Wdzięczności trzeba się uczyć
Jak co roku czwórka naszych dzieci pod koniec listopada zasiadła do pisania listów do św. Mikołaja. Pięknie przyozdobione koperty postawili wieczorem na parapecie, suto okrasili ulubionymi czekoladkami świętego (hagiograficzne przekazy wskazują bowiem, że - zadziwiające! - są to te same słodkości, za którymi przepadają rodziciele), nie zapomnieli też wystawić miseczki mleka dla reniferów. Tak, tak, takie rzeczy w katolickim domu.
Wszystko to po to, by rankiem z radością mogły zauważyć, że spisy marzeń zniknęły, a Mikołaj - jak co roku, tak i w tym - nie zeżarł wszystkich słodyczy sam, tylko zostawił trochę, by i mali nadawcy mogli się poczęstować. Ten tekst nie będzie jednak kolejnym głosem w odwiecznych katolickich sporach wokół świętowania 6 grudnia. Ten tekst będzie o wdzięczności.
Lektura listów mikołajkowych co roku dużo mi mówi o naszych dzieciach i ich aktualnych pragnieniach. W tym roku to, co mnie najbardziej uderzyło i rozczuliło, to to, że wszystkie zaczęły się od ...podziękowań. Wielu z Was pomyśli może, że to przecież powinien być naturalny odruch u dobrze wychowanego dziecka. Być może. Mam jednak taką smutną obserwację, że w świecie kultu "ja", hiper-konsumpcji i skupienia na "gramatyce posiadania" ("mój, mnie, moje"), postawa wdzięczności jest czymś, co u dziecka wypracowuje się w pocie czoła.
W każdym położeniu dziękujcie
Pawłowe wezwanie, by być wdzięcznym w każdym czasie (por. 1 Tes 5, 18), wyznacza ramy naszej modlitwy rodzinnej od lat. O ile jednak gdy dzieci były małe, to my, rodzice, każdego wieczora wyrażaliśmy wdzięczność w imieniu nas wszystkich, o tyle od momentu pierwszych komunii naszych dzieci, prosimy je, by po każdym dniu nazwały przynajmniej trzy konkretne rzeczy, za które chciałyby podziękować i wypowiedziały je podczas modlitwy osobiście. Dość szybko ta praktyka pokazała nam, że są tacy, dla których wdzięczność jest naturalną postawą serca. W naszym domu takim dzieckiem jest córa, która w swojej wrażliwości i czułości potrafi docenić każde, nawet najmniejsze dobro, którego doświadcza. Ona nie ma żadnych problemów z dziękowaniem. Chłopcy jednak, choć wychowywani tak samo i tak samo jak ona karmieni dobrym Słowem, słuchający od urodzenia tych samych modlitw rodzinnych, wcale nie mają łatwości w dostrzeganiu powodów do bycia wdzięcznym. Wręcz przeciwnie, właśnie na ich przykładzie najlepiej widzimy, że wdzięczności trzeba się uczyć. Codziennie. Bo sama z siebie w nich nie wybuchnie i nie stanie się postawą, z jaką idą przez życie.
Postawa, która daje supermoc
Mówi się, że człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego. A co ma powiedzieć dziecko, które od urodzenia otoczone jest wszystkim, czego potrzeba do spokojnego, szczęśliwego życia? Nie zna głodu, nie zna nudy, nie wie, co to drżeć z zimna czy braku komfortu. To jest materialna rzeczywistość, w której wyrasta dziś zdecydowana większość dzieci. Jak mają być wdzięczne za coś, co jest dla nich oczywiste? Przypominam sobie o tym za każdym razem, gdy mój mąż groźno pomrukuje: "Halo, czy o czymś nie zapomniałeś?", gdy któryś z chłopców odchodzi od stołu po posiłku i nie powie sakramentalnego: "Dziękuję, było pyszne". Wdzięczność może stać się nawykiem, odruchem, który albo w sobie wypracujesz, albo ktoś ci w tym pomoże. Na przykład rodzic.
Szkoła wolności
Patrząc na nasze rodzicielskie wysiłki, stwierdzam, że nauka wdzięczności jest ... niewdzięczna. Frustrująca. Mozolna. Ale wiem, że warta wysiłku, bo dająca szczególne poczucie wolności. I - jak to z wartościową nauką bywa - jest to nauka rozwijająca się w relacji i ucząca zarówno "ucznia", jak i "mistrza". W naszej rodzinie szczególnym wyzwaniem jest uwrażliwienie dzieci na konkret błogosławieństwa. Bo podziękowanie "za życie" może bardzo szybko stać się tylko i wyłącznie pustym frazesem. Podobnie jak wyrażanie wieczorem wdzięczności za to, że "nie uderzył w nas dziś żaden asteroid i Ziemia wciąż istnieje". Wskazówka: "Pomyśl, co by było, gdybyś JUTRO obudził się tylko z tym, za co DZIŚ podziękujesz", nie zawsze bywa w tym kontekście pomocna. Łatwo nią sprowokować - zwłaszcza wrażliwe dziecko - do litanii podszytej strachem. Dużo lepiej sprawdza się nam więc naprowadzanie pytaniem: "Czy było dziś coś, co szczególnie cię ucieszyło?", "Czy ktoś powiedział ci coś, po czym poczułeś się dobrze?", "Czymś się zachwyciłeś/wzruszyłeś/ktoś,
A co gdy obdarowany nie jest wdzięczny?
Czytałam tegoroczne listy do Mikołaja moich dzieci, mając przed oczami ich ubiegłoroczne miny, na których jak na dłoni widać było ponury cień zawiedzionych oczekiwań. Szczególnie rozczarowany był nasz sześciolatek, który ani 6 grudnia, ani pod choinką nie dostał upragnionej trójcy: "telefonu, laptopa i drona". Fakt, że potrafił w swoim liście napisać teraz: "Kochany Mikołaju, świetna była ta drewniana kolejka" - jest dla mnie nadzieją, że powoli, bo powoli, ale uczy się doceniania tego, co ma i co jest dobre. O "trójcy" marzy nadal i zajęła - rzecz jasna - czołowe miejsca na jego liście marzeń, ale tym razem już "z gwiazdką" ("wiem, że rodzice pewnie nie pozwolą Ci tego mi dać").
Nie zmienia to faktu, że niewdzięczność obdarowanego pozostaje też wyzwaniem dla tego, kto daje. I okazją do poszerzenia serca. Sama w momentach, w których moje dzieci nie dostają dokładnie tego, czego pragną, myślę o tym, jak wiele razy ja sama nie jestem wdzięczna mojemu niebieskiemu Tacie za to, czym mnie obsypuje. Często Jego podarunki wydają mi się nietrafione i nieatrakcyjne. Potem okazuje się, że to one pozwoliły mi się rozwinąć, umocnić, nasycić. Ze smutkiem zauważam, że nie zawsze za nie nawet po czasie dziękuję.
Więc wdzięczność to nauka, w której nie można zawiesić, nawet na chwilę, odrabiania zadań domowych i regularnych ćwiczeń. Bardzo adwentowa nauka - bo liczy się w niej nieustanna czujność.
Skomentuj artykuł