lat więzienia. Karę odsiadywał w różnych miejscach. Najgorzej chyba było w Ośrodku Pracy Więźniów w Strzelcach Opolskich, gdzie 12 godzin dziennie pracował w kamieniołomach prymitywnymi - jak mówi - narzędziami.

- Baraki nieogrzewane, brakowało wody, pluskwy, zawszona bielizna. Buty i odzież pochodziły z czasów wojny. Przez 10 miesięcy mojego tam pobytu nie była zmieniana bielizna - opowiada więzień.

Podczas pracy doznał wypadku. Miał zwichnięty bark.

- To przyczyniło się do mojego wcześniejszego warunkowego zwolnienia w 1952 roku - stwierdza.

Po powrocie do domu musiał meldować się na UB i MO. Był pod stałą obserwacją agentów SB. Udało 8mu się zatrudnić na składnicy drewna i pracował tam aż do przejścia na emeryturę.

***

W 1988 r. wyjechał z żoną do Australii, gdzie wcześniej uciekła jego córka. Wrócili kilkanaście lat temu. Mieszkają w Nowym Sączu obok syna. Pan Stefan póki starcza sił często wyjeżdża do Znamirowic, gdzie ma swój domek letniskowy. - A tam zawsze pełno do roboty. Zwłaszcza teraz, przed zimą. Może mój umysł nie jest już tak sprawny, ale sił jeszcze na wiele starcza. Cieszę się, że żyję, na przekór wszystkim, którzy nieraz widzieli mnie już martwego - mówi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Żyję na przekór wszystkim
Komentarze (6)
I
iza
22 listopada 2013, 19:42
Niech Go dobry Bog blogoslawi.
A
aneta
22 listopada 2013, 09:49
popłakałam się :(
P
Piotr
21 listopada 2013, 23:18
Najbardziej dotknął mnie ten fragment: "Pamiętam, że gdy szedłem na dworzec, by wrócić do domu, przysiadłem pod krzyżem przy kościółku kolejowym i strasznie płakałem, dziękując Bogu, że żyję."
S
Seba
21 listopada 2013, 13:50
Życie jest trudne, ale może być piękne.
T
tim
21 listopada 2013, 12:53
Holokaust Narodu Polskiego trwał 17 lat.
U
udana
21 listopada 2013, 12:03
Rzeczywiście na przekór wszystkim...trudne życie!