Chcesz być prorokiem? Jako Kościół mówię: sprawdzam
W sobotę pisałam tekst o zbiórce „na misje” głośnej ostatnio pary, czyli Klaudii Domańskiej i Krzysztofa Dzieńkowskiego, która oburzyła część katolickiej społeczności. Klaudia w dość zaskakujący sposób odniosła się do mojego tekstu, czuję się więc wywołana do tablicy. Ale po kolei.
Zastanawiałam się, czy w ogóle na takie wypowiedzi na instagramowym stories odpowiadać. Ale zamieszanie jest spore, więc chciałam pewne kwestie po prostu wyjaśnić, pozostając na terenie Kościoła katolickiego.
Po pierwsze: oburzenie, gdy nazwą cię ewangelizatorem
Zacznę od tego, czym dla Kościoła katolickiego jest ewangelizowanie. To misja głoszenia dobrej nowiny o Jezusie Chrystusie i naszym zbawieniu, na bardzo różne sposoby i przez osoby o różnym powołaniu i zadaniach. To taki duchowy basic: wszyscy ochrzczeni są do niego powołani. Poznałeś Jezusa – więc Go głosisz, bo to, co z Nim przychodzi, jest tak dobre i pełne nadziei, że nie da się tym nie dzielić.
Prorok po katolicku czy po protestancku?
Inaczej do tego określenia podchodzą kościoły protestanckie, zwłaszcza te, które za św. Pawłem wyróżniają tzw. „pięć darów służby” – i tu wymienia się apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli. W tej koncepcji apostoł to ktoś, kto jest ponad strukturami, posłany bezpośrednio przez Boga, a nie przez jakiś kościół, obdarzony władzą duchową, która się przejawia w skutecznych znakach i cudach. Ewangelista to ktoś, kto po prostu głosi innym Jezusa w swobodny sposób, bez pełnienia władzy. A prorok – to ktoś, kto ma z mocą przemawiać w imieniu Boga i „przełamywać opory”, co skutkuje zmianami w rzeczywistości, do której przychodzi, i co więcej – nie należy go mylić z kimś, kto ma dar proroctwa, czyli kto przekazuje innym od Boga słowo, które ma zachęcać, pocieszać, prowadzić. Taki prorok nie jest zależny od nikogo poza Bogiem.
Kto powiedział, że świecki w Kościele ma prawo "tylko świadczyć i ewangelizować"?
I stąd może bierze się to, co Klaudia napisała w swoim story odnośnie mojego tekstu: „Zostaliśmy nazwani ewangelizatorami, którzy chcą jechać do Rzymu aby ewangelizować. W całym naszym poście w ogóle nie było o tym mowy. Dlaczego takie słowa były użyte?” I odpowiada sobie zaraz: „Ponieważ osoba świecka to ewidentnie ma tylko prawo do mówienia świadectwa i ewangelizacji, do niczego więcej”. A dalej: „Wyraźnie w poście było napisane, że jedziemy tam zmieniać rzeczywistość duchową, a nie ewangelizować. To jedna rzecz. Napisałam, że jedziemy uwalniać, uzdrawiać i udzielać namaszczenia, a nie ewangelizować. Ponadto, patrząc na moją nazwę na Instagramie [w której jest słowo "proroczy" - przyp. red.], może to dać znać (i autorka już pisała na mnie artykuł w temacie proroctwa) że w Bożym urzędzie nie jestem ewangelistą, ale prorokiem a mój mąż jak dawno wybrany – apostołem”.
