Adwent mija. Odważ się na choć jedno postanowienie
Ogromną sztuką w Adwencie jest nie przedobrzyć, nie wypchać swojego otoczenia aktywnościami, które zamiast przybliżać do tajemnic wiary, wykończą mnie fizycznie i napełnią frustracją. Ale równie dobrze można przejść przez Adwent tak spokojnie, że zupełnie się nie zauważy, że oto była okazja, by się zastanowić nad swoim życiem.
Stało się. Połowa Adwentu za nami. Podobnie jak w poprzednich latach, czuję się zaskoczona. I nie, wcale nie tym, że oto już tyle czasu upłynęło i do świąt już bliżej niż dalej. Rozglądam się wokół siebie i nie mogę wyjść ze zdumienia, gdzie mnie znów Pan Bóg wyciągnął! Zachodzę w głowę, czy z tej pustyni będzie jakieś wyjście.
Pewnie tak i pewnie nie takie, jak bym sobie życzyła. Tymczasem jednak kroczę razem z Kościołem w adwentowym pochodzie i każdego dnia podkręcam parametry radarów Bożej obecności. W mojej prywatnej litanii dorzuciłam Mu już wezwania: „Mistrzu Ciętej Riposty” i „Miłośniku uciekinierów” – módl się za nami, marana tha! Ot, takie to już pierwsze owoce naszego „radosnego oczekiwania”.
"Obżarstwo duchowe" i "duchowa panika"
Na ogół, gdy słyszę stwierdzenia o „obżarstwie duchowym” czy o „niewpadaniu w duchową panikę”, mam ochotę wstać i bić brawo. Trudno mi nie zgodzić się na przykład z argumentem, że Pan Bóg przychodzi do naszej codzienności i woli spotkać nas prawdziwych, a nie nasze wyobrażenie o tym, kim to niby staniemy się przez cztery tygodnie odmawiania sobie jakichś przyjemności i dokładania modlitw. Jeśli przyjmiemy, że Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Pana Jezusa, to właściwie trzeba skonstatować, że obejmuje całe nasze życie doczesne, a nie tylko wybrane 28 dni w roku.
W tym roku uderza mnie jednak to, że zewsząd słyszę nawoływania do „niespinania duchowych pośladków” i przeżywania Adwentu bez specjalnych postanowień czy praktyk. I kiedy siedziałam w niemal pustym kościele w pierwszym dniu rekolekcji parafialnych, przyszło mi na myśl, że być może to jednak szkoda, że tak nam się dobrze słucha tego typu sugestii. Przecież samemu trudno zmotywować się do wysiłku…
Adwent z dziećmi może być piękny
W naszej rodzinie od kilku lat (odkąd zostaliśmy rodzicami) sprawdza się kilka praktyk. Na początku Adwentu w centralnym punkcie domu wieszamy własnoręcznie zrobiony kalendarz adwentowy. Do niego niejaki Dobry Duch Domu (odrobina „bajkowych klimatów” dla najmłodszych musi być) wkłada każdego wieczoru: małą słodkość (towar mocno u nas reglamentowany, więc łatwo wywołać nim radość progenitury), karteczkę z wykaligrafowanym biblijnym określeniem Pana Jezusa (trudno tęsknić za kimś, kogo się nie zna) oraz drugą z zadaniem napisania paru dobrych słów o konkretnych osobach lub wydarzeniach.
Z karteczek, na których piszemy odpowiedzi na zadane zadania, powstaje potem tzw. sianko dobrych myśli – otulające figurkę Pana Jezusa na naszym wigilijnym stole. Oprócz tego codziennie czytamy wybrane fragmenty Pisma Świętego do tzw. drzewka Jessego, wspólnie modlimy się w wylosowanych intencjach i o ile to możliwe celebrujemy szarą godzinę czy roraty. Do tego akcje charytatywne i postanowienia indywidualne związane z dzieleniem się czasem czy rozwojem duchowym. Sporo, ale w praktyce to wszystko nie zajmuje nam jakoś specjalnie wiele czasu. Chociaż na pewno wymaga wysiłku. I wyjścia poza codzienny schemat.
Nie demonizujmy postanowień
Oczywiście nie wszystko udaje nam się zrealizować, nie wszystko wychodzi idealnie, nie każdego dnia mamy zasoby na to, by przeczytać/napisać/pójść… Jesteśmy normalną rodziną. A to, że jest nas trochę więcej niż przeciętnie, tylko poszerza możliwe konstelacje niespodziewanych wydarzeń, które wpływają na dynamikę naszej codzienności. Ale nie zmienia to faktu, że się staramy.
I chociaż z całą pewnością nasza codzienność nie jest podporządkowana postanowieniom (czy szerzej: konieczności ich zrealizowania), to z perspektywy połowy Adwentu mogę powiedzieć, że one bardzo pomagają świadomie go smakować. Smakować - bo to chyba najlepsze słowo. Idziemy sobie przez ten Adwent i karmimy się na różne sposoby dobrym Słowem. Ono niesamowicie nas uwrażliwia na Jego obecność i – dalej – na to, co On próbuje nam mówić.
Wyzwania w Adwencie przynoszą korzyść
Żeby było jasne, nie twierdzę, że jak ktoś nie ma adwentowych postanowień albo przeżywa je w duchu minimalistycznym, to źle. Próbuję tylko powiedzieć, że mnie osobiście stawianie sobie pewnych duchowych wyzwań i wychodzenie z codziennej rutyny wyostrza zmysły i pomaga koncentrować się na Panu Bogu, a nie na sobie. I zdaję sobie sprawę, że ogromną sztuką jest nie przedobrzyć, nie wypchać swojego otoczenia aktywnościami, które zamiast przybliżać do tajemnic wiary, wykończą mnie fizycznie i napełnią frustracją.
Ale przecież równie dobrze można przejść przez Adwent tak spokojnie, że zupełnie nie zauważę, że oto miałam okazję do tego, by się zastanowić nad swoim życiem w perspektywie nadziei na zbawienie. Bo – nie oszukujmy się – pęd codzienności to bardzo skuteczny oręż złego, by nasze myśli oddalać od Bożych spraw.
W takich momentach najlepiej szukać rady we wspólnocie, czy to w tej domowej, czy to w Kościele. Razem z Najlepszym z Mężów nasze plany adwentowe przedyskutowaliśmy nie tylko ze sobą nawzajem, lecz także z naszymi dziećmi. Pojawiające się wewnętrzne rozterki mogłam skonsultować także ze spowiednikiem i bliskimi przyjaciółmi. Ich zdanie było dla mnie ważne – na tyle ważne, że zmieniłam pierwotne plany związane z naszą obecnością na rekolekcjach.
Podejmij jedno postanowienie
Do Świąt Bożego Narodzenia zostało jeszcze trochę czasu. Pamiętam, że w ubiegłym roku wyznaczyłam sobie cztery małe duchowe zadania na każdy tydzień adwentu. Wiązały się głównie z poświęceniem czasu drugiemu człowiekowi. Każde zrealizowałam na ostatnią chwilę, ale do dziś czerpię ogromne dobro z ich owoców. Jeśli więc dotąd Adwent mija wam nieco bezrefleksyjnie, odważcie się wyjść z utartych schematów i podjąć jakiekolwiek postanowienie. Nie po to, by schudnąć lub by sprawdzić swoją silną wolę, lecz po to, by odkryć w swoim sercu tęsknotę i za nią wyruszyć w głąb siebie. Tam, gdzie w sanktuarium naszego serca, rozgościł się Bóg pragnący być z nami w niewyobrażalnej bliskości.
---
Tekst był pierwotnie publikowany na blogu dobrawnuczka.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł