Efekty zmian wokół lekcji religii, czyli pięć stron medalu. Pracę traci grupa, która na rynku ma najtrudniej
Z końcem sierpnia w kwestiach lekcji religii z etapu wielkiej niewiadomej weszliśmy w etap wielkich zmian, zwolnień i cięć. Konkretne dane z całej Polski poznamy dopiero w październiku, gdy do Episkopatu dotrą wszystkie informacje z diecezji; na razie wiadomo, że nauczyciele religii masowo tracą pracę. Wiele z nich to matki w średnim wieku, czyli mocno narażona na rynku pracy grupa kobiet.
Kobiety z dziećmi właśnie masowo tracą pracę
Kluczowa sprawa w kwestii lekcji religii to zwolnienia. Dość krytyczne, bo to w większości kobiety w średnim wieku, z dziećmi na utrzymaniu, właśnie tracą pracę. Resort edukacji wyliczył, że pracę straci ponad 10 tysięcy osób, podobne szacunki przedstawia Stowarzyszenie Katechetów Świeckich. To duża grupa zawodowa, której nie dano realnej szansy na przekwalifikowanie się. Trudno nie widzieć w tym w jakiś sposób złej woli, bo studia podyplomowe pozwalające uczyć innego przedmiotu trwają kilka semestrów. Rozporządzenie o redukcji godzin ogłoszono 20 stycznia 2025, więc nauczyciele dostali siedem miesięcy i dziesięć dni na przekwalifikowanie się. Problem w pewnym sensie został też przerzucony na samorządy i na dyrektorów szkół, którzy muszą zapewnić godziny nauczycielom na umowach, ale skąd je nagle mają wziąć w takiej ilości, tego nie wiadomo - i nauczyciele religii w ostatnich tygodniach masowo tracą pracę. To sytuacja trochę podobna do sytuacji historyków, którzy również tracili pracę po szybkiej likwidacji przedmiotu HiT ("Historia i teraźniejszość") - tyle, że wtedy było to 760 etatów dla historyków, a nauczycieli religii zwolnienia dotkną w o wiele większym stopniu.
Jak wyliczało jeszcze w styczniu Stowarzyszenie Katechetów Świeckich, uprawnienia do świadczeń kompensacyjnych lub emerytalnych ma w tym roku tylko ok. 1,7 tys. z około 11,1 tys. nauczycieli, których mocno dotkną zmiany. Nie słychać jednak o żadnym programie ochrony pracy dla dziesięciu tysięcy nauczycieli, którzy w wyniku rozporządzenia ministerstwa przed wrześniem 2025 stracą pracę. A to ponad jedna trzecia nauczycieli religii w Polsce.
Mocno bolesne jest też to, że to właśnie kobiety, dla których rynek pracy jest o wiele trudniejszy, są w tej sytuacji pozostawione same sobie. To działanie mocno wbrew różnym próbom rządu, by zaktywizować kobiety zawodowo i wyrównać dysproporcje ze względu na płeć na polskim rynku pracy.
Dlaczego zmian nie rozłożono na dwa-trzy lata?
Jak zauważa jeden z moich rozmówców, gdyby zmiany były rozłożone na trzy lata, o wiele mniej osób straciłoby pracę. Na emeryturę spokojnie odeszliby nauczyciele, którzy się do niej szykują, a ich miejsce w naturalny sposób przejęliby młodsi (choć nie jest ich wielu; system edukacji w ogóle nie ma się pod tym kątem dobrze, bo nauczyciele w wieku poniżej 30 lat to wg danych Związku Nauczycielstwa Polskiego tylko 5 procent pracujących pedagogów). Byłby też czas na przekwalifikowanie się dla tych nauczycieli religii, którzy mieliby takie możliwości (także finansowe, bo często to dla nich duży koszt i niepewna inwestycja). A to akurat mogłoby być bardzo cenne dla oświatowego rynku pracy, bo wakatów jest coraz więcej i doświadczeni nauczyciele, którzy zdobywają kwalifikacje do uczenia kolejnych przedmiotów, niedługo będą na wagę złota, zwłaszcza wobec niechęci młodych ludzi do pracy w szkole. Chętnych nie ma, kadra się starzeje, średnia wieku w ciągu dekady ma sięgnąć pięćdziesiątki, liczba wakatów w zeszłym roku sięgała około pięciu tysięcy. Czy nauczyciele łączący religię i inny przedmiot byliby rozwiązaniem? Być może - ale niestety ministerstwo nie dało ani im, ani polskiej szkole tej szansy.
Co więcej, gwałtowność zmian stawia wielu katechetów w desperackiej sytuacji życiowej; nawet tych, którzy mają kwalifikacje do nauczania innych przedmiotów niż religia, bo same kwalifikacje nie oznaczają, że znajdą się dla nich godziny akurat z tego przedmiotu. Trudno w takiej nagłej decyzji ministerstwa widzieć pilną konieczność natychmiastowych zmian; o wiele bardziej prawdopodobne jest to, co mówiła kiedyś sama Barbara Nowacka, że to po prostu spełnianie obietnic wyborczych. Dodajmy: w obecnej sytuacji naprawdę mało odpowiedzialne społecznie.