Odniosę się do tego w dwóch uwagach. Po pierwsze – nigdzie nie napisałam, że „osoba świecka ma tylko prawo do mówienia świadectwa i ewangelizacji”, bo po pierwsze tak nie jest, a po drugie to nie jest żadne „tylko”, za to jest potężne „aż” – mówienie świadectwa i ewangelizowanie to jest gruba łaska, a jak się jeszcze dostanie w pakiecie drugą łaskę w postaci oglądania efektów swoich działań, to jest wielkie wzruszenie Bożą dobrocią i mocą. Więc nie zgadzam się na deprecjonowanie świadectwa i ewangelizowania. Do tego osoby świeckie mają o wiele więcej „praw” w zależności od tego, jakie też „prawa” im dał do realizowania Duch Święty: nauczają, uzdrawiają, prorokują, modlą się wstawienniczo, prowadzą wspólnoty, a nie mają prawa na przykład do udzielania niektórych sakramentów i sprawowania niektórych urzędów. No i czy skuteczna ewangelizacja nie jest zmianą rzeczywistości duchowej? Według mnie jest, i to bardzo.
Źle jest narzucać zwyczaje jednego Kościoła innemu i żądać akceptacji
Druga rzecz jest poważniejsza, bo dotyczy pomieszania porządków. Dobrze jest zabiegać o jedność wszystkich chrześcijan, ale źle jest narzucać zwyczaje i pojęcia jednego Kościoła innemu Kościołowi i oburzać się, że ludzie w nim tego nie zrozumieją albo że ten Kościół nie jest na to otwarty. Wypracowane zasady wiary i duchowości nie wzięły się znikąd i są po to, by chronić wspólnotę przed popadnięciem w herezję, czyli odejście od Boga; nic w tym dziwnego, że wspólnota Kościoła katolickiego, w której oficjalnie nie ma „urzędów” apostołów czy proroków i która uznała za mocno zasadne, by osoby sprawujące pieczę nad sprawami wiary zatwierdzały swoim autorytetem ludzi mających nauczać, nie bardzo ma zaufanie do kogoś, kto „wymyśla” dla siebie nowy urząd poza tą pieczą, bo tak robią w innym Kościele. No tak to po prostu nie zadziała i oczekiwanie takiej zmiany w kilka miesięcy jest znakiem, że albo misja nie jest prawdziwa, albo prorok jeszcze do niej nie dorósł (jak pokazuje Pismo Święte, proces dorastania trwa czasem długo i zdarzają się w nim różne przeszkody).
Po drugie: oburzenie, gdy ktoś pyta proroka o stan łaski i… małżeństwa
Klaudia odniosła się w swoim stories do mojego zastrzeżenia, że misja w stanie grzechu ciężkiego nie jest dobrym pomysłem. I tu chcę zacytować po kolei wszystkie fragmenty z jej stories. (Pisownię zostawiam oryginalną z zaznaczeniem, że story to jest rzecz bardzo ulotna i przez to mniej ograniczona zwykłą poprawnością, więc wyjątkowo zalecałabym skupienie się na sensie, a nie na formie tekstu).
„W artykule jest mówione o tym, że żyjemy w grzechu ciężkim. Jeśli ty/ludzie tak uważają to ja też bym takich osób w ogóle nie słuchała, nie krytykowałabym na żadnym innym poziomie jeśli wierzę, że aktywnie osoby sprzeciwiają się Bogu i wybierają szatana każdego dnia i głoszą. Nie wiem, dlaczego jakikolwiek posłuch i energia jest dawana ludziom, którzy żyją „w świecie” / dla diabła? Myślę, że osoby, szczególnie jakoś w liderstwie po prostu w to głęboko nie wierzą, że tak jest. Dlaczego mielibyśmy wybrać tak „o” ślub cywilny i zmierzać się z oskarżeniami? Dlaczego mielibyśmy to robić? Bo nie mamy co robić? Bo kochamy hejt? Bóg nas wyraźnie do tego zaprosił. I możesz temu wierzyć albo nie (…) ale tak jak Jezus uzdrawiał w szabat i pozwalał uczniom jeść kłosy i nie obmywać rąk rytualnie przed posiłkiem tak i użył nad aby ujawnić DUCHA RELIGJNOŚCI w narodzie. W narodzie gdzie można przyjmować śluby JEDNOSTRONNE (????) i gdzie jest ok spowiadać się 50 lat i nie iść dalej w wierze? To jest ok. To się mieści w ramach. I rozumiem, że to jest wbrew jakiejś zasadzie, ale pytanie, czy to jest wbrew Bogu?”
