Józef Puciłowski OP: Kościół nie jest biedny, ma z czego pomagać ofiarom
"Dochodziły do mnie słuchy, że ten ksiądz ma się dobrze i awansuje. (...) Świadomość, że nie odpowiedział za swoje winy, a może w nie dalej brnął, była dla mnie frustrująca" - mówi dominikanin, który w 1996 bezskutecznie walczył o sprawiedliwość dla ofiar księdza Dymera.
Ojciec Puciłowski w rozmowie ze szczecińską "Gazetą Wyborczą" piętnuje wieloletnie zaniechania Kościoła w stosunku do ks. Dymera z diecezji szczecińskiej. Zdaniem dominikanina ochrona, jaką otrzymał ze strony diecezji ksiądz-pedofil, mogła wiązać się z korzyściami, które otrzymywali przełożeni Dymera.
"Dochodziły do mnie słuchy, że ten ksiądz ma się dobrze i awansuje. I byłem tym szczerze zgorszony. Kiedyś widziałem też zdjęcia jego wiejskiej posiadłości nad jeziorem, którą miał w sąsiedniej diecezji. Świadomość, że nie odpowiedział za swoje winy, a może w nie dalej brnął, była dla mnie frustrująca" - mówi dominikanin. W 1996 był jedną z pierwszych osób jakie zgłosiły biskupowi wykorzystywanie seksualne, którego dopuszczał się ks. Dymer.
"Wielu biskupów, w tym arcybiskup Dzięga, ma mylne wyobrażenie, że Kościół jest ich własnością. Są nieskorzy do dialogu, przekonani o nieomylności. Robią, co chcą, i pouczają innych, bo liczba wiernych w Polsce jest wciąż ogromna i maja złudzenia, że tak będzie zawsze. Jest w tym arogancja" - ocenia Puciłowski, komentując zachowanie obecnego biskupa w Szczecinie. Jego zdaniem gdyby bp Dzięga miał honor, to by się podał do dymisji.
Dominikanin ma również żal do tych hierarchów, którzy w sytuacji ujawnienia prawdy o wykorzystywaniu nieletnich, milczą. Podkreśla, że obecnie jedyną godną postawą jest przeproszenie.
Ojciec Puciłowski zauważa, że Kościół katolicki w Polsce mógł wyciągnąć lekcję z nagłaśniania przypadków molestowania, które miały miejsce w innych krajach, ale tego nie zrobił. Warunkiem rozwiązania problemu jest, jego zdaniem, prowadzenie dialogu między księżmi i świeckimi, ale to się nie uda jeśli "ci pierwsi będą pozostawać w złudnym przekonaniu, że wiedzą lepiej".
"Tym językiem, którym nasi biskupi mówią od dziesięcioleci, nie da się zatrzymać wiernych. To jest archeologia językowa. Ludzie inteligentni nie dostają od Kościoła instytucjonalnego odpowiedzi na wiele ważnych dla nich pytań. To zniechęca" - uważa duszpasterz i jako przykład podaje artykuł z "Naszego Dziennika", który brał Dymera w obronę "wmawiając, że był ofiarą nagonki". "Na litość Boską, to kłamstwo!" - pomstuje Puciłowski.
Duchowny przewiduje, że coraz więcej osób odwróci się od Kościoła, w którym nastąpi tąpnięcie. Nawołuje do organizowania nabożeństw za ofiary molestowania, którym powinni przewodzić biskupi, lecz przede wszystkim do zadośćuczynienia finansowego. "Kościół nie jest biedny. To musi być duchowa i materialna pomoc ofiarom i ich rodzinom" - mówi Puciłowski.
źródło: Gazeta Wyborcza / kk
Skomentuj artykuł