Jeśli chodzi o różaniec, katolicy dzielą się na trzy kategorie. Ja odmawiam go z rozsądku
Odmawiam różaniec codziennie, ale bardziej z rozsądku, niż z ochoty serca. Kompletnie nie przemawiają do mnie argumenty bojowe (różaniec jako ultraskuteczna broń) ani obietnice, że po odmówieniu wydarzy się konkretny cud. Za to różaniec z jego ścisłą formą pozwala mi nie kręcić się wokół własnych spraw, ale wokół Boga, a powtarzanie słów z Pisma Świętego sprawia, że nasiąkam błogosławieństwem.
Jeśli chodzi o różaniec, katolicy dzielą się na trzy kategorie
Jeśli idzie o różaniec, to nas, katolików, można by z grubsza podzielić na trzy kategorie: tych, co uwielbiają, tych, co nie przepadają i tych, co wiedzą, że taka modlitwa istnieje, ale ani ich ziębi, ani grzeje, bo po prostu sami z siebie jej dobrowolnie nie odmawiają. Sama zaliczam się do tej drugiej grupy, która choć każdego dnia odmawia przynajmniej jedną dziesiątkę, to wciąż robi to bardziej z rozsądku niż z ochoty serca. Na przestrzeni lat odkrywam jednak tę modlitwę dla siebie niczym nieoczywisty skarb i dziś chciałabym się z wami podzielić tym, co mnie osobiście pomaga chwytać za różaniec każdego dnia.
Kompletnie nie przemawiają do mnie argumenty bojowe (różaniec jako ultra skuteczna broń) ani te, które są związane z jakimikolwiek objawieniami (różaniec jako obietnica czegoś). Zdarzyło mi się już kilka razy w życiu odmówić pompejankę i z pewnością jeszcze nieraz do tego nabożeństwa wrócę, ale nie dlatego, że wierzę, że po odmówieniu całego różańca zadzieją się konkretne cuda, o które proszę, tylko dlatego, że bardzo wyraźnie widzę, jak wspaniale ta modlitwa przemienia mnie od środka. Jeśli więc już w jakichś analogiach miałabym pokazać swój osobisty stosunek do różańca, to byłby to najpewniej argument ...zdrowotny. Bo coś, co mnie do tej modlitwy przekonuje, to to, że jest tak mocno osadzona w Słowie Bożym i niczym kroplówka z multiwitaminami pomaga odżywić moją duszę. A ta moja dusza - eksploatowana przez codzienność i rozmaite bodźce z zewnątrz - ewidentnie potrzebuje dziś takiej specjalnej suplementacji.
Przyczyna większości grzechów? Nagromadzenie rozproszeń
Myślę o tym zwłaszcza wtedy, gdy np. zwiedzam średniowieczne kościoły lub czytam jakieś życiorysy świętych z zamierzchłej historii. Często mam wrażenie, że choć ci ludzie żyli w bardziej niebezpiecznych czasach i ich życie było relatywnie cięższe niż moje współczesne, to mieli w sobie o wiele większe wyczulenie na Bożą Obecność niż ja. Mimo chorób, trudów, niewygód i braku dostępu do wiedzy teologicznej, potrafili dużo lepiej ustawiać swoje priorytety duchowe i z większą determinacją zabiegać o swoje zbawienie. Gros moich dzisiejszych grzechów czy pomyłek na ścieżce wiary bierze się przecież z braku zdrowej bojaźni Bożej i z nagromadzenia rozproszeń. Różaniec pomaga mi więc wciąż i wciąż powracać do prawd naszej wiary i koncentrować duchowy wzrok na Bogu, a nie na tym, co mnie otacza. Co szczególnie mi w tej formie modlitwy pomaga?
Modlić się "formułką", która sprawia, że nasiąkamy błogosławieństwem
Przede wszystkim to, że modlę się słowami, które nie są moje własne. Żeby było jasne - uwielbiam "rozmawiać" z Panem Bogiem i nie mam w tej mierze (niestety) żadnych zahamowań. Różaniec z jego ścisłą formą, pozwala mi nie kręcić się wokół własnych spraw i nosa, a wokół Niego. Oczywiście doświadczam rozproszeń, doświadczam trudności modlitwy z automatu, ale jednocześnie widzę, jak wiele dobra płynie z tego, że karmię mój mózg i serce bardzo konkretnymi frazami: "Ojcze" (Tato!), "nasz" (nie mój), "bądź wola Twoja" (nie moja), "jako i my przebaczamy? (czy rzeczywiście?), "błogosławiona jesteś i błogosławiony owoc" (ach te relacje!), "Jezus" (Jezus! Jezus! Jezus - jaki to cudowny refren!). Ta powtarzalność słów, które nie są moimi, a danymi nam w Piśmie Świętym sprawia, że nasiąkam błogosławieństwem. Dosłownie. Dzięki różańcowi Jego Słowo skutecznie wypełnia moje myśli i pozwala zaczerpnąć oddechu od gonitwy trosk.
To ważne, by "używać" tajemnic różańca
Różańcem zaczęłam się też modlić dopiero wtedy, gdy nauczyłam się na pamięć (tak!) ... tajemnic różańca. I myślę, że to jest coś, co trzeba sobie jasno powiedzieć. To, że wkuło się tajemnice różańca raz, w podstawówce, podczas katechezy, nie znaczy, że się je zna. Wielu katolików - jestem o tym naprawdę głęboko przekonana - nie potrafi ich wymienić tak z miejsca. A bez tej wiedzy, bez swobody poruszania się po tych hasłach, bez wykorzystywania potencjału jaki ukryto (właśnie!) w nazwach poszczególnych tajemnic, trudno tak naprawdę różańcem rzeczywiście się modlić. Klepanie "zdrowasiek" bez wysiłku osadzenia ich w danej części pozostaje wtedy rzeczywiście kręceniem się wokół Maryi, a nie wpatrywaniem w Tego, którego ona całym swoim życiem próbowała pokazać.
Tak napełnisz się dobrem, błogosławieństwem i pokojem
Kiedy znasz dobrze tajemnice i rozumiesz symbolikę, dlaczego w ten, a nie inny dzień Kościół zachęca do modlitwy daną częścią różańca, wówczas dużo łatwiej zacząć w swojej modlitwie wykorzystywać także inne fragmenty Słowa Bożego i rzeczywiście się Nim karmić. Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po nowennę pompejańską, to właśnie ta praktyka - czytania jednego, konkretnego, dobranego pod daną tajemnicę wersetu Pisma Świętego - mnie najbardziej umacniała i stawiała do duchowego pionu. W efekcie czułam się napełniona dobrem, błogosławieństwem i pokojem, jakiego nie byłam w stanie doświadczyć w modlitwie osobistej. To naprawdę było jak kroplówka z duchowymi multiwitaminami dla mojego przytłoczonego problemami serca. Do dziś praktykuję to, by starać się daną "dziesiątkę" lub całą "tajemnicę" osadzić w kontekście Słowa Bożego i jest to niewątpliwie coś, co umacnia moją więź z Panem Bogiem.
Nie odmawiaj różańca bez intencji
Podobnie w modlitwie różańcem pomagają mi również intencje - staram się, by każda poszczególna część lub tajemnica była odmówiona z myślą o konkretnym człowieku. Nie chodzi też o samo proszenie Pana Boga, by komuś dał zdrowie, mądrość, szczęśliwą podróż czy upragnione dziecko. Gdy odmawiam różaniec, staram się powiązać daną intencję z konkretną tajemnicą. Albo wchodzę w nią z daną osobą, albo szukam w niej pomysłu na duchowe pokrzepienie. Na przykład: codziennie modlę się za nasze dzieci. Jeśli więc wypada mi akurat trzecia tajemnica bolesna ("cierniem ukoronowanie"), to zanim rozpocznę "dziesiątkę", próbuję sobie przypomnieć, o jakich swoich troskach dzieciaki mi poprzedniego dnia opowiadały i proszę Pana Boga, by natchnął mnie, jak w tych troskach dzieciom ulżyć. To pomaga mi nie tylko zatrzymać się i skupić na tym, co robię, ale też daje mi poczucie sprawczości w modlitwie. Nie mam wpływu na swoje dzieci czy to, co je spotyka, ale mam wpływ, by moją modlitwą je otulać albo w mojej modlitwie szukać natchnień, jak je wspierać. W efekcie widzę, jak bardzo czułe i wrażliwe moje serce staje się w dwie strony - na bliźniego i na to, co "mówi" do mnie Pan Bóg albo do czego zaprasza.
Choć od lat nie potrafię się "rozkochać" na dobre w modlitwie różańcowej, to jednocześnie nie mam ani krztyny wątpliwości, że wyjątkowo skutecznie poszerza ona moje serce. Jest to też cudowna, wspólnotowa modlitwa - możesz do niej zapraszać swoich bliskich, możesz ją razem z bliźnimi odmawiać, albo nieść w niej tych, którym do Pana Boga daleko. Grunt to chwycić za pierwszy koralik i zacząć. Cuda nie zaczną się dziać, a jednak - gwarantuję - Twoje serce się pokrzepi. Jak w najlepszym spa.
P.S. Przez cały październik na moim koncie instagramowym będę dzielić się tym, jak modlę się różańcem. Zapraszam wszystkich chętnych do towarzyszenia i wzajemnego wspierania w modlitewnym wysiłku.
Skomentuj artykuł