DR Konga: rebelianci niszczą kościoły, torturują księży
Spalone misje, zniszczone kościoły, splądrowane szpitale i szkoły - tak od wielu tygodni wygląda sytuacja w Demokratycznej Republice Konga.
Ten największy kraj Czarnej Afryki targany jest potężnym konfliktem wewnętrznym, wywołanym przez niekonstytucyjne przedłużaniem mandatu przez prezydenta Josepha Kabilę oraz przez działania rebeliantów walczących o przejęcie kontroli nad terenami bogatymi w surowce mineralne. To wszystko odbija się na ludności cywilnej, która żyje w ciągłym niepokoju o swą przyszłość.
Poczynając od stołecznej Kinszasy, przez region Kasai, po Północne Kiwu - wszędzie tam działają bandy rebelianckie. Kongijski episkopat alarmuje, że sytuacja coraz bardziej się zaostrza i wymyka spod kontroli. W mieście Beni trzej księża przez kilka godzin byli torturowani, a ich plebania została doszczętnie splądrowana.
DR Kongo: w ciągu 20 lat cztery miliony sierot >>
W Luebo rebelianci spalili biskupstwo i zaatakowali szkołę katolicką. Następnie przenieśli się do Lunkelu, gdzie okradli miejscowe seminarium. Klerycy i opiekujący się nimi księża schronili się w buszu. Rebelianci, którzy przejęli kontrolę w mieście, oświadczyli szefowi miejscowej Caritas, że jeśli ośmielą się wrócić, grozi im śmierć.
DR Konga na mapie Afryki
(fot. TUBS [CC BY-SA 3.0] via Wikimedia Commons)
Zaatakowano także misję salwatorianek w Kolwezi. Siostry musiały ratować się ucieczką, mimo że miejscowa ludność wioski wstawiła się za nimi u rebeliantów. "Ostrzeżono nas, że lepiej będzie, gdy wyjedziemy, w przeciwnym bowiem wypadku życie nie tylko nasze, ale też mieszkańców naszej wioski będzie zagrożone" - powiedziała Radiu Watykańskiemu s. Damiana Żoczek. Misjonarka, od 35 lat pracująca w tym kraju, wskazała, że dawno już nie było tam tak niebezpiecznie, jak jest teraz.
"Obecnie jest tak niebezpiecznie, że trzeba było zabierać się jak najszybciej, w cztery godziny spakować i odjechać, bo inaczej byłoby trudno. Jest to sprawa bardzo delikatna, bo chodzi o kwestie polityczno-plemienne. To co najbardziej boli, to fakt, że młodzi atakują nie tylko wioski, ale przede wszystkim kościoły, księży i siostry. Rebelianci przyszli do nas z prowincji Kasai. Jest ona całkowicie zniszczona. Kościoły są poniszczone, klasztory splądrowane, kapłani i siostry musieli uciekać, a niektórzy nawet przypłacili to życiem" - powiedziała polska misjonarka.
Wyjaśniła, że rebelia dotarła także do ich wioski, gdyż leży ona na granicy prowincji. "Zarzucali nam, że współpracujemy z państwem, że przekazujemy informacje naszemu biskupowi, że mamy broń, a nawet «czyścimy» złoto oraz ukrywamy uciekinierów z Rwandy" - opowiadała siostra Żoczek.
Biskupi z DR Kongo: Kompromis pozostaje cały czas możliwy >>
Dodała, że przez półtorej godziny napastnicy przesłuchiwali je na placu przed szpitalem. "Ostatecznie kazali ściągnąć habity i przebrać się w stroje pielęgniarek. Przebrała się też jedna z naszych sióstr, która jest dyrektorką szkoły, bo inaczej nie wiadomo, jaki byłby jej los. Z samochodu kazali nam zmyć napis «siostry salwatorianki z Kabamby», to było po francusku. Teraz dopóki się nie uspokoi, jest naprawdę ciężko" - powiedziała zakonnica. Jednocześnie zapowiedziała, że gdy się sytuacja uspokoi, siostry wrócą, "żeby pomóc ludziom".
Już w kwietniu br. Franciszek zaapelował o pilne rozwiązanie kryzysu politycznego, który boleśnie doświadcza ten afrykański kraj. Miejscowy episkopat włączył się w negocjacje między prezydentem a opozycją, które jednak, jak na razie, nie przyniosły większych rezultatów.
Papież przyjął prezydenta DR Konga >>
Warto przypomnieć, że w 2003 r. w Kongu zakończył się najbardziej krwawy konflikt od czasów II wojny światowej. Zginęło w nim ok. 3,5 mln ludzi. Kongijczycy z nadzieją przyjęli podpisany wówczas rozejm. Niestety bardzo szybko został on zerwany. Od tamtego czasu dalszych 2 mln ludzi straciło życie, a niewinni cywile znów muszą uciekać ze swoich domów.
Skomentuj artykuł