Ech kolęda, kolęda?
W 38. odcinku podcastu „Dialogi w połowie drogi”, Ewa Skrabacz i Wojciech Ziółek SJ podejmują temat, który – jak co roku o tej porze – powraca w mediach. Dzielą się swoim doświadczeniem wizyt kolędowych – inaczej to wygląda ze strony osoby świeckiej, a inaczej ze strony księdza. Mówią też o tym, do czego obie strony są niejako zmuszone przez tradycję kolędowej wizyty duszpasterskiej i że to wcale nie musi być takie złe...
Dobra kolęda to ta, w czasie której doszło do spotkania; kolęda to wizyta, a nie wizytacja; kolęda przede wszystkim daje szansę na przełamanie się, na spotkanie. To taki rodzaj „przymusu” jak łamanie się opłatkiem przy wigilijnym stole; kolęda to duży wysiłek emocjonalny. Dla księdza to swego rodzaju emocjonalny rollercoaster: w jednym mieszkaniu radość i dziecięcy śmiech, w kolejnym żałoba i samotność...
[Puk, puk!]
WZ: Przepraszam bardzo, Pani przyjmuje księdza po kolędzie?
ES: O, no jak już ksiądz przyszedł, to zapraszam. Ewa Skrabacz, szczęść Boże, witam.
WZ: Szczęść Boże, ksiądz Wojciech Ziółek z tutejszej parafii, bardzo mi miło, że mogę u Pani gościć, to tutaj tak sobie Pani mieszka, tak?
Wizytacja czy spotkanie?
ES: Tak właśnie, hej kolęda, kolęda...
WZ: A nie ech kolęda, kolęda, bo to jak się czyta czy słucha, to wydaje się, że to po prostu raczej z takim westchnieniem.
ES: No tak, rzeczywiście w tych dniach czy tygodniach wybrzmiewają na piśmie, w mowie takie rytualne chyba już wypowiedzi na temat kolędy i zwykle jednak nazwijmy je bardzo dyplomatycznie sceptyczne wobec tej idei.
WZ: Tak, no to, ponieważ najczęściej wygłaszają je ludzie świeccy, to Panią świecką zostawimy na potem, a może ja najpierw jako ksiądz powiem, że moje doświadczenie kolędy, a mam trochę, może nie bardzo wiele lat, ale właśnie... Otóż tak, rok w Gliwicach, sześć lat w Opolu, trzy lata we Wrocławiu, no i teraz tutaj Tomsk, dziewiąty rok, no ale w Tomsku to jest w skali takiej mikro. Natomiast, tamto polskie doświadczenie...
ES: Ale swoją drogą, to rzeczywiście myślę, że jest ważne, żebyś powiedział, bo chyba mniej głosów księży jest w tej dyskusji, tak mam wrażenie, że to właśnie my, goszczący, zgłaszamy sporo tych zastrzeżeń.
WZ: To tym milej mi będzie opowiadać. Otóż ja mam dobre doświadczenie kolędy. Naprawdę przez wszystkie te razy, kiedy chodziłem, na palcach jednej ręki mógłbym policzyć jakieś takie przypadki, kiedy było niemiło, kiedy wyczuwało się jakąś agresję, albo nie trzeba jej było wyczuwać, tylko ktoś ją wyrażał, ale były też i takie, kiedy wyczuwało się agresję, taką po prostu w powietrzu, taką niewypowiedzianą. A potem przez, nie powiem, że cierpliwe, bo ja cierpliwy nie jestem, ale przez umiejętne i serdeczne podejście do człowieka, lód tajał, prawda, i to były duże takie, nie powiem zwycięstwa, bo to nie chodzi o jakąś walkę, ale to były takie bardzo dobre doświadczenia, jak ktoś tak właśnie, i potem, a napije się ksiądz herbaty? Ja mówię, że bardzo chętnie i właśnie, no, to tak, to bardzo miłe.
ES: Czyli nie były to wizyty... Nomen omen, wizytatora?
WZ: No pewnie, że nie mnie to oceniać, prawda, to by się trzeba było spytać tych, u kogo byłem, ale w żaden sposób tego tak nie odbierałem, ponieważ ja mam dobrą, jak wiesz, mam dobrą pamięć, tylko, że krótką, ale mam pamięć magnetofonową, prawda, że na przykład na tej krótkiej taśmie nagra mi się wszystko niemal dosłownie. Więc jeżeli trzeba było... np., czy odnośnie zmiany stanu cywilnego, czy coś takiego tam odnotować, to robiłem to na korytarzu, a nie tu, że proszę powiedzieć, chyba, żeby ktoś nowy był zupełnie i się zawsze pytałem, czy mogę zapisać, prawda, no to wtedy to już tak przy tych osobach...
ES: Swoją drogą, dzisiaj dużo bardziej niż kiedyś, kilka, kilkanaście lat wstecz, jesteśmy już tacy oswojeni z różnymi ankietami, tym, że musimy coś tam wypełnić, potwierdzić i tak dalej, a wciąż jakoś tak alergicznie reagujemy akurat na te sytuacje, choć myślę, że bardzo ważne to, o czym powiedziałeś, że to też można zrobić w różny sposób, no właśnie tak taktownie, żeby wokół tego się nie koncentrować w całości.
Czasami wymuszenie sytuacją może okazać się szansą...
WZ: No tak, ale też, żeby się też nie gorszyć tym, jeżeli ktoś, no bo nie wszyscy tak robią, bo na przykład nie mają takiej pamięci. Jak nie zapiszę, albo to jest ktoś starszy, bo są ludzie starsi ode mnie. Więc, żeby mieć takie jakieś fundamentalne, minimalne otwarcie na tego drugiego. Myślę, że, tak jak ja rozumiem, sens kolędy to właśnie polega na tym, że zmusza nas, nas księży, ale myślę, że i was, świeckich, do spotkania. Zmusza niejako. To tak jak przy stole wigilijnym tradycja zmusza nas do stanięcia naprzeciw drugiej osoby, spojrzenia jej w oczy i złożenia życzeń, i powiedzenia czegoś. I oczywiście to może być tylko ‘wesołych świąt’ i ‘wszystkiego najlepszego’. Może być, bo są tacy, których nie stać na więcej, nie ze względu na złość, tylko ze względu na nieśmiałość na przykład. Ale są też i takie osoby, które to wykorzystują, żeby coś więcej. I na kolędzie jest bardzo podobnie.
ES: Jednym słowem to zmusza nas, nie musi być od razu opresyjne w odbiorze. Bo właśnie, innymi słowy mówiąc to samo, moglibyśmy powiedzieć, że daje nam okazję do... Zmierzam do tego, że często mamy różne opinie o księżach, o parafii, o tym co się dzieje w naszym kościele, a rzadko je wyrażamy wobec zainteresowanych, czyli wobec owych księży. I tak sobie myślę, że rzadko nam jest z kolei po drodze, żeby zajść do kancelarii parafialnej, a tutaj gość sam nam przychodzi do domu. No to powiedzmy, co nam się podoba, co nam się nie podoba. I nie chodzi mi też o to, żeby ta wizyta, to spotkanie, zmieniło się z kolei w księgę skarg i zażaleń, prawda? Ale jest też taka przestrzeń, żeby się właśnie spotkać i powiedzieć. Spojrzeć sobie w oczy.
WZ: Powiedziałaś, że to ma być spotkanie, prawda? I co bywa, bywało w twoim przypadku?
ES: Na palcach jednej ręki, podobnie jak ty, mogłabym policzyć jakieś takie, a nawet chyba nie miałam takich nieprzyjemnych zupełnie historii. No, może jedna, w sensie dosłownym. Tak. Te wizyty były różne. Często rzeczywiście nie były takim spojrzeniem w oczy, takim... Bo ja też rozumiem, że czas jest z oczywistych względów ograniczony, że wielu innych też czeka na tę wizytę, albo ksiądz już był w wielu innych miejscach. Natomiast w większości były to po prostu spotkania życzliwe, spokojne, w których było miejsce na jakąś rozmowę nie tylko o mnie, to znaczy kim jestem i czym się zajmuję, choć to w jakimś sensie oczywisty początek takiej rozmowy, bo ktoś do mnie w gości przychodzi i to nawet miłe, że się mną interesuje.
WZ: Dobrze. Ja jako gość, kiedy ktoś mi się pytał, to też opowiadałem o sobie. I jak wspomniałaś o czasie, to owszem, zwracałem na niego uwagę, ale wyliczyłem sobie kiedyś i to przez dwa czy trzy kolejne lata, że średnia pobytu w mieszkaniu to było prawie 12 minut, 11 z czymś tam.
ES: Detalista...
WZ: Szczególarz. Myślę, że przez tyle minut można naprawdę się spotkać, a to jest średnia, czyli u niektórych byłem dłużej.
ES: Pozwolę sobie odnotować, że nasze tu spotkania trwają mniej więcej tyle, a ile jesteśmy w stanie powiedzieć.
Emocjonalny rollercoaster kolędowy
WZ: No więc właśnie, dużo zależy od tego, żeby rzeczywiście siebie tam w tym spotkaniu postawić. To kosztuje, bo na przykład, jeżeli ktoś mi się spyta, co jest najtrudniejsze w kolędzie, czy co było dla mnie najtrudniejsze, to jako ksiądz powiem, że ta taka emocjonalna sinusoida, że góra-dół, góra-dół... Bo wchodzisz do jednego mieszkania, a tam dzieci, rozbawione.
ES: Szczęście, radość...
WZ: Tak. Wchodzisz do drugiego, ktoś umarł, żałoba. Wchodzisz do trzeciego, jakieś bardzo wielkie napięcie między członkami rodziny i czujesz to wszystko, bo przecież przychodzisz, żeby się spotkać. I wracasz do domu z całym tym bagażem potem. A kiedy jest to dwadzieścia parę spotkań w ciągu dnia? Zawsze starałem się, żeby nigdy nie było więcej niż dwadzieścia pięć. To niesiesz ten plecak z różnymi uczuciami.
ES: Tak sobie myślę, że jak w każdym spotkaniu, tak w tym spotkaniu kolędowym, potrzebna jest, i tutaj oddaję jak zawsze hołd świętemu Ignacemu, no właśnie, ta otwartość i to, żeby starać się ocalić, w tym wypadku, wizytę drugiego. I jestem przekonana, że ta sama wrażliwość jest potrzebna księżom, którzy właśnie wchodzą do różnych miejsc, żeby z butami nie wchodzić w sam środek czyjegoś życia. Sporo takich historii słyszymy, znamy, no ale one są też głośniejsze od tych dobrych, spokojnych, mówiących o prawdziwym spotkaniu, które się zdarzyło, a one naprawdę są faktem.
WZ: Jeśli czegoś żałuję tu w tej naszej rozmowie, ze względu na czas, bo już niestety, wie pani, będę musiał iść dalej...
ES: No tak, realia...
WZ: To, że nie zdążę opowiedzieć wielu historii takich prześlicznych dialogów, które rzeczywiście doprowadziły do spotkania.
ES: Jak wiem, niektóre z takich kolędowych znajomości przeradzały się później w coś więcej, tzn. w spotkania.
WZ: I trwają do tej pory. To są trwałe relacje, tak.
ES: I to są bardzo ważne, tak sobie myślę, w języku kościelnym świadectwa. No ale jak rozumiem, to nasze spotkanie dobiega końca, bo ksiądz rusza w dalszą drogę.
WZ: Pani Ewo, bardzo miło mi się z panią rozmawia, ale jeszcze sąsiedzi na piętrze i jeszcze tam spod dwójki.
ES: Rozumiem, naprawdę rozumiem.
WZ: A tak naprawdę, to i tobie, i sobie, i tym sąsiadom spod dwójki, i tym z piętra wyżej, czyli wszystkim, którzy przyjmują kolędę to życzę i życzymy, żeby te wizyty były rzeczywiście spotkaniami, żeby się można było spotkać, spojrzeć sobie w oczy. Ażeby rozmowy kolędowe to były takie prawdziwe ‘dialogi w połowie drogi’.
Skomentuj artykuł