Katecheta: "Zmiany w lekcjach religii postrzegam jako zniechęcenie i odciąganie od mojego przedmiotu"
Zmiany nadchodzące od 1 września postrzegam - i wprost mówię o tym moim uczniom na zajęciach bez żadnych skrupułów - jako zniechęcenie i odciąganie od mojego przedmiotu - pisze Przemysław Golec, nauczyciel religii i autor bloga "Z pamiętnika wiejskiego katechety".
Zaczęło się od braku wliczania oceny do średniej, więc zgodnie z myśleniem młodego człowieka - jeśli nie jest coś na ocenę, to nie warto się starać. Dokładnie taki sam mechanizm jest u dzieci podczas prac domowych: nie ma za nie oceny, więc nie ma sensu ich robić. Ocena dla nich jest pewnym wyznacznikiem i odzwierciedleniem włożonej pracy - niemal jak pensja u pracujących. Dlatego mówiłem im już od zeszłego roku, że od teraz jeszcze bardziej uczą się dla siebie i rozwijania swoich horyzontów niż dla czegokolwiek innego.
Oczywiście odgórne zredukowanie godzin o połowę, ustawienie ich na skrajnych godzinach oraz łączenie klas z różnych poziomów wpisuje się w ten trend. Co ciekawe - w wielu miejscach Polski była już wprowadzona jedna godzina religii, ponieważ zauważono taką potrzebę (mniejsza frekwencja czy brak katechetów) i nikt nie robił z tego powodu problemów. W naszej diecezji (bydgoskiej) dowiedziałem się, że gdyby te redukcję wprowadzono w ciągu 3 lat, to bez problemu byśmy w to weszli, ze względu na wielu nauczycieli przechodzących na emeryturę.
Ministerstwo obiecało pomoc, ale nic z tego nie wyszło
Kolejną rzeczą jest kłamstwo ministerstwa, któremu wielu uwierzyło, iż “nie zostawimy katechetów samym sobie”. Obiecano szkolenia, dofinansowania, studia uzupełniające - i nic z tego nie wyszło. Więcej nawet! Jeśli któryś nauczyciel chciał się dokształcić na studiach podyplomowych, to i tak ma problem, bo zwykle trwają one półtora, dwa a nawet dwa i pół roku. Oznacza to, że po prostu fizycznie nie damy rady ich ukończyć przed wprowadzeniem zmian (ja sam, domyślając się zawczasu, w którą stronę to idzie, zrobiłem takie studia już kilka lat temu. Ale nie każdy miał do tego sposobność. Także finansową). Konsekwencją tego będzie ponad 10 tysięcy ludzi wyrzuconych z pracy (ostrożnie szacując - to wyliczenia MEN, choć Stowarzyszenie Katechetów Świeckich sądzi, że będzie ich więcej), którzy dowiedzą się niemal z dnia na dzień, że nie będzie dla nich pracy. Albo tak mała ilość godzin, że wypłata staje się głodową.
Wiąże się to z kolejnym pomysłem ministerstwa, które ładnie brzmi na papierze, ale po zastanowieniu można dostrzec jego dalsze konsekwencje. Religia na skrajnych godzinach lekcyjnych powoduje to, że jako jedyni nie możemy pracować w dwóch czy trzech szkołach jednocześnie, ponieważ… W każdej z nich zajęcia będą musiały odbywać się o tych samych porach. Żeby to się zgrało, plany zajęć w jednej placówce musiałyby być rozpisane na “drugą zmianę”.
Do naszej szkoły autobus i tak przyjeżdża tylko na ósmą rano
Ciekawym, a rzadko podnoszonym argumentem jest też to, że nie cała Polska to Warszawa. Do naszej szkoły dojeżdżają autobusy z kilku wsi dookoła, i wszystkie one przyjeżdżają na 8:00 rano. Nawet, jeśli ktoś zaczyna zajęcia na przykład od drugiej czy trzeciej lekcji - jest w szkole od 7:40. Oznacza to, że religia na początku lub na końcu zajęć nie musi koniecznie oznaczać krótszego dnia w szkole dla tych, co nie chodzą na religię - wręcz przeciwnie: uczniowie ci muszą przyjechać wcześniej i siedzieć w świetlicy, aż cała ich klasa nie skończy zajęć i razem wracać tym autobusem. Domyślam się, że stworzenie teraz planu zajęć jest dla wielu dyrektorów drogą przez mękę, i śmiem twierdzić, iż wielu z nich będzie za to obwiniać nie tyle ministerstwo, a samych katechetów, że to przez nich teraz tyle roboty.
Nie dla każdego znalazł się etat
Szczęśliwie mogę pochwalić się naprawdę dobrymi i wyrozumiałymi przełożonymi, którzy już dużo wcześniej zastanawiali się, interesowali i rozważali, jak najlepiej podejść do tematu. Niestety - nie dla każdego w nowym roku szkolnym znalazł się etat, ale spodziewaliśmy się tego wcześniej. Niemniej w moim przypadku zejście z półtora etatu na niecały jeden (z religii - do etatu dorobię zapewne dodatkowymi jakimiś zajęciami związanymi z wcześniej wspomnianymi studiami podyplomowymi) będzie zdecydowanie odczuwalne w kieszeni. Nie mówiąc już o poczuciu totalnie straconego czasu, jeśli codziennie będą trzy-cztery okienka w ciągu dnia pomiędzy moimi lekcjami na skrajnych godzinach w planie lekcji. Jedyna nadzieja w tym, że uda się tam dostać jakieś zastępstwa z doskoku. Staram się podchodzić do tego mimo wszystko z uśmiechem i pozytywnie, ale jestem w stanie całkowicie zrozumieć moje koleżanki i moich kolegów, którzy zapewne w tych ostatnich dniach sierpnia dopiero dowiedzą się jak będzie (lub nie będzie) wyglądać ich przyszły rok szkolny.
Przemysław Golec - teolog i nauczyciel religii w Łabiszynie, autor bloga "Z pamiętnika wiejskiego katechety"
---
Tekst nadesłany do redakcji. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.


Skomentuj artykuł