Antyklerykalizm i rozczarowanie
Antyklerykalizm w Polsce zagościł na dobre. Byłoby dziwne, gdyby go nie było. Dziwi natomiast fakt, że można godzinami szukać w Internecie i nie znaleźć żadnych dowodów zainteresowania tym zjawiskiem ani jego badaniem ze strony Kościoła katolickiego. Będę wdzięczny za linka do strony, gdzie natrafię na jakiekolwiek dane opracowane przez instytucję, którą ten fenomen najbardziej dotyka.
Z moich internetowych poszukiwań wynika również, że sami antyklerykałowie nie za bardzo wiedzą, ilu ich jest, ani nawet jak się mogliby policzyć. Na jednym z antyreligijnych blogów natknąłem się na interpretację badań TNS OBOP w sprawie zaufania do Kościoła. Dane były sprzed roku i pokazywały, że to zaufanie w ciągu kilku lat spadło o kilkanaście procent. I że "nigdy jeszcze Kościół nie miał tak niekorzystnych dla siebie ocen". Badanie zawierało też pytanie o udział Kościoła w życiu politycznym. Autor bloga zaliczył do antyklerykałów wszystkich, którzy uznali, że udział ten jest za duży. Wyszły mu naprawdę spore liczby.
Nie ma też pełnej jednoznaczności przy definiowaniu antyklerykalizmu. Moim zdaniem, traktowanie go jako prostego przeciwstawienia wobec klerykalizmu jest mylącym uproszczeniem. Podobnie jak twierdzenie, że jest to po prostu postawa krytyczna wobec działań duchownych. Przy takim podejściu skrytykowanie nieprzygotowanego kaznodziei albo księdza, który po chamsku zachował się w kancelarii parafialnej, byłoby przejawem antyklerykalizmu. Bez sensu.
Nonsensem jest także, według mnie, ograniczanie definicji postaw antyklerykalnych jedynie do odrzucania obecności Kościoła, a zwłaszcza duchownych, w sferze politycznej. W czasie zeszłorocznych wakacji spotkałem wielu ludzi, którzy w moim odczuciu byli bardzo zdecydowanymi antyklerykałami, a pojęcia o tym, na ile hierarchia Kościoła katolickiego jest zaangażowana w polskie życie polityczne, praktycznie nie mieli.
Z pewnością nie brak w Polsce antyklerykałów, którzy traktują to zjawisko w kategoriach ideologicznych. Ja jednak coraz częściej spotykam ludzi, których postawę, trochę na podobieństwo ateizmu praktycznego, nazwałbym antyklerykalizmem praktycznym. Ateizm praktyczny to pewien styl życia. Prawie dziesięć lat temu, podsekretarz Papieskiej Rady ds. Kultury twierdził, że na całym świecie wzrasta ateizm praktyczny, czyli obojętność wobec kwestii Boga, a maleje ateizm walczący, który już wówczas w jego ocenie nie miał większego znaczenia.
Czy podobną diagnozę można postawić wobec antyklerykalizmu w Polsce? Myślę, że tak. Uważam tak wbrew modnym dzisiaj alarmistycznym interpretacjom wyników ostatnich wyborów do parlamentu.
Antyklerykalizm praktyczny to postawa, która często jest wynikiem zawodu i rozczarowania. Rozczarowania nie działaniem episkopatu czy całego duchowieństwa, ale niejednokrotnie pojedynczego księdza. Osobistym odkryciem, że konkretny proboszcz albo wikary nie spełnia oczekiwań, jakie w przekazywanym z pokolenia na pokolenie (dziś skutecznie spłaszczanym i odczłowieczanym przez polityków i media) szablonie myślowym, są mu stawiane. Jeszcze szybciej to działa, jeśli mamy do czynienia z rzeczywistym antyświadectwem ze strony duchownego, a nie tylko z niedorastaniem do pewnego utrwalonego wizerunku księdza.
Skutkiem takiej konfrontacji jest niezgoda na to, aby ten, kto sam nie realizuje oczekiwań innych w tak ważnej sferze jak religia, w jakikolwiek sposób ingerował w życie innych ludzi, dyktując im, jak mają żyć. Tacy praktyczni antyklerykałowie chcą po prostu prawa do obojętności działającej w obie strony.
Na koniec dygresja, ale jednak w temacie. Przed laty włoski ksiądz podczas wizyty w Polsce, widząc grupę duchownych zdejmujących koloratki przed wejściem do knajpy na kufel piwa, powiedział mi zszokowany: "Nie wiedziałem, że u was jest taki antyklerykalizm". Na moje żądanie uzasadnienia takiego wniosku, stwierdził z powagą: "Kraj, w którym ksiądz nie może się w koloratce napić piwa, musi być bardzo antyklerykalny". Przypomniały mi się jego słowa, gdy kilka dni temu jedna z bulwarówek zamieściła kilkanaście fotografii biskupich samochodów z jednoznacznym, negatywnym komentarzem. Co ciekawe, prawa do korzystania przez hierarchów z przyzwoitych samochodów dzień później bronił w radiu przedstawiciel ugrupowania uchodzącego za skrajnie antyklerykalne. "A co, na krowie mają jeździć?" - zacytował słowa jednego z duchownych.
Skomentuj artykuł