A co z tymi, którzy stoją z boku?
Za mojego życia Kościół nie przeżywał dotąd trudności tak wielkich jak obecnie. Skandal pedofili i ukrywania jej przez kościelną hierarchię to katastrofa. Słuchając coraz to nowszych doniesień, myślę o hipokryzji.
Nikt nie lubi być pouczany przez kogoś, kto sam nie stosuje się do własnych zaleceń. Na szczęście wracają do mnie słowa Jezusa: "Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie" i świadomość swoich osobistych, czasem gigantycznych porażek. Przy czym wiem, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Ci, którzy dotąd z różnych powodów trzymali się z dala od wiary, nie mogą nagle powiedzieć: spokojnie, Jezus przewidział to 2000 lat temu, część pasterzy okazała się wilkami, ale i tak dobro zwycięży.
Gdy wybuchł skandal związany z byłym już kardynałem McCarrikiem, stawiano najczęściej dwa pytania. Po pierwsze: czy i jak dużo wiedzieli trzej kolejni papieże na temat grzechów McCarricka? Po drugie: jak to możliwe, że struktury kościelnej hierarchii dopuszczają, by ludzie popełniający ciężkie przestępstwa dochodzili na jej szczyty? Prawdopodobnie te pytania wrócą z nową siłą w związku z historią kardynała Pella (kardynał ma prawo odwołać się od wydanego wyroku). Oba potrzebują pilnej odpowiedzi. Przede wszystkim po to, by przeciwdziałać podobnym karierom w przyszłości. Już ujawnione fakty wskazują siłą rzeczy, że istniała przynajmniej teoretyczna możliwość, iż ktoś głęboko zdeprawowany zasiądzie na tronie papieskim. Działo się już tak w historii Kościoła (patrz: Aleksander VI) i trzeba to wyraźnie powiedzieć.
Niedawno zakończony szczyt w Watykanie ws. ochrony dzieci w Kościele i determinacja papieża Franciszka dają jednak nadzieję na zmianę. Obiektywnie rzecz biorąc, żadna inna instytucja poza Kościołem nie podjęła próby publicznego rozliczenia się z pedofili. Gianni Valente i Andrea Tornielli w książce "Dzień sądu", która 2 kwietnia ukaże się nakładem Wydawnictwa WAM, przytaczają słowa naukowców z John Jay College: "Żadna inna instytucja nie przeprowadziła publicznych badań na temat wykorzystywania seksualnego i w związku z tym nie ma danych porównywalnych do tych, które zostały zebrane i ogłoszone przez Kościół katolicki".
To jednak nie wystarczy. Skoro bowiem Kościół to przede wszystkim rzeczywistość duchowa, nie można zatrzymać się jedynie na oczyszczaniu instytucjonalnych struktur, chociaż to warunek konieczny, bez którego zapowiedź odnowy będzie jedynie tekstem pisanym palcem po wodzie. Trzeba jednak postawić także pytanie o wiarę w Kościele. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że skupiając się na procesach i procedurach, po prostu je zbagatelizujemy. Rozumiem, skąd ta tendencja. Do tej pory zbyt często odwoływano się do modlitwy, zaniedbując jednocześnie konkretne działania. Teraz grozi nam druga skrajność: skupienie się tylko i wyłącznie na aspektach zewnętrznych.
Od wielu już tygodni myślę o scenie z Ewangelii, w której kobieta cierpiąca na krwotok dotyka szat Jezusa i zostaje uzdrowiona. Jezusowi wystarczy jej jedno dotknięcie z wiarą. Jak to możliwe zatem, że można być blisko Pana, nie tylko Go dotykać, ale więcej: jeść Jego Ciało i pić Jego Krew, i coraz bardziej brnąć w chorobę? Myślę, że każdy wierzący musi zastanawiać się nad tym, czy nie jest w takiej sytuacji - samozakłamania i obłudy. To tajemnica ludzkiej nieprawości, z którą będziemy się zmagać przez całe życie i do niej wracać, także dlatego, że jest związana z kluczową dla Kościoła kwestią: wiarygodnym głoszeniem Ewangelii.
Część reakcji duchownych i świeckich na obecny kryzys, które obserwuję w sieci, jest dla mnie w tym kontekście niezrozumiała. Sprowadzają się one na przykład do szukania sił, które sprzymierzyły się, by zniszczyć chrześcijaństwo. Inne znowu głosy akcentują, że ksiądz też człowiek itp. Oczywiście jest wielu takich, którym z Kościołem nie tylko nie po drodze, ale cieszyliby się z jego upadku i z pewnością niektóre medialne doniesienia mijają się z prawdą. I owszem, ksiądz też człowiek. Tylko to nie jest sedno sprawy.
Na pewno tam, gdzie pojawia się przekłamanie, nie wolno tego przemilczać i kwestią uczciwości jest reagowanie na sytuacje, w których ludziom związanym z Kościołem dorzuca się wyimaginowane winy. Uważam jednak, że jako wierzący musimy zadbać w pierwszej kolejności o ofiary, a następnie o tych, którzy szukali Boga, ale zgorszeni odrzucili Jezusa tylko dlatego, że nie dostrzegli Go w ludziach, którzy mają Go na ustach. To też jest wielkie zło i strata, o którym - mam wrażenie - bardzo rzadko się mówi. Głoszenie Ewangelii, życie według niej, czyli także uznawanie popełnionych win, i wskazywanie na Jezusa przynosi dobro. Cierpliwe wyjaśnianie i przedstawianie faktów, gdy pojawiają się oszczerstwa - również. Ciągłe tłumaczenie, że inni to więcej, bardziej i gorzej jedynie zaognia rany.
Czuję się częścią Kościoła. Nigdy nie chciałabym znaleźć się poza nim. Ale wiem, że nie wszyscy mają takie poczucie. Często o nich myślę. Chciałabym, by kiedyś odkryli, że codziennie na każdym ołtarzu wydarza się największy cud świata, by doświadczyli, jak uwalniające jest miłosierdzie, które przychodzi przez kratki konfesjonału, jak głęboki sens ma życie, na które patrzy się przez pryzmat krzyża i Zmartwychwstania. Ale tak stanie się wtedy, gdy będzie jasne, że ludziom Kościoła chodzi o Boga, a nie o własny dobrostan.
Alicja Straszecka - z wykształcenia filozof i polonistka, pracuje w wydawnictwie WAM
Skomentuj artykuł