Do dziś nie wiadomo, kto wydał Ulmów i Goldmanów. Jest za to kilka tropów

fot. EpiskopatNews / Flickr / CC BY-NC-SA 2.0
KAI / pk

- Nie ma pewnych dowodów na to, że to Włodzimierz Leś, granatowy policjant z Łańcuta doniósł Niemcom, że w domu Ulmów ukrywają się Żydzi, są natomiast dowody na jego liczne związki z całą sprawą - mówi dr Marcin Chorązki, główny historyk Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej i pracownik krakowskiego IPN.

Kto wydał Niemcom Ulmów i ukrywających się u nich Żydów doprowadzając do okrutnej zbrodni? Czy działał świadomie? Czy zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji? - to dziś pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wiele świadectw wiąże jednak tragedię, która rozegrała się 24 marca w Markowej z osobą Włodzimierza Lesia, który znał Goldmanów, wiedział, że ukrywają się u Ulmów i mógł mieć motyw, by tę wiedze przekazać.

Kim był Włodzimierz Leś? Jaki był jego motyw?

Włodzimierz Leś pochodził z Białej pod Tyczynem k. Rzeszowa. Jego dziadkowie przybyli na Rzeszowszczyznę z Galicji Wschodniej. Włodzimierz, syn Aleksego urodził się 6 listopada 1892 r. Był wyznania greckokatolickiego, dlatego niektórzy uważali go za Ukraińca. W 1929 r. ożenił się w Łańcucie. Mieszkał na przedmieściach tego miasta, nieopodal żydowskiej rodziny Goldmanów, zwanych Szallami, z którymi utrzymywał bliskie kontakty. Przed wojną był funkcjonariuszem Policji Państwowej. W czasie okupacji służył jako policjant granatowy, m.in. w Wierzchosławicach a następnie w Łańcucie.

To właśnie Włodzimierz Leś początkowo pomagał Goldmanom ukrywać się - w zamian za wsparcie finansowe. Żydowscy sąsiedzi mieli też pozostawić w jego rękach znaczną część swego majątku. Gdy jednak okazało się, że ukrywanie Żydów realnie grozi śmiercią, Leś odmówił dalszej pomocy. Goldmanowie (60-letni Saul oraz jego czterech synów w wieku od ok. 20 do 30 lat) musieli poszukać sobie innego schronienia.

DEON.PL POLECA

Tak trafili do Rodziny Ulmów w Markowej, gdzie zresztą mieszkali ich krewni (część tych krewnych, córki i wnuczka Chaima Goldmana z Markowej również ukrywały się u Ulmów i zostały zamordowane 24 marca 1944 r.). Problemem jednak było pozostawione u Lesia mienie. Goldmanowie potrzebowali środków do życia i usiłowali je odzyskać. Choć dla osób ukrywających się musiało to być niezwykle trudne, próbowali nachodzić Lesia, domagając się swojej własności lub jakiejś rekompensaty.

Jak pisze dr Mateusz Szpytma, badacz zbrodni w Markowej, współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej i zastępca prezesa IPN, "zachowane dokumenty konspiracyjnej Ludowej Straży Bezpieczeństwa sugerują, iż w obawie utraty żydowskiego majątku Leś zdradził kolegom z niemieckiej żandarmerii kryjówkę Goldmanów" (Mateusz Szpytma, Sprawiedliwi i ich świat, Kraków 2015). - Inny możliwy motyw jego działania mógłby się wiązać z pracą w granatowej policji i chęcią "wykazania się" na podlegającym mu terenie - wskazuje dr Marcin Chorązki.

Czy Leś wiedział o miejscu schronienia Żydów? Wiele wskazuje na to, że tak. Mógł się o nim dowiedzieć jeszcze od samych Goldmanów, gdy stosunki z nimi wydawały się przyjazne, mógł tę informację uzyskać od konfidentów. Ostatecznie natomiast przekonał się o tym, gdzie mieszkają Goldmanowie, gdy sam udał się do Ulmów z prośbą by Józef Ulma, który zajmował się fotografią, zrobił mu zdjęcie (Goldmanowie pracowali razem z Ulmami i w obrębie domu można było zauważyć ich obecność).

Włodzimierz Leś nie był jedyną osobą, która wiedziała, że u Ulmów mieszkają Żydzi

Warto dodać, że Włodzimierz Leś nie był z pewnością jedyną osobą, która wiedziała o tym, że u Ulmów mieszkają Żydzi. Zwracał uwagę fakt, że rodzina zakupywała duże ilości pożywienia oraz, że sprzedawała duże ilości garbowanych skór (zajmował się tym Józef Ulma wraz Goldmanami, by uzyskać pieniądze na życie). Konspiracji nie ułatwiały też częste wizyty w domu różnych osób, które przychodziły robić sobie zdjęcia do kenkart.

