Adwent to okno na miłość, a nie wyścig w dowożeniu efektów
Dzisiejszy patron, Franciszek Ksawery, jeden ze współzałożycieli jezuitów, wybitny misjonarz i czczony na całym świecie święty, umarł na odludnej plaży, wycieńczony i osamotniony, nigdy nie realizując wielkiego pragnienia swojego serca – dotarcia do Chin i ewangelizacji tego kraju. Gdyby był pracownikiem jakiejś współczesnej globalnej korporacji uznano by zapewne, że przegrał – nie „dowiózł” celów. Adwent, który właśnie rozpoczęliśmy, ma nam przypomnieć, że Boża logika jest zupełnie inna niż ludzka, korporacyjna.
Współczesny świat tonie w kulturze skuteczności i wydajności – nasze działania uznawane są za sensowne tylko, jeśli kończą się sukcesem, najlepiej spektakularnym i takim, który puści z dymem konkurencję. Tymczasem historia Franciszka Ksawerego, a przede wszystkim samego Jezusa Chrystusa, wskazuje na to, że Bóg zupełnie inaczej rozumie pojęcie sukcesu. Wiara nadaje człowiekowi inną perspektywę, wykraczającą poza czas ziemskiego życia, a to – paradoksalnie – owocuje zmianą priorytetów tu i teraz.
Wraz z adwentem rozpoczyna się w Kościele nowy rok liturgiczny. Od dziecka to wydarzenie było dla mnie okazją, by podjąć postanowienia, zabrać się za coś na nowo, np. pamiętać o codziennej porannej modlitwie, czy – nie będę oryginalny – kolejny raz rozpocząć dietę. Niestety, mało kiedy udawało mi się wytrwać w tych postanowieniach. Raz bywało lepiej, raz gorzej, ale najczęściej brakowało motywacji, zwyciężało lenistwo…
Podobnie bywa w naszej relacji z Jezusem. Idziemy do spowiedzi, żałujemy za grzechy i mocno postanawiamy poprawę. Czasem rzeczywiście stajemy się lepsi. Jednak znacznie częściej wracamy do dawnych nawyków, a do starych wyrzutów sumienia, które towarzyszą nam od lat, dodajemy nowy – poczucie klęski niezrealizowanych postanowień.
Adwent to okres, który uświadamia nam, że możliwe jest przerwanie tego błędnego kręgu. Wskazuje, że to nie my jesteśmy Zbawicielami – jest Nim Ten, na którego przyjście czekamy. Adwent wzywa nas do nadziei, jest znakiem nieustającej miłości Boga, która nie zniechęca się naszymi upadkami, słabościami i grzechami, ale wciąż od nowa spieszy nam na ratunek. Papież Franciszek lubi powtarzać, że „Bóg nie męczy się przebaczaniem”, ale wychodzi do nas pierwszy, niczym Miłosierny Ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym.
Adwent to także czas, który ukierunkowuje nas na miłość – z miłości do człowieka Bóg staje się jednym z nas, ofiarowuje nam siebie i chce byśmy Go w tym naśladowali. Ten okres przypomina nam, że chrześcijaństwo to nie tylko „praca nad własnym uświęceniem” i „walka z wadami”, a więc – w pewien sposób – koncentracja na sobie. Chrześcijaństwo to wyjście poza siebie, miłość do Boga i drugiego człowieka, zauważenie jego bied i potrzeb. To właśnie miłość, ofiarowanie siebie innym, czyni nas szczęśliwymi, a nie pogoń za szczęściem i koncentracja na sobie.
Franciszek Ksawery urodził się w wysoko postawionej rodzinie, był inteligentny i zamożny. Jego zamek w Kraju Basków, który niedawno miałem okazję zwiedzić, do dziś budzi szacunek swoją surowością i monumentalnością. Drzwi do wielkiej kariery były więc przed Franciszkiem otwarte. Jednak zamiast wielkich sukcesów i splendoru, Ksawery wybrał życie w ubóstwie, posłuszeństwie i – jak się okazało – poniewierce. Gdy umierał, miał zaledwie 46 lat. Jego życie wydaje się przegrane i byłoby zupełnie zrozumiałe, gdyby okazał się zgorzkniały i przygnębiony. Jednak gdy zajrzymy do listów, które wytrwale kierował do założyciela jezuitów, Ignacego z Loyoli, nie znajdziemy tam wiele goryczy – przebija z nich zapał i szczęście. Brało się od z miłości, która przepełniała Franciszka – z miłości do Tego, który nadał sens jego życiu i do ludzi, których mu powierzył.
Skomentuj artykuł