Zasady obowiązują, ale nie nas?
No i tu dla mnie się pojawia dość poważny problem, a nawet dwa. Pierwszy jest taki, że trochę słabą pozycją do bycia prorokiem i zmieniania duchowej rzeczywistości w Kościele katolickim jest założenie, że choć obowiązują tu jakieś zasady, to akurat dla mnie Bóg robi wyjątek, bo chce ujawnić „ducha religijności”. A drugi jest taki, że bardzo nieuczciwe jest argumentowanie tego w taki sposób, jak wyżej, czyli mówienie, że skoro Kościół dopuszcza małżeństwa międzywyznaniowe (pod bardzo jasnymi warunkami) i skoro ludzie mają duże trudności w swojej wierze, to równie dobrze można mieć gdzieś nauczanie Kościoła o sakramencie małżeństwa i żyć w związku cywilnym i to jest w porządku. No nie jest. I już. I nie chodzi mi tu nawet o faktyczną sytuację Klaudii i Krzyśka, ale o przekonanie, jakie Klaudia głosi.
Ciekawy zwłaszcza jest ten fragment: „Dlaczego mielibyśmy wybrać tak „o” ślub cywilny i zmierzać się z oskarżeniami? Dlaczego mielibyśmy to robić?” Przyznam, że to są właśnie kluczowe pytania, które wpływają na wiarygodność (lub jej brak) u osób uważających się powołanych do nauczania o Bogu. „Bóg nas do tego zaprosił” zupełnie tematu nie wyczerpuje, bo pojawia się kolejne pytanie: po co w takim razie w ogóle jest sakrament małżeństwa, skoro jest przejawem „ducha religijności”? Czy kolejny krok to będzie głoszenie, że małżeństwo sakramentalne nie jest chciane przez Boga? Jasne, Bóg nie zawsze wyjaśnia wszystko od razu, gdy do czegoś zaprasza, ale w tym przypadku to po prostu podejrzanie brzmi.
Czy życie bez ślubu kościelnego jest wbrew Bogu?
I to jest dopiero grube pytanie! Co więcej, zasadnicza odpowiedź dla wiernych Kościoła katolickiego brzmi: TAK! Ale później trzeba ocenić indywidualną sytuację, w bardzo ścisłym i określonym kontekście, bo sytuacje ludzi w związkach niesakramentalnych bywają skrajnie różne. I ja też zadaję moje pytanie w bardzo ścisłym i określonym kontekście.
Od ludzi, którzy chcą mnie nauczać o wierze, wymagam nienaganności
Dlaczego para, która twierdzi, że jest powołana do zmiany duchowej w Kościele katolickim i co więcej, zakłada fundację działającą jako część Kościoła katolickiego, nie potrafi się wytłumaczyć ze swojej wątpliwej moralnie sytuacji relacyjnej? Zaznaczę, że tego pytania nikt by publicznie nie stawiał, gdyby nie chodziło o publiczne nauczanie, ale o życie prywatne (a na pewno nie stawiałabym go wtedy ja). Ale od ludzi, którzy chcą zmieniać duchową rzeczywistość mojego Kościoła, wymagam nienaganności. I jeśli oficjalnie deklarują, że działają w ramach tego Kościoła (a taka deklaracja pada przecież w opisie fundacji założonej przez Krzyśka i Klaudię: „Jako Fundacja jesteśmy częścią Kościoła Katolickiego”) – to wymagam jej jeszcze bardziej. Bo teraz nie mam pewności, czy duchowa zmiana, która ma się wydarzyć w Rzymie, nie będzie przekonywaniem młodych do tego, że mogą żyć bez sakramentu, jeśli uznają, że do tego zaprasza ich Bóg, i nic się z ich wiarą i życiem w łasce nie stanie, bo Jezus też kazał łuskać kłosy w szabat…
Prorok ma być wiarygodny. Czy to za wiele?
O tym, że podpieranie swoich przekonań cytatami z Biblii wyjętymi z kontekstu jest groźne, nie trzeba nikogo przekonywać. I o tym, że prorok musi być wiarygodny, podobnie jak każda inna osoba, która twierdzi, że występuje w imieniu Boga, też nie.
Mówiąc wprost: jako osoba żyjąca w Kościele katolickim wymagam od kogoś, kto o sobie mówi, że w tym Kościele jest prorokiem i chce mnie pouczać w sprawach wiary i relacji z Bogiem, żeby według zasad tego Kościoła żył w stanie łaski uświęcającej, bo to z miejsca eliminuje część zagrożeń duchowych. Czemu ktoś, kto chce mi głosić wolę Bożą i nakłaniać mnie do zmiany i nawrócenia (bo czy nie do tego jest posłany prorok?) ma w swoim życiu taki nieuporządkowany wątek? Dlaczego kryteria dla wszystkich katolików są inne niż akurat dla tej jednej pary, która mówi, że Bóg ją do tego zaprosił? Czy rozeznawanie w stanie prawdopodobnie grzechu ciężkiego jest dobrym i trafnym rozeznawaniem? Co z zasadą Kościoła katolickiego, która mówi, że w sytuacji, która obiektywnie wykracza przeciw prawu Bożemu, wierni nie mogą przystępować do Komunii eucharystycznej tak długo, jak długo trwa ta sytuacja i z tego samego powodu nie mogą oni pełnić funkcji kościelnych? (KKK 1650)? Dużo pytań. Mało odpowiedzi.
Czy ktoś, kto nagina zasady, nie sprowadzi mnie na manowce?
Podsumowując: jako wierna Kościoła katolickiego chcę wiedzieć, czy ktoś, kto się czuje wybrany do pouczania mnie w sprawach wiary, nie zrobi mi swoimi pouczeniami krzywdy i nie wyprowadzi mnie na manowce. Dlatego, gdy ktoś ogłasza się prorokiem, mówię: sprawdzam. Pokaż mi swoje nienaganne życie, pokaż mi swoją pokorę, pokaż mi dobre owoce swojej pracy – wtedy będę mieć do ciebie zaufanie. Ale nie wtedy, gdy na proste pytanie: dlaczego nie masz ślubu kościelnego, nie ma w odpowiedzi żadnych argumentów poza enigmatyczną i kłócącą się ze zmysłem wiary odpowiedzią. Jako ochrzczona mówię: sprawdzam. Jeśli coś stoi na przeszkodzie, to czy starasz się o uporządkowanie tej sytuacji? A jeśli się starasz, dlaczego nie poczekasz z misją, aż będziesz na nią gotowy także w sensie moralnej wiarygodności? Po co ten pośpiech? A może nie chcesz być częścią Kościoła katolickiego – po co w takim razie zakładać fundację katolicką i uderzać do katolików? Dlaczego nie wykonywać świetnie swojej roboty w Kościele, w którym pięć posług z pawłowego listu jest podstawą działania? Od razu dodam: naprawdę w różnych denominacjach chrześcijańskich mamy się czego od siebie wzajemnie uczyć i czym się obdarowywać, ale to się musi dziać w wolności, nie w jakimś duchowym przymusie...
I ostatnia rzecz. Nie wykluczam, że Bóg naprawdę ma zadanie do wykonania dla Krzyśka i Klaudii. Ale jak patrzę na ich działania, to wszystko mi mówi, że albo tak nie jest, albo zabierają się do tego od kiepskiej strony. Historia zna takie przypadki i to także z happy endem, więc jak zawsze: czas pokaże.


Skomentuj artykuł