W 2004 r. w rozmowie z dr Mateuszem Szpytmą Helena Płonka, pasierbica Lesia potwierdziła informacje nt. znajomości Lesia z Goldmanami oraz na temat prób odzyskania przez Żydów ich dóbr. Potwierdziła też jego udział w ekspedycji pacyfikacyjnej 24 marca 1944 r., gdy doszło do morderstwa na Ulmach i Goldmanach. Wyraziła jednocześnie opinię, że "ojczym był tak dobrym człowiekiem" , iż nie mógł wydać Goldmanów Niemcom. Dr Szpytma w swojej książce informuje też, że kilka lat po tej rozmowie otrzymał anonim podpisany przez "Rodzinę Lesia", w którym stwierdzono, że Leś wygadał się przypadkiem Niemcom o miejscu ukrywania się Żydów i miał bardzo tego żałować.

Wiemy, że śledztwo w sprawie zbrodni w Markowej prowadziło Polskie Państwo Podziemne. Wiemy też, że w związku z tym 10 września 1944 r. wykonano wyrok na Włodzimierzu Lesiu, który zastrzelony został przez członków konspiracji ludowej w Łańcucie.

- Nie jesteśmy w stanie na obecnym etapie badań kategorycznie stwierdzić, że Włodzimierz Leś był jedyną osoba, która mogła przekazać informacje niemieckiej żandarmerii o ukrywających się Żydach. Brakuje źródeł - podkreśla dr Chorązki. - To, że Polskie Państwo Podziemne wydało wyrok, który został wykonany na Włodzimierzu Lesiu świadczy o tym, że na pewno prowadziło śledztwo w tej sprawie i próbowało wyjaśnić, w jakich okolicznościach doszło do tej zbrodni. Włodzimierz Leś był podejrzewany z kilku powodów - dodaje. Zwraca jednak uwagę na okoliczności w jakich musiały zapadać wyroki Państwa Podziemnego, w tym m.in. na ryzyko związane z niewykonaniem takiego wyroku (potencjalny donosiciel mógł zaszkodzić wielu kolejnym ofiarom). Jak stwierdza, trzeba było czasem podejmować decyzję nawet, gdy miało się do dyspozycji jedynie poszlaki.

- Nie przetrwały materiały śledcze Polskiego Państwa Podziemnego i sądu, który badał te sprawę. Część materiałów, które informują o tym, jak wyglądały relacje społeczne i struktura konspiracyjna, zachowała się w Archiwum Państwowym w Przemyślu w zbiorach Stanisława Kojdra lokalnego dziejopisarza z Łańcuta i Przeworska. Bezpośrednich świadków zbrodni pozostało już bardzo niewielu a ci, którzy żyją, byli wtedy dziećmi. Widzimy, jak wiele informacji brakuje, widzimy, jak wielu nie jesteśmy już w stanie odtworzyć. Nie jesteśmy m.in. w stanie do końca ustalić sekwencji wydarzeń związanych ze zbrodnią - stwierdza dr Chorązki.

- Nie ma udowodnionej winy, nie ma donosu, nie ma meldunku policji niemieckiej, że to Włodzimierz Leś przekazał informację o Ulmach i Goldmanach - podkreśla historyk. - Natomiast to Leś jest jedyną osoba, która jest kojarzona zarówno z pobytem u Ulmów w celu zrobienia zdjęcia, jak i ze znajomością z Goldmanami a także pewną formą relacji majątkowych z nimi, choć jest to trudne do zweryfikowania - dodaje.

- Mamy bardzo dużo znaków zapytania i dużo informacji powtarzanych jako informacje usłyszane - zaznacza badacz. Zwraca uwagę na naturalny brak obiektywizmu w relacjach nt. Lesia ze strony jego bliskich. Jego zdaniem, nie można jednak również wykluczyć pewnych uprzedzeń w relacjach nt. policjanta ze strony osób, które uważały go za Ukraińca, zwłaszcza w kontekście ówczesnych relacji między Polakami, Ukraińcami i Niemcami.

Źródło: KAI / pk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Do dziś nie wiadomo, kto wydał Ulmów i Goldmanów. Jest za to kilka tropów
Komentarze (1)
WS
~Witold Szary
22 lipca 2023, 13:46
Konfidentów było wielu a i dzisiaj jakby przyszło co do czego to też byśmy się przekonali na własnej skórze co i jak