Jan Komasa: jeśli chodzi o Kościół, to jestem w punkcie zero

(fot. Edukacja Filmowa / youtube.com)
dziennik.pl / kk

„Jako katolik mam poczucie, że to, co jest między mną a Kościołem, jest jak związek. A jak się długo jest z kimś w związku, to zdarza się, że ta druga strona staje się kimś innym, zmienia się i trzeba się jej uczyć na nowo albo...” – mówi reżyser "Bożego Ciała".

Jan Komasa, reżyser nominowanego do Oscara „Bożego Ciała”, w obszernej rozmowie z Magdaleną Rigamonti opublikowanej przez Dziennik.pl opowiada o swoim stosunku do Kościoła katolickiego.

„Mam takie poczucie, że teraz jestem w momencie, kiedy wróciłem do zera, do rozmowy o tym, czy chcę być w Kościele. W takim Kościele” – odpowiada Komasa pytany o to, czy zerwał stosunki z Kościołem katolickim. Towarzyszą mu liczne wątpliwości związane z politycznym uwikłaniem Kościoła „wpuszczającego na Jasną Górę nacjonalistów, nazywającego część wiernych tęczową zarazą”. Podkreśla, że jest mu wstyd za niektórych ludzi Kościoła w Polsce oraz za to, że nie są kontrowani przez hierarchów. Pytany o biskupa, który zgłasza zdanie odrębne, wymienia jedynie abp. Grzegorza Rysia.

Jestem w momencie, kiedy wróciłem do zera, do rozmowy o tym, czy chcę być w Kościele. W takim Kościele.

DEON.PL POLECA


Komasa opisuje swoją sytuację kościelną jako „punkt zero”. Mimo tego podkreśla, że dalej chce być w związku z Kościołem ponieważ uważa, „że jak się robi sztukę, to się wierzy" w dialog, a dialog jest czymś „ponadludzkim".

Jednak podczas pracy nad samym filmem opowiadającym o młodym chłopaku podszywającym się za księdza, z dialogiem było różnie. Z jednej strony Komasa zdradza, że ogromnie pomógł mu jego przyjaciel ks. Wojciech Drozdzowicz, który wiele lat temu sprawował liturgię przy ślubie reżysera i chrzcił jego dzieci. „Pomagał też przy scenariuszu «Bożego Ciała». Dzwoniłem do niego z pytaniami kanonicznymi” – mówi reżyser. Podczas tych rozmów reżysera dotknęło korporacyjne oblicze Kościoła, które zabiera postaci księdza człowieczeństwo.

„Ksiądz nie może być aseksualny, tylko musi mieć pociąg seksualny, żeby mieć z czym walczyć. Nie może mieć np. znamienia na ręku, musi mieć kompletną liczbę palców, ponieważ nie może dotykać hostii np. dziewięcioma palcami. Twarz księdza powinna być w zasadzie nieskazitelna. Powinien wyglądać jak prezenter telewizyjny. Bez zarostu, bez znamion. Ksiądz też nie może być kaleką, np. kuleć, powłóczyć nogą” – wymienia Komasa. „Zadawałem ks. Drozdowiczowi pytania teologiczne, gdzie jest wiara, a gdzie jest religia, czy to idzie w parze. Dużo pięknych rozmów przeprowadziliśmy. Zresztą nie tylko z nim” – wyznaje i podkreśla, że pomogli mu również ks. Marek Grygiel i o. Grzegorz Kramer.

„Chcieli rozmawiać, prowadzić dialog” – mówi o zaufanych księżach, ale obok doświadczenia dialogu, dotknął go również jego brak. Kręcąc film nie uzyskał pozwolenia od biskupa przemyskiego na zdjęcia wewnątrz kościoła w Jaśliskach, które stanowią ekranową scenerię.

Księża chcieli pomóc. Zabrali nas do kościoła, pokazali obraz, piękne odnowione wnętrze. Trochę aż za piękne do filmu. Do tego złoty, odrestaurowany ołtarz. I jeden problem. Proboszcz powiedział, że potrzebna jest zgoda z kurii na to, żeby kręcić w tym konkretnym kościele” – przypomina reżyser. Odpowiednie pismo zostało skierowane do kurii zgodnie z procedurą. Dopiero na trzy tygodnie przed zdjęciami otrzymał odpowiedź od abp. Adama Szala.

W szczegółowej odmowie, którą w całości zacytował w rozmowie reżyser, czytamy że zdaniem biskupa scenariusz filmu jest kontrowersyjny, „powtarzają się w nim wielokrotnie sceny o charakterze antychrześcijańskim i antyklerykalnym”, zaś „tradycyjna obyczajowość jest z premedytacją mącona i burzona”. Biskup sprzeciwił się realizacji filmu w środku kościoła w Jaśliskach także dlatego, że „nie można pozwolić na instrumentalne, przedmiotowe traktowanie miejsca świętego dla osiągnięcia celów filmu”.

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to są bardzo ostre słowa. Myślę nawet, że to jest najmocniejsze, co filmowiec może dostać od hierarchy” – komentuje reżyser, lecz dodaje, że w podobnym czasie otrzymał dwie recenzje scenariusza od duchownych redaktorów. Twierdzi, że były to „piękne teksty”. „Znowu się okazało, że Kościół ma wiele twarzy” – podsumowuje Komasa dodając, że ma nadzieję, że biskup jednak zobaczy jego film, będący dziełem o pojednaniu, a nie sensacyjnych wątkach z życia Kościoła.

„Podczas pracy nad «Bożym Ciałem» zrozumiałem, że fakt, iż ta instytucja milczy w wielu sprawach trudnych, nie rozmawia, nie dialoguje, wcale nie oznacza, że nie wie, co się dzieje. Nie zabiera głosu, bo po prostu uznaje, że nie jesteśmy partnerem do rozmowy” – mówi z żalem reżyser, który nie chce takiego Kościoła.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jan Komasa: jeśli chodzi o Kościół, to jestem w punkcie zero
Komentarze (2)
RG
~Rafał Garczyński
10 lutego 2020, 08:42
Jaki sens ma dialog, kiedy strony występują na przeciwsobnych biegunach? Ten film został wymyślony i zrealizowany z założenia jako bluźnierstwo. Dlaczego nikt nie zwraca uwagi na anglojęzyczny tytuł "Corpus Christi"? - to nie jest "Boże ciało" to jest łacińska sentencja wypowiadana przez Kapłana podczas udzielania Sakramentu Eucharystii - "Ciało Chrystusa". Nie można do dialogu zapraszać Bluźniercy, gdyż samo zaproszenie kłóci się z ideą Tolerancji - "CIERPLIWEGO znoszenia". Jakie racje z filmu "Corpus Christi"mogą być przez NORMALNEGO Katolika uznane? Grzech: świętokradztwa? (sprawowanie Obrzędów przez oszusta), zgorszenia? (wulgaryzmy, obecność osoby podającej się za konsekrowaną na dyskotece czy wdawanie się w bójki)? Płaszczyzna dialogu to poszukiwanie części, które mogą być wspólnymi...
JR
~Józef Reszka
23 stycznia 2020, 14:37
Zatem dialog istnieje tylko wtedy, gdy strony spotykają się prędzej czy później w identycznej opinii na jakiś temat? Nie jestem językoznawcą, ale moim zdaniem słowo NIE (z dodaniem uzasadnienia) należy do rzeczowych i kulturalnych odpowiedzi.