Aborcja jest złem, ale muszę skrytykować "Nieplanowane"
Piszę ten tekst z perspektywy osoby, która jest przeciwniczką aborcji. Jednocześnie jestem przekonana, że jeśli chcemy jakiś film nazywać „prawdziwą historią”, to nie wolno nam mijać się z prawdą – co twórcy „Nieplanowanego” niestety uczynili.
Napisanie tekstu, który wobec jakiegoś zjawiska, problemu czy nawet osoby jest jednoznacznie potępiający, nie jest zbyt trudnym zadaniem. Nie jest także skomplikowaną sprawą napisanie ociekającej zachwytem laudacji – często wystarczy dobrać odpowiednio wzniosłe przymiotniki. Prawdziwym wyzwaniem jest natomiast odniesienie się do czegoś, czego główną ideę się popiera, ale jednoczenie nie jest się (mówiąc eufemistycznie) urzeczonym doborem środków, których przedstawiciele danej idei używają, aby promować swoje stanowisko. Końcówka wyświetlania w kinach głośnego filmu „Nieplanowane” w pewnym sensie wymusza na mnie krytyczne odniesienie się do jego treści, a także do pozostałej działalności ruchów pro life. Z których nadrzędnym przesłaniem, jako katoliczka, absolutnie nie polemizuję.
Śledztwo rzuca inne światło
Trudno jest w polskim internecie znaleźć wyważoną, porządnie uzasadnioną opinię o „Nieplanowanym”. Zazwyczaj linia dzieląca zachwyt (nad „mocą” i „autentycznością” filmu) od obśmiewania i hejtu (z racji czepiania się „zwykłego zabiegu”) przebiega dokładnie tam, gdzie linia podziału na zwolenników pro life i pro choice. Warto jednak wskazać, że pewne aspekty krytyki tego filmu są w pełni uzasadnione – chociażby z perspektywy dziedziny wiedzy, jaką jest współczesne położnictwo.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jakakolwiek krytyka historii Abby Johnson uruchomi lawinę posądzeń o lewactwo i temu podobne, ale jednak pozwolę sobie pewną rzecz wyjaśnić: piszę ten tekst z perspektywy osoby, która nigdy nie uzna aborcji za zwykły zabieg i która w żadnym razie nie jest zwolenniczką jej wykonywania. Jednocześnie jestem przekonana, że jeśli chcemy jakiś film (czy inny tekst kultury) nazywać „prawdziwą historią”, to nie wolno nam mijać się z prawdą – co twórcy „Nieplanowanego” niestety uczynili. Scena aborcji, która jest przedstawiona w filmie, jest wysoce nieprawdopodobna – dziecko na tym etapie rozwoju nie jest w stanie „uciekać” przed narzędziami lekarza ani też odczuwać bólu przed 24. tygodniem ciąży, gdyż nie ma wówczas jeszcze w pełni ukształtowanych połączeń nerwowych w mózgu. Niektórzy specjaliści sugerują, że już płód liczący 16 tygodni może w jakimś stopniu nabyć umiejętność odczuwania bólu – ale nie jest możliwe, aby 13-tygodniowe dziecko uciekało przed kaniulą świadomie, jak sugeruje omawiany obraz. Nie jest też prawdą to, co autorzy produkcji próbują przekazać na temat niebezpieczeństwa, z jakim wiąże się przerwanie ciąży – wbrew pozorom, aborcja wykonana przez lekarza ginekologa w higienicznych warunkach niezwykle rzadko wiąże się z powikłaniami.
Poza aspektami medycznymi, sama historia Abby, przedstawiona w filmie, zdaje się nie do końca prawdziwa. Według dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego przez „Texas Observer” Abby nie była raczej (przynajmniej nie w stu procentach) nawróconą grzesznicą, lecz pracownicą Planned Parenthood, której dawała się we znaki frustracja oraz reprymenda przełożonej za wymienianie niestosownych maili służbowych na temat innych pracownic PP. I wtedy, jak podaje „Texas Observer”, naszej bohaterce przedstawiono propozycję intratnej współpracy z Coalition of Life.
Pseudonauka działa na krótko
No dobrze, chyba nadszedł czas na to, aby zadać najważniejsze pytanie: czy to, że historia Abby zdaje się naciągana, aborcja jest w zdecydowanej większości przypadków bezpieczna dla kobiety, a płód przed 24. tygodniem ciąży nie odczuwa bólu, oznacza, że aborcja jest w porządku, a cała idea pro life jest do niczego? Oczywiście, że nie. Katolicka bioetyka dostarcza nam wielu moralnych i teologicznych argumentów, które przekonują mnie (i chyba zdecydowaną większość wierzących), że aborcja jest złem.
Film „Nieplanowane” oraz kilka innych akcji ruchów pro life pokazuje nam jednak, że „obrońcy życia” mają poważne problemy z argumentacją. Katolicka bioetyka albo wydaje się działaczom pro life niewystarczająca, albo jest im nie dość znana – skąd bierze się potrzeba straszenia konsekwencjami aborcji oraz – na co nigdy się nie godzę – uciekaniem się do pseudonauki. Poza tym, że kłamstwo – nawet w dobrej wierze – nie zastąpi prawdy, to niestety ruch pro life, naginając fakty, zwyczajnie traci wiarygodność. Osoby posiadające wiedzę medyczną podchodzą więc do „Nieplanowanego” – delikatnie mówiąc – z dystansem, podobnie jak do głośnej swego czasu akcji billboardowej sugerującej, że aborcja prowadzi do raka mózgu, jajników czy piersi. Nierzetelność (w tym manipulacja danymi statystycznymi) to jeden z głównych powodów, dla których ruchy pro life bywają traktowane niezbyt poważnie.
Drugim błędem, który w moim odczuciu nagminnie popełniają obrońcy życia, jest koncentracja na problemie aborcji – często w kontekście prawnym. Tymczasem dla mnie bycie „za życiem” to zabieganie o odpowiednią opiekę nad kobietą podczas ciąży, porodu i połogu, szybki dostęp do specjalistów (w tym psychiatrów i psychoterapeutów dzieci i młodzieży!), nieograbianie przez państwo ludzi z niepełnosprawnością z należnych im środków, a także godną opiekę i tanie leki dla seniorów. Ochrona życia, która kończy się w momencie porodu, to ułuda, często stanowiąca próbę uspokojenia własnego sumienia. Chciałabym też, aby przedstawiciele co bardziej radykalnych ruchów antyaborcyjnych choć połowę swoich zasobów poświęcili nie na produkcję krwawych plakatów, ale na pomoc tym osobom, które w tym życiu mają nieustannie pod górkę – w tym na przykład kobietom spodziewającym się dziecka, które przez dłuższy czas będzie wymagało specjalistycznej opieki.
Nikt nie jest skazany na mrok
Ale zarówno film „Nieplanowane”, jak i kilka innych inicjatyw prolajfowych ma wiele naprawdę mocnych stron.
Po pierwsze: film ten pokazuje, że człowiek (z pomocą Boga i w efekcie własnej decyzji) może zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nawet jeśli ktoś jest (czy był) zagorzałym zwolennikiem aborcji, nawet jeśli w ten właśnie sposób zarabiał na życie albo przerwał własną ciąże (czy namówił do tego partnerkę), to absolutnie nie jest powiedziane, że do końca życia się nie zmieni. Oczywiście przemiana Abby Johnson jest w filmie ukazana w sposób nieco zbyt dramatyczny, a samej postaci brakuje psychologicznej głębi – ale przecież twórcy tego filmu nie mieli (chyba) ambicji otrzymania Złotej Palmy.
W „Nieplanowanym” zarysowuje się także wątek tego, czego potrzebuje osoba, która potencjalnie chciałaby zmienić stronę pro choice na pro life – nieokładania biczem moralności i wypominania dawnych przewin, ale przebaczenia i przyjęcia między ludzi, który z serca wierzą w naszą przemianę. Sądzę zresztą, że na takie przyjęcie zasługuje każdy skruszony grzesznik. Cały film posiada również inne, ważne przesłanie: jeśli chcesz czynić dobrze, a coś wydaje się naturalne w tym celu (tak jak filmowa Abby myślała o aborcji), najpierw to zrozum, zbadaj, poznaj. Znowu – być może fakt, że dyrektorka kliniki nigdy nie widziała obrazu ultrasonograficznego, jest mało realny, ale mechanizm dawania wiary temu, co „oczywiste” – jest wiarygodny w stu procentach. Na przestrzeni epok wielu ludzi dawało się uwodzić różnym ideologiom – do czasu, aż zobaczyli, do czego mogą one prowadzić. Przesłanie całego ruchu pro life, polegające na zaproszeniu do refleksji nad wartością ludzkiego życia i krytycznego spojrzenie na to, co zdaje się normalne, bo występuje powszechnie (kilka dekad temu w Polsce aborcję wiele osób traktowało jak awaryjną antykoncepcję), jest jak najbardziej słuszne.
Obyśmy tylko umieli do tej idei przekonywać w mądry sposób.
Skomentuj artykuł