Trzeba pamiętać także o tym, że redukcja jednej godziny religii w tygodniu nie jest jedynym powodem zmniejszonego zapotrzebowania na nauczycieli religii. Wpływa na to także niż demograficzny: uczniów jest coraz mniej, więc klas do uczenia jest mniej, a to oznacza mniej godzin. Statystyki trochę podnieśli uczniowie w Ukrainy, których w zeszłym roku szkolnym było ok. 200 tysięcy, ale spadek jest stały i widoczny - ostatnio z roku na rok o prawie 40 tys. uczniów. Nauczycieli chętnych do uczenia religii też jest mniej; są diecezje, w których już od pewnego czasu – z różnych powodów, ale najczęściej z braku rąk do pracy – ilość godzin religii została zredukowana do jednej i tam obecne zmiany są mniej drastyczne. Tym bardziej można było je przeprowadzić łagodnie i nawet przy dużej dawce dobrej woli zwłaszcza nauczycielom religii trudno rozumieć decyzję ministerstwa inaczej niż w kontekście celowego, politycznego konfliktu wartości.
Nie da się już łączyć etatów w różnych szkołach
W oczy rzuca się też mocno niemożność łączenia etatów w różnych szkołach, co było do tej pory chlebem powszednim wielu nauczycieli religii. Praca wyłącznie na pierwszej i ostatniej godzinie to bardzo duże utrudnienie dla nauczycieli. Wcześniej praca świeckich nauczycieli religii też nie była usłana różami: w wielu miejscach priorytet mieli księża, więc to oni dostawali wygodny cały etat w jednej szkole, a świeccy dzielili się „resztkami” etatów i biegali między placówkami, żeby wypracować pensję pozwalającą na utrzymanie siebie i rodziny. Teraz nawet łączenie „resztek” etatów nie jest możliwe, bo praca jest przede wszystkim na pierwszej i kilku popołudniowych godzinach (bo klasy mogą kończyć o różnej porze), z solidnym okienkiem w środku, czyli bardzo niedobrą sytuacją z punktu widzenia nauczyciela, który nie dostał np. godzin świetlicy lub innego ratunku ze strony szkoły.
Jak jednak słychać, w różnych diecezjach przy zatrudnianiu nauczycieli religii zalecenia z kurii są różne. Są diecezje, w których cichym priorytetem są świeccy. W innych najpierw zapewnia się etaty księżom, a w tym działaniu chodzi niestety mniej o wartości, a bardziej pieniądze: głównie o koszty ZUS i „dorabianie” do księżowskiego budżetu. Choć są małe parafie, w których ksiądz bez pieniędzy ze szkoły będzie w trudnej sytuacji, to trudno tymi przypadkami tłumaczyć dość niesprawiedliwy dla nauczycieli świeckich trend (ksiądz ma poza pracą w szkole inne zwykłe źródła utrzymania i nie ponosi też koniecznych wydatków na rodzinę itp.). Takie sytuacje już wcześniej mocno psuły relacje między tymi dwoma grupami uczącymi religii, a teraz sytuacja tylko się zaostrza, zwłaszcza tam, gdzie praca świeckich nie jest priorytetem, co może okazać się poważnym, pozaedukacyjnym skutkiem ubocznym dla wspólnoty Kościoła.
Pozytywne w tej mało optymistycznej sytuacji jest podejście wielu dyrektorów szkół, którzy doceniają swoich nauczycieli religii (zwłaszcza świeckie kobiety) i ich zazwyczaj duży wkład w działanie szkoły i bardzo się starają jednocześnie ułożyć grafik zgodnie z nowymi zasadami i nikogo przy tym nie skrzywdzić zawodowo. Nie wszędzie się to udaje, ale niektóre głosy katechetów są małym światełkiem w tunelu i pokazują, że mimo wielu utrudnień i dużym wysiłkiem czasami da się cenionych pedagogów potraktować sprawiedliwie - jeśli tylko okoliczności na to pozwalają.
Celowo lub nie - zastawiono pułapkę edukacji zdrowotnej
W kontekście uzupełniania godzin działa też pułapka godzin z edukacji zdrowotnej. Przed tym dylematem zostało postawionych wielu katechetów. Brakuje godzin, więc dyrektor proponuje dodatkowe godziny z nowego przedmiotu. Jeśli nauczyciel religii odmówi, to – w dużym skrócie – jego problem, gdy zostanie bez godzin. Dlaczego mówi się, że to pułapka? Z trzech powodów.
Po pierwsze to przedmiot, do którego w podstawówce nie ma podręcznika, a więc trzeba samodzielnie przygotować materiały do nowego i bardzo wieloaspektowego przedmiotu. Dla szkół średnich powstaje podręcznik, ale jest w trakcie zatwierdzania i tylko dla klas pierwszych, a mówimy o stanie na 25 sierpnia, więc za osiem dni mogą już odbywać się pierwsze lekcje przedmiotu. Choć jest zgoda na to, by do przeprowadzenia części lekcji zapraszać specjalistów (np. psychologa czy biologa), to jednak cały ciężar opracowania szczegółów jest przerzucony na nauczyciela prowadzącego, który do 25 września nie wie, ilu uczniów i w jakich grupach wiekowych będzie uczyć. Do tego nie jest tajemnicą, że to „wizerunkowy” przedmiot dla resortu, więc szanse na skrupulatne kontrole są większe. Kto weźmie te lekcje, będzie na celowniku.
