Bezdomny Hiszam
![Bezdomny Hiszam Bezdomny Hiszam](https://static.deon.pl/storage/image/core_files/2013/4/30/9a2fb984313e882a5c603729b65ff70c/jpg/deon/articles-thumb-xlarge-breakpoint-default/bezdomny-hiszam.jpg)
Zbulwersowane jego przyjściem siostry przyszły do mnie, abym go jakoś odprawił, bo one próbowały, ale na nic się zdały ich usiłowania. Stał przed drzwiami frontowymi, prosząc, aby mu przynieść Ewangelię i "pomodlić się nad jego głową".
Jak wszyscy szaleńcy Boży miał uśmiechnięte oczy, wygląd ascetyczny, trzymał w ręku obrazek świętej Tereski, który mu pewnie podarowały jakieś inne siostry i prosił, aby się "nad jego głową pomodlić", gdyż chce być uwolniony od szatana.
Hiszam, bo powiedział, że takie jest jego imię, ma żonę, która go nie chce przyjąć do domu i trójkę dzieci uczęszczających do szkoły podstawowej. Powiedział też, że jest - ale bardziej prawdopodobne, że był - kiedyś kierowcą i jeździł na trasie Aleksandria i granica libijska. Teraz nigdzie nie pracuje i pewnie pracy już nie znajdzie. Miał wprawdzie uśmiechnięte oczy, wygląd ascetyczny, mówił łagodnym głosem, ale… był "zbyt pobożny" jak na zwykłe standardy nawet w tym pobożnym kraju, a mówiąc delikatnie i bardziej wprost - był zbyt mocno zaniedbany. Te dwa elementy zadecydowały, że ja też nie potrafiłem go do końca zaakceptować, a siostry bały się go i myślały tylko o tym, aby się go pozbyć jak najprędzej, bo przecież taki dziwak jak on zawsze jest w stanie zrobić coś dziwnego, coś co może im sprawić kłopot.
Odmówiłem zatem dość pospiesznie modlitwę, której się domagał, tak jak chciał jego głowę pobłogosławiłem Ewangelią i dopingowany przez niecierpliwe spojrzenia sióstr, delikatnie skierowałem go do wyjścia, zamykając drzwi frontowe na cztery spusty. Kiedy później powróciłem do wydarzeń tego dnia, zdałem sobie sprawę, że mało było z mojej strony szczerego starania, aby rzeczywiście pomóc temu człowiekowi. Zarówno odmówiona przeze mnie modlitwa, jak i wszystkie gesty mojej życzliwości były mocno okaleczone, bo nie bardzo wierzyłem w to, co robię. Nawet ofiarowanie mu chleba wraz z solą i kamunem, tak jak sobie życzył, też było skażone tym brakiem.
Przypomniałem sobie scenę, jak on konsekwentnie ignorował wszystko, co mu siostry przyniosły do jedzenia, poza jedną jedyną pajdą chleba, którą posolił i posypał kamunem, wyjaśniając nam przy tym, że na zapas niczego nie bierze. Nie przyjął też drobnego banknotu, który chciałem mu dyskretnie wsunąć w dłoń. Odmówił zdecydowanie i nawet pogroził mi palcem, jakbym coś przeskrobał; on jak dobry ojciec albo dobrotliwy kolega zwracał mi w ten sposób uwagę, że takich zwyczajów "wśród nas chrześcijan" nie powinno się praktykować, gdyż on jest dostatecznie silny, aby na chleb sobie zapracować. A przyszedł do klasztoru nie po pieniądze, ale po to, aby się pomodlono nad jego głową, bo miewa nieraz złe myśli… chyba z tego powodu, że przykro mu jest, iż nie może wrócić do własnego domu, gdyż żona go nie chce wpuścić, a on jest katolikiem i nie uznaje rozwodów.
Po jego odejściu zadawałem sobie pytanie, czy to aby nie my powinniśmy go poprosić o modlitwę nad naszymi głowami, ucząc się czegoś więcej o poście i w ogóle o ascezie chrześcijańskiej. Może nawet udałoby się nam zrozumieć coś więcej na temat cierpienia i przebaczenia.
Skomentuj artykuł