A Twoje dziecko co robi na TikToku?
W styczniu własnoręcznie udusiła się dziesięcioletnia Włoszka, w marcu – dwunastolatek z Colorado. Na początku września w stanie krytycznym trafił do szpitala dziewięciolatek ze Szkocji, który połknął dużą ilość małych magnetycznych kulek. Co ich łączyło? Udział w wyzwaniu na TikToku.
Te wyzwania nie są mądre. Nie są bezpieczne. Są na ogół ryzykowne, głupie i opłakane w skutkach. Niektóre, jak spadanie z wysokiej piramidy ustawionej ze skrzynek po mleku albo picie działającego jak narkotyk napoju z gałki muszkatołowej – wymagają przygotowań i są mało osiągalne dla najmłodszych. Ale „blackout challenge”, polegający na podduszaniu się do nieprzytomności własnymi rękami – już osiągalny jest. Swoje żniwo zbiera teraz najnowsze, pozornie niewinne wyzwanie, w którym jedyne, co trzeba zrobić, to udawać, że ma się w języku kolczyk, używając do tego dwóch magnetycznych kuleczek umieszczonych po dwóch stronach tegoż języka. Wszystko, oczywiście, należy zdokumentować na wrzuconym w TikToka krótkim video. I dzieciaki biorą te kuleczki. I próbują, dopóki się nie uda.
Tak, tych dzieci w ogóle na TikToku nie powinno być, regulamin przewiduje rejestrację od 13 roku życia, a jednak dzieciaki o wiele młodsze korzystają z niewinnej platformy pełnej zabawnych filmików. One nie poradzą sobie z wyzwaniem. Nie przemyślą najpierw, czy od tego nie umrą. I nie powiedzą rodzicom, że połknęły magnetyczne kuleczki, aż nie będzie za późno.
Można powiedzieć: tak było zawsze. Ania z Zielonego Wzgórza złamała nogę, na skutek wyzwania spadając z dachu, a kolejne pokolenia realnych dzieci nie podpiętych do internetu wymyślały inne, liczne, ryzykowne zabawy i także ulegały wypadkom. Problem w tym, że wtedy o wiele łatwiej było sprawdzić, czy nie dzieje się coś złego. Teraz to prawie niemożliwe. Nawet, jeśli mama czy tata mają swoje konto na TikToku, nie są w stanie sprawdzić, co stamtąd zostało w głowie ich dziecka. Co spróbuje zrobić i nagrać, gdy tylko zostanie samo.
Sam TikTok nie jest w stanie tego kontrolować. Jak każda platforma, reaguje po fakcie, usuwając filmy, które stały się zagrożeniem. Jak każda platforma, broni się regulaminem, zostawiając rodzicom odpowiedzialność za to, co robią na TikToku dziewięciolatki, których nie powinno tu w ogóle być.
I tutaj, niestety, TikTok ma rację.
Bo to rodzice najbardziej zawalają, pozwalając dzieciom bez kontroli dryfować po oceanie internetu. Czy któryś z nich wsadziłby swoje dziecko w ponton i puścił na Bałtyk, by pooglądało sobie, co tam w morzu, bo się dziecku nudzi? Czy wypuściłby je na mróz w podkoszulku, bez żadnej ochrony przed zimnem, bo to tylko na dziesięć minut? A w sieć wypuszczają. Bez ochrony. Bez cienia refleksji, że coś złego może się stać. Bez zastanawiania się, co dzieci tam robią, gdzie wchodzą, czego szukają. Bez świadomości, jak bardzo pociągający jest ten świat. Jak mocno uzależnia. I jak bardzo to właśnie rodzice dają dzieciom przykład tego, że rozrywkę, informacje, relacje i całą resztę życia można najłatwiej znaleźć w smartfonie.
Jako matka przyglądam się modzie na cyfrowe dzieci z lekkim przerażeniem. Ostatnio w Tatrach, na szlaku widziałam ojca, który niósł swoje na oko półtoraroczne dziecko w nosidle na plecach, a lewa ręką trzymał mu przed buzią swój telefon z puszczoną bajeczką. Mijam dzieci siedzące w kompletnej ciszy w spacerówkach, i przekonana, że śpią, odkrywam ze zdumieniem, że po prostu bawią się telefonem. Przy telefonie jedzą – „bo bez bajeczki nie da się jej nakarmić”. Przy telefonie zasypiają, „bo inaczej nie da się go położyć”. Najpierw daje się dzieciom smartfona, o wiele za wcześnie, bo to sposób na święty spokój. Potem dlatego, że wszystkie inne dzieci też mają – a przecież to jest takie rozwojowe. I muszą jakoś odrobić lekcje zadane nowocześnie, w aplikacji.
Na moich oczach wyrasta pierwsze pokolenie, które od urodzenia jest regularnie podłączane do internetu. Pokolenie, w którym sześciolatki mają własne telefony, a dziesięciolatki nawet po dwa, stary po tacie i nowy po komunii. Przewodnikiem po świecie jest nielegalnie założony TikTok i pięciominutowe sztuczki na YouTube, a źródłem odpowiedzi na wszystkie pytania – wujek Google. Rodzice oficjalnie się zgadzają: smartfony to nie za dobra rzecz dla dzieci, nie powinny z nich często korzystać, a jeśli w ogóle – to tylko pod nadzorem, ale w praktyce nikt się tym nie przejmuje i dzieciaki z trzeciej klasy nagrywają na przerwach filmy i wrzucają je na TikToka. I biorą udział w wyzwaniach. I umierają, czasem fizycznie, częściej duchowo, poranione takimi treściami, których nie da się wymazać z pamięci.
Jakie jest rozwiązanie?
Nie wiem.
Ale musimy szybko jakieś znaleźć.
Skomentuj artykuł