Druga sprawa: nie wiadomo, ile naprawdę będzie pracy. Ile godzin ostatecznie będzie, tego nauczyciele dowiedzą się także po 25 września, gdy wpłyną wszystkie deklaracje od rodziców. Z automatu na lekcje zapisani są wszyscy uczniowie, ale kłótnia polityczna wokół przedmiotu, kontrowersje wokół programu oraz fakt, że jest on nieobowiązkowy mocno wpłynie na to, ilu uczniów naprawdę będzie na niego chodzić. Z ostrożnych szacunków dyrektorów wynika, że będzie to może jedna piąta, może jedna czwarta uczniów, co może sprawić, że lekcje będą się odbywać w grupach międzyklasowych, a więc godzin może być dużo mniej, niż było pierwotnie planowanych. Uzupełnienie etatu nauczyciela religii z obciętymi godzinami o godziny edukacji zdrowotnej może się już w październiku, gdy wszystkie inne godziny są dawno rozdzielone, okazać się tylko fikcją.
Po trzecie i najważniejsze, to przedmiot, w którego podstawie programowej są tematy niezgodne z moralnością chrześcijańską. Ponieważ podstawa jest obowiązkowa, a przedmiot nowy, nauczyciele religii są postawieni pod ścianą, bo proponowana im jest tak naprawdę praca wbrew sumieniu. Odmowa oznacza, że dostali godziny, ale ich nie wzięli – a to już ich problem, nie szkoły.
Pracy nie tracą najgorsi, tylko ci, którzy muszą
Aspektem, o którym się nie mówi, a z punktu widzenia uczniów jest bardzo istotny, jest jakość pracy nauczycieli religii. Jak w przypadku każdego przedmiotu, ta jakość bywa różna. Są utalentowani nauczyciele pracujący z sercem i takim zaangażowaniem, że ławki w ich klasach są pełne mimo obecnie odwrotnych tendencji; są też inni, którym nie zostawia się wyboru, czy chcą pracować w szkole – i to niestety często księża, bo świeckich nikt do pracy w szkole nie może zmusić – którzy tylko zniechęcają młodzież do lekcji. Są wciąż - obok tych świetnych w kontakcie z uczniami - także siostry zakonne, które starają się o pracę w szkole, bo to ich misja, a dochody z pracy zasilają ich zakonny dom i są ważne – ale ich metody pracy i sposób przekazywania wiedzy są na tyle nieadekwatne, że nawet uczniowie, dla których wiara jest ważna (należą do wspólnot, jeżdżą na rekolekcje itp.) mają kłopoty, żeby na lekcjach religii wytrzymać.
W kwestii lekcji religii to nie dyrektor ma prawo wyboru najlepszego kandydata: o tym, kto będzie pracował w szkole na terenie parafii, decyduje proboszcz. A proboszcz musi pogodzić różne interesy, wiec w efekcie do szkoły nie zawsze trafiają najlepsi nauczyciele: czasem trafiają tam także kiepscy i słabi, którzy aktualnie potrzebują sobie dorobić. To nie jest nowa rzecz, ale wszystko wskazuje na to, że gwałtowne zmiany w nauczaniu religii tylko pogorszą tę sytuację. Z wielu miejsc w Polsce dochodzą sygnały, że pracę stracili nauczyciele, do których młodzi wpisywali się na religię, zamiast się z niej wypisywać. Kto został? Owszem, w części także ci najlepsi, ale wśród nich również ci, którzy nie potrafią do przedmiotu tak skutecznie zachęcić. Nie wnikając w przyczyny, wyobraźmy sobie skutek: jeśli nieobowiązkowego przedmiotu uczą kiepscy nauczyciele, zostaną tylko ci uczniowie, którzy… muszą zostać. Reszta zniknie.
Nie musiało wcale być tak źle? A może o to chodziło
W tym wszystkim trudno oprzeć się wrażeniu, że sposób, w jaki wprowadzono zmiany, nie był podyktowany dobrem polskiej szkoły (wystarczy wspomnieć, w jakim stylu odbywały się rozmowy ministerstwa z Kościołami oraz przypomnieć sobie nierespektowane orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z maja 2025, które jasno mówi, że rozporządzenie resortu jest niezgodne z Konstytucją RP). Można się zastanawiać, czy gdyby w podobny sposób zostały zredukowane lekcje z innego przedmiotu i połowę godzin straciliby angliści lub matematycy, nauczyciele zostaliby podobnie jak katecheci pozwalniani i pozostawieni sami sobie. Pewnie nie, bo na tak wielkie zmiany nikt by się chyba nie odważył, ale głosy nauczycieli religii o dyskryminacji i braku wsparcia zarówno ze strony ministerstwa oświaty, jak i Episkopatu wcale nie wydają się przesadzone.
Skomentuj